TLC

 

CrazySexyCool (1994)

W przeciągu dwóch i pół roku od debiutanckiego "On the TLC Tip" T-Boz, Left Eye i Chilli przeszły wyczuwalną metamorfozę. Wytłumiły new-jack-swingowe korzenie, dojrzały do wytrawnego sznytu wykonawczego i z pomocą wybornej stawki producentów wprowadziły nowe standardy staranności i wymuskania na salony kobiecego r'n'b. Dziś wysokobudżetowy żeński pop może pomarzyć o tak równych krążkach – poza przestrzeloną przeróbką "If I Was Your Girlfriend" (jak słusznie zauważył Robert Christgau, sens Prince'owskiego oryginału tkwił w tym, że śpiewał go mężczyzna) i przerywnikami (chociaż "Sexy" – w którym siedząca na sedesie Chilli dzwoni do Puffa Daddy'ego z prośbą o chusteczki, bo nie ma się czym podetrzeć – jest całkiem zabawne) nie skróciłbym tracklisty ani o minutę. Zmysłowe, wieczorne miejskie erotyki spod ręki Babyface'a ("Red Light Special", "Let's Do It Again", "Diggin' On Yoy"), tęskne hiphopowe ballady ("Kick Your Game"), elegancko skrojone bałnsy w średnim tempie ("Switch") czy w końcu definiujący erę, wsparty ikonicznym wideoklipem "Waterfalls" – to kanon. Aha, "Take Our Time" (pewnie nieświadomie?) splagiatowała Reni Jusis w "Nie chcę zasnąć", ale tak mi się podoba seria tych trzech akordów i tak lubię głos Reni, że słówkiem nie pisnę.
(T-Mobile Music, 2012)

"Creep"
Mieliśmy małą wewnątrzredakcyjną sprzeczkę, czy powiedzmy taką tam dyskusyjkę w kwestii singlowości "Creep". Koledzy próbowali mnie przekonać, że to jest pełnokrwisty singiel – że ripitowali, że "w kółko słuchali tego jednego numeru", że to czysty najntisowy pop. Ja tam bym polemizował. "Dla mnie dziecko Chińczyk i dziecko Japończyk to niczym się od siebie nie różni". W sensie od kiedy poznałem CrazySexyCool, to otwierające album "Creep" traktowałem na równi z niemalże całą resztą indeksów – wyjąwszy interludia oraz popkulturowo ikoniczny, poparty klasycznym klipem evergreen "Waterfalls". Takimż jest dla mnie singlem to "Creep", jak cokolwiek innego z drugiego krążka T, Lisy i Chili – w tym album tracki "Kick Your Game", "Let's Do It Again", "Switch", moje ukochane "Take Our Time" czy nieco nazbyt sieriożny cover Prince'a. Ale w obiektywnym świetle oczywiście ową utarczkę bym przegrał. Bo po mojej stronie są odczucia czysto słuchowe, a po stronie moich adwersarzy niepodważalne argumenty. "Creep" rzeczywiście był inauguracyjnym singlem z Crazy wypuszczonym na dwa tygodnie przed premierą longplaya i właśnie dlatego pełni dla TLC istotną rolę. Mówimy wszak o piosence, która przyczyniła się do momentalnej metamorfozy wizerunkowej kobiecego tria z Atlanty – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły bity o jednoznacznie tanecznym rodowodzie i dynamika zakorzeniona jeszcze w new jack swingu (single z debiutu i dwóch soundtracków). Nigdy wcześniej ich muzyka nie była tak czuła wyrazowo, brzmieniowo, melodycznie i pełna tylu subtelności aranżacyjnych. To jakby zaproszenie do nowego świata – soulowego, ciepłego, aksamitnego i wychillowanego. Na spółę ze sprawnie produkującym Dallasem Austinem (trąbka i skrecze: mistrz) dziewczyny nie pierwszy i nie ostatni raz w swojej dyskografii "przebierają się tu w książęce ciuszki" – i mowa o Księciu uhiphopowionym, takim z Diamonds albo Love Symbol pod względem klimatu. Zacny to utwór, zaiste i faktycznie ma własną tożsamość w dorobku tych panien – choć ripitować nadal go nie będę, bo po co przerywać tę płytę – dla mnie poziom wcale później nie spada.
(Porcys, 2012)