TRICKY

 

Maxinquaye (1995)

Jeszcze w liceum zasłuchiwałem się w "Angels With Dirty Faces", "Pre-Millennium Tension" czy projekt Nearly God, ale "Maxinquaye" jakoś mi nie leżało. To trudna płyta, którą łyknąłem dopiero kiedy przestawiłem się na instynktowny, odruchowy odbiór. Nagle zauważyłem niewiarygodny, chorobliwy wręcz przerost charyzmy tych dwojga – paranoicznego heroinisty Adriana i dziewiętnastoletniej, do bólu zmysłowej Martiny Topley-Bird. Ich opętane, nawiedzone, psychopatyczne melodeklamacje (niektóre obsesyjnie zapętlane frazy typu "take a second of me" Tricky wziął ze sobą z "Protection") prowadzą przez zatęchłe, opustoszałe, mroczne podziemia dudniące unikatowo koślawymi bitami. Wojciech Waglewski mówił kiedyś, że jedną z przyczyn świeżości sceny bristolskiej był brak wiedzy jej twórców o podstawach harmonii, kompozycji, aranżacji. Nie miał racji w odniesieniu do Massive Attack i Portishead, ale Tricky pod to podpada. Może dlatego zawsze wciąga mnie mnie ten nierówny, niepoukładany manifest. PS: pewna osoba dobrze wie, że nadal czekam aż kiedyś mi obszernie, wyczerpująco napisze co sądzi o "Maxinquaye", pozdrawiam.
(T-Mobile Music, 2012)

Vulnerable (2003)

W drugiej klasie liceum zakumplowałem się trochę bliżej z Kamilem. Kamil był jedną z osób, z którymi w klasie pierwszej nie utrzymywałem ściślejszych kontaktów. Niewiele o nim uprzednio wiedziałem. Raptem tyle, że gość miał abstrakcyjne poczucie humoru, zaskakująco celne riposty i feeling na biegunie przeciwległym do ciotostwa. (Skądinąd przypominam, że w pierwszej klasie ogólniaka jest to relatywnie sporo.) Nie mogłem wówczas wiedzieć, iż wkrótce poznam lepiej jedną z najwyrazistszych charyzmatycznych postaci swojej młodości. Kontrowersyjną postacią jaką był, gość nigdy nie dał zwątpić w swą inteligencję i niebanalne spojrzenie na świat. Och, oraz odkrywcze, odmienne podejście do muzyki. Pewnego razu gdy rozmawialiśmy nieco dłużej, Kamil napomknął o koncercie Massive Attack. W ciągu następnych paru tygodni metamorfozie miała ulec cała moja słuchalna rzeczywistość.

W temat Massive Attack wciągnął Kamila bodaj rodzony brat. "Dziennikarze używają w odniesieniu do ich twórczości terminu trip-hop, ale na dobrą sprawę termin ten gówno znaczy", mawiał. Amerykańskie imiona gówno znaczą. Znamienne, jak osoba Kamila perfekcyjnie sprawdzała się w roli przewodnika po tym nieodkrytym świecie dźwięku. Był on dla statystycznego słuchacza tym, czym Massive byli dla statystycznego wykonawcy. Podobnie jak team z Bristolu dysponował niewielką wiedzą w zakresie teorii harmonii i skal, raczej intuicyjnie nawigując po marszrutach ekscytującej podróży, tak i Kamil odbierał ją "na czysto", będąc rodzajem niezapisanej carte blanche. "Ja ledwo słuchałem muzyki w swoim życiu", zapewniał. "Czasem tylko wujek puszczał mi z winyla 'Heartbreaker' Zeppelinów". Na dniach kupiłem wszystkie płyty Massive'u. Olśniło mnie. Owszem, kojarzyłem z grubsza te rejony – któż by nie widział clipów "Unfinished Sympathy" lub "Teardrop" – ale przy detalicznym zgłębieniu tematu ta muzyka dosłownie wskazywała nowe horyzonty. Odsłaniała fascynujące zakamarki. Stałem się fanatykiem.

I tak też nastąpiło moje inicjalne bliskie zetknięcie z Trickym. Miażdżące. Bo Tricky na Blue Lines wnosił nieskazitelne bossostwo. "Can't be with the one you love / Then love the one you're with", rozpoczynał leniwie jeden z hip-hopowych kawałków wszechczasów. Gościnnie, unikał natrętnego absorbowania odbiorcy, emanując wysmakowanym, stylowym luzem. Luz ten posiadał wszak multum odcieni: narkotyczny, hipnotyzujący, liderujący, chorobliwy, nieobliczalny i neurotyczny. Napotykamy również pozornie nieśmiałe próby autokreacji, z serii "People call me Tricky for particular reason", wypadające bardzo sugestywnie. Wypowiadane trzy lata później na Protection kultowe zdania typu "You're sure you want to be with me / I've nothing to give" czy "Hell is round the corner where I shelter" los miał wskrzesić za moment na solowym debiucie "rapera". Tricky bowiem rozstał się z kolegami, prawdopodobnie, według opinii Daddy'ego G, na tle ambicjonalnym. Co akurat łatwo zaakceptować, znając wybujałe ego artysty.

"No i co, w sumie lepiej że tak się stało. Powstało więcej zajebistych płyt". Naturalnie, pochłaniając kolejne pożyczane / kupowane krążki jak dziecko, przerzuciłem się wkrótce na autorską dyskografię Tricky'ego. I jeśli Massive teleportowali podskórny duchowy niepokój za pomocą atmosferycznych, wyciszonych środków, to Tricky wikłał studium post-modernistycznej psychozy, zaprzęgając krystalicznie brytyjski akcent do impresyjnych deklamacji na tle nocno-koszmarnych podkładów. (Jak zauważył Kamil, ekipa Massive tylko ćmiła trawę; Tricky to heroinowiec.) Te poszarpane estetycznie dziełka zawsze intrygowały, czy było to Maxinquaye o statusie standardu, oscylujący na obrzeżach kontrolowanej schizofrenii projekt Nearly God, żyjące do imienia Pre-Millennium Tension czy mroczne, ekstremalnie psychodeliczne Angels With Dirty Faces. Co ważniejsze, uskuteczniając projekcje tworkowych wizji, Adrian retuszował krajobraz stylistyczny współczesnych gatunków około-hopowych.

Wydany w połowie 2001 album Blowback, naszpikowany kontrybucjami rozmaitych sław (ludzie z Red Hot Chili Peppers i Live, Alanis Morissette, Cyndi Lauper), stanowił dramatyczne zestąpienie w dół. Obliczony na komercyjny sukces, raptem pozbawił Thawsa argumentu "alternatywności". Przy miernym poziomie niespodziewanie przearanżował scenerię wokół respektowanej dotąd indywidualności. Zadziwiające, jak dziś łatwo zmarnować reputację w przeciągu dwóch wydawnictw: jeszcze niedawno ciężko było pogodzić się z porażką Blowback, a już martwi potwierdzenie fatalnej obecnie dyspozycji na najnowszym Vulnerable. Różnica jest jednak wyraźna; przynajmniej, Blowback miało jasno określony, mainstreamowy sznyt, spełniając funkcję zjadliwej papki dla ograniczonej publiki wychowanej przez MTV. Vulnerable natomiast, nie trafia do nikogo. Zawierając amatorską namiastkę najbardziej synematycznych spośród przeszłych, "alternatywnych" dokonań Tricky'ego, rozczarowuje jego dawnych fanów. Zaś masy karmione na co dzień nu-rockiem nie mają tu czego szukać.

Wszystkie odrobinę (and when I say odrobinę, I say *odrobinę*) sensowne kawałki Vulnerable ("Antimatter", "What Is Wrong", cover "The Love Cats" The Cure) robią na człowieku obeznanym z vintage Trickym takie wrażenie, jak wiadomość o piaskowej burzy w Surinamie, która odbyła się w roku 1857 (blefowałem). Czyli żadne. Ale Tricky próbuje zastosować modny ostatnio zabieg przywracania "credibility". Anti to w końcu nie kreskówki Disneya. Brak znanych nazwisk. I wreszcie, podkreślenie przywiązania do sceny niezależnej poprzez najbardziej działający mi na nerwy fragment płyty, cover "Dear God" XTC. Widzicie, jestem osobiście zaangażowany w tę piosenkę, bonus track w kompaktowej edycji mojej prawdopodobnie płyty lat 80-tych, amerykański singiel z owych czasów. Tak jak na Blowback gamoń sprofanował "Something In The Way", tak tu znęca się nad poruszającym intymnością wyznaniem Partridge'a, angażując tradycyjnie obok własnego burczenia beznadziejną siksę, rozumiejącą z tego tekstu pewnie tyle, co przeciętny buc z teorii względności. To boli.
(Porcys, 2004)

Knowle West Boy (2008)

Adrian Thaws ujawnił się światu dzięki gościnnym występom na Blue Lines i Protection – dwóch pierwszych longplayach Massive Attack. I już wtedy wyraźnie słychać było, że to indywidualność wyrastająca ponad format zespołu. Start solowej kariery "rapera" wypadł sensacyjnie: paranoidalna, przesiąknięta narkotykami, alchemiczna atmosfera debiutu Maxinquaye zapewniła mu miano jednego z najoryginalniejszych głosów w bitowej muzyce lat dziewięćdziesiątych. Ale podczas gdy fani i przychylni dziennikarze z entuzjazmem podkreślali nieschematyczne podejście artysty do tematu kompozycji i aranżacji, jego krytycy właśnie to mu zarzucali – że potrafi jedynie stać "w opozycji" do konwencjonalnych form muzycznych i że wkrótce ta idea umrze śmiercią naturalną, podobnie jak cała moda na trip-hop. Istotnie, po całkiem kreatywnych albumach Pre-Millennium Tension i Angels With Dirty Faces oraz wciągającym projekcie Nearly God, przyszły dla Tricky'ego lata chudsze – nieudana próba zamachu na mainstream w postaci naszpikowanego gwiazdorami Blowback i wyblakły, nijaki recykling własnych patentów na Vulnerable.

Knowle West Boy jest niemal we wszystkich mediach zapowiadane jako powrót Tricky'ego do wysokiej dyspozycji (podejrzewam tu spisek marketingowy polegający na wykorzystaniu bieżącej nostalgii pokolenia dwudziestolatków za sceną bristolską z ich młodości – vide zachwyty nad przereklamowanym trzecim albumem Portishead). Czy to rzeczywiście prawda? Cóż, jeśli oczekujemy aby Tricky znów był wizjonerem zmieniającym oblicze muzyki, redefiniował aktualne trendy i odkrywał nowe lądy stylistyczne między elektroniką i hip-hopem – to się rozczarujemy. Ale nie ulega wątpliwości, że czterdziestoletni "człowiek po przejściach" wyszedł z twórczego kryzysu. Chwilami próbuje "wymyślić się od początku", jak w opartym na ostrym gitarowym riffie "Council Estate" czy "Cross The Bear" ze smykami i (oczywiście) żeńskim wokalem. Gdzie indziej zaś zupełnie odwrotnie – jakby triumfalnie powraca do swoich korzeni ("Past Mistake", "Veronika", "Coalition"). Szkoda tylko kolejnego niepowodzenia w konkurencji przeróbek – na poprzednich albumach Tricky serwował fatalne covery Nirvany i XTC oraz taki sobie The Cure; tutaj dość ostro, acz nieporadnie bierze się za erotyczny hymn Kylie "Slow". Na szczęście więcej równie wyraźnych zgrzytów – tym razem brak.

W wywiadzie dla "The Wire" Tricky nawiązuje do kultowego filmu Dziecko Rosemary i dumnie oświadcza, że to on jest diabłem o imieniu "Adrian". Lecz jeśli coś można otwarcie zarzucić Knowle West Boy, tej w sumie spójnej, konsekwentnej i solidnej płycie – to właśnie deficyt bliżej nieokreślonej "diabelskości".
(Clubber.pl, 2008)

* * *

wierzcie lub nie, ale Adrian Thaws skończył dziś 50 lat. "późno się zrobiło", co nie. pisałem kiedyś o jego metodzie twórczej: "jeśli Massive teleportowali podskórny duchowy niepokój za pomocą atmosferycznych, wyciszonych środków, to Tricky wikłał studium post-modernistycznej psychozy, zaprzęgając krystalicznie brytyjski akcent do impresyjnych deklamacji na tle nocno-koszmarnych podkładów". zaś aby oddać unikalność jego flow, używałem takich przymiotników: "narkotyczny, hipnotyzujący, chorobliwy, nieobliczalny i neurotyczny". na półwiecze mam dla Was dzieła wybrane artysty z epoki, gdy jeszcze poruszały wyobraźnię – czyli z lat 90. (do płyt późniejszych nie wracam).

zestaw ów przypomina, że dyskografia "paranoicznego heroinisty" to znacznie więcej, niźli tylko "złote przeboje" trip-hopu. ba, dopiero album tracki skrywają prawdziwe skarby, zuchwale rozpostarte gdzieś między abstract rapem, kwaśnym fusion, eksperymentalną odmianą dubu, radykalnym skrzydłem post-punka, transowym post-jungle, kanciastą sampledelią i ambientalnym avant-popem po linii "lost generation". skonstruowany przezeń język dźwiękowy bywał więc bezprecedensowy, odkrywczy – a surowa charyzma "za mikrofonem" jeszcze go uwiarygodniła. po Trickym muzyczny krajobraz "miejskiej udręki" nigdy już nie pachniał tak samo.

moje top 10:

1. Money Greedy
2. Abbaon Fat Tracks
3. Suffocated Love
4. Carriage for Two
5. She Said
6. Brand New You're Retro
7. Analyze Me
8. Together Now
9. Bad Things
10. Sex Drive
(2017)