SUPERSILENT

 

6 (2003)

Sprzeciwiam się gloryfikacji improwizacji jako metody twórczej. Nie oszukujmy się, prawie zawsze improwizacja to wielka przyjemność dla muzyków i nudy wywołujące ziew u słuchaczy. Natomiast raz na parę lat trafia się zjawisko zaprzeczające tej tezie – albo wyjątek od reguły. Norweski kolektyw na 6 demoluje moje uprzedzenia do improwizacji. Czerpiąc z krautrocka, muzyki konkretnej i awangardowego jazzu, panowie drwią sobie z gatunkowych barier i mkną w nieznane praktycznie po samych rewelacyjnych tropach – a ja stoję jak wryty w ziemie i podziwiam.
(T-Mobile Music, 2011)

Czwarte wydawnictwo tego norweskiego awangardowego ansamblu to jeden z najlepszych fragmentów akademickiej muzyki jaki słyszałem – dzieło które chcieliby stworzyć ci wszyscy snobujący się intelektualiści w okularkach prezentowani na łamach magazynów pokroju "Glissando", ale braknie im zdolności. Aspirujący do tego rodzaju stylu legną, jeśli pod płaszczykiem pretensjonalności i niestrawnych soundscapes czai się słoma treściowa. Supersilent są podobnych nieudaczników zaprzeczeniem. Nie zamierzam rozstrząsać merytorycznie każdego nagrania z osobna – nasza recenzja wyczerpywała temat dość obficie – ale kilka krańcowych momentów wartych jest powtórnego wyróżnienia: organowa poli-symfonia metalicznych, predatorowych keyboardów w pierwszym, czarodziejskie objawienie interakcji saksofonu z ambientowym tłem na 7:03 w drugim czy złowroga kawalkada bębnów w bezbłędnie streszczającym rejony horroru penetrowane przez Floydów od "Interstellar Overdrive" do Ummagumma trzecim. Druga połówka 6 to przejazdy zastygłej energii symulujące foniczne odzwierciedlenie fikcyjnego zjawiska wsysania gigantycznych świetlistych łuków, zwanych protuberancjami, do czarnych dziur. Przybliżone metafory osiągają za pomocą skutecznego stopu surowego noise'u i zwiędłego fusion, lecz meritum kryje geneza materiału – naprawdę doznałem, gdy pewnego dnia Mike poinformował mnie, że goście są zespołem improwizatorskim, polegającym na chemicznej interakcji między instrumentalistami w czasie rzeczywistym.
(Porcys, 2005)

20 lat temu swój najsłynniejszy ("gdyż ponieważ" chyba w ich katalogu wyjątkowo przystępny) album wydał elektroakustyczny ANSAMBL z Norwegii, którego abstrakcyjne i średnio figuratywne "composed free" z kategorii nastrojowego "outer limits" łamane przez "live electronics" o dziwo w porywach szczerze frapuje, otumania i teleportuje.

INFLUENCED BY x 10:
💿 Soft Machine "Facelift"
💿 Can "Aumgn"
💿 Popol Vuh "In den Gärten Pharaos"
💿 Taj Mahal Travellers "Between 6:20 and 6:46 PM"
💿 Cosmic Jokers "Cosmic Joy"
💿 Miles Davis "He Loved Him Madly"
💿 Tomasz Stańko "Duet"
💿 Jon Hassell "Passage D.E."
💿 Talk Talk "Taphead"
💿 Mazzoll / Knuth / Diffusion Ensemble "Przekaz mocy"
(2023)

9 (2009)

Zachwyca mnie okładka (kolor!). Zachwyca mnie od zawsze ich nazwa. Zachwyca idea improwizowania "żywego ambientu" bez perkusisty tylko dlatego, że odszedł. I to by było na tyle z zachwytami. Nie sądziłem, że najciszej nagrana płyta, jaką poznam w życiu, będzie tak nudna.


Przy okazji zmontowałem plejkę obejmującą 25 highlightów z 25-letniej kariery formacji – nietrudno zauważyć, że (zgodnie z nazwą projektu) na starość zwykle (choć nie tylko) GRAWITUJĘ raczej ku delikatniejszym, kameralnym, medytacyjnym pasażom. Szary, chłodny styczeń to optymalne warunki dla podobnych seansów. Prywatne top 5:

1. 6.1
2. 12.2
3. 6.2
4. 5.3
5. 11.4
(2023)