Starość, nie radość

 

Jak uczestniczyć w popkulturze po trzydziestce czyli sztafeta pokoleń.

Miesiąc temu Brent DiCrescenzo, trzydziestosześcioletni krytyk, a od paru lat szef działu muzycznego "Time Out Chicago", napisał o paru koncertach chicagowskiego Pitchfork Music Festival. Kluczowy był artykuł o występie reaktywowanej rok temu, po paru latach przerwy, grupy Dismemberment Plan. Brent z rozrzewnieniem wspominał czasy wydawniczej aktywności (i artystycznej świetności) zespołu, jednocześnie akcentując jego doskonałą obecną formę live. Według niego zbliżający się do czterdziestki wujkowie bili na głowę nastoletnich debiutantów. Ten ton nie powinien nikogo dziwić – nie dość, że DiCrescenzo ma osobiste zasługi w wypromowaniu waszyngtońskiego kwartetu hen w 1999 roku, to w dodatku jest mniej więcej rówieśnikiem opiewanych muzyków. A dokładnie – jest trzy lata młodszy od lidera kapeli, Travisa Morrisona. To w takiej sytuacji idealna różnica wieku – z jednej strony gwarantuje pewien obligatoryjny stopień respektu (syndrom starszego brata i jego znajomych), a z drugiej mimo wszystko są to ludzie reprezentujący to samo pokolenie. A więc odnoszący się do bardzo pokrewnych doświadczeń, bliskich kontekstów i wspólnych kulturowo-społecznych mianowników. Cóż, pewnie dlatego Brent podkreślał w nostalgicznej, subiektywnej, nieco podniosłej i zaangażowanej emocjonalnie tyradzie, że cały festiwal upłynął pod znakiem dominacji weteranów nad świeżakami. Ze wzruszeniem skonstatowałem, że daje po prostu fory "swoim". I dokładnie w chwili, gdy w oku zakręciła mi się przysłowiowa łezka, moim oczom ukazał się jakże błyskotliwy i cyniczny komentarz pod tekstem, o treści: "haha, wal się, jesteś już stary".

Przyznam, że wielokrotnie załamywałem ręce nad ewolucją gustu mojego ulubionego recenzenta wszech czasów. No bo jak traktować na poważnie zwrot w kierunku reggae, tani sentymentalizm wypaczający ocenę samej muzyki (Jane's Addiction nagrali ostatnio coś dobrego, no naprawdę?) oraz niechęć względem "całej tej nowej muzyki spod znaku Animal Collective i reszty chillwave'u" (mniej zorientowanym czytelnikom podpowiem, że Animal Collective to nie chillwave) u człowieka, który w 2000 roku pokazał mi Modest Mouse, Les Savy Fav, Jawbox i Wrens? Serio, człowieku, przez wiele lat sądziłem, że chodziło ci o motywiczność. Ale akurat w tym jednym przypadku stoję murem za Brentem. Aż ręka świerzbi, żeby odpisać złośliwemu anonimowemu gamoniowi: "ty też będziesz kiedyś stary". Bo jak to ujął kiedyś kolega – "wszyscy mamy tyle samo lat". Z tym, że sprawa sięga moim zdaniem głębiej. Oczywiście – jako krytyk Brent jest już (mentalnie) stary. Ale jak mogłoby być inaczej? W mediach dyskutuje się czasem (swoją drogą zdecydowanie za rzadko, ale to temat na inną rozmowę) o tym, w jaki sposób starzeje się nasze ciało, nasza psychika, nasze uczucia. Lecz nie pamiętam zbyt wielu rozprawek o tym, jak powinniśmy się starzeć względem wiecznie młodej, beztrosko niegrzecznej i maksymalnie dynamicznej kultury młodzieżowej, skoro jeszcze rok, dwa, pięć lat temu sami w niej uczestniczyliśmy, a dziś nie nadążamy. Zawsze odpychały mnie przejawy sztucznego podtrzymywania młodości – i nie mówię tu o operacjach plastycznych, a o stylu bycia. Jasne, niech każdy będzie sobą i robi to, co najlepiej czuje, natomiast... Przykładowo pozowanie sześćdziesięciodziewięcioletniego Roberta Christgaua na młodzieniaszka zafascynowanego krnąbrną postawą i nieokiełznaną ekspresją gówniarskich rockowych bandów – pachnie karykaturą. Podobnie jak widok czterdziestoośmioletnich bywalców dyskotek, którzy mimo siwych włosów na głowie, wyraźnie zarysowanego mięśnia piwnego i słabej znajomości ulicznego slangu próbują za wszelką cenę imprezować cały weekend i wyrywać gorące szesnastki. To musi być smutne, nie da się tego oszukać. Bądźmy uczciwi – imprezowanie na zawsze pozostanie domeną licealistów i studentów. Przed pójściem do szkoły średniej i po ukończeniu studiów imprezowanie MUSI być mniej lub bardziej kuriozalne, nienaturalne i towarzysko kłopotliwe. Taki jest świat, czy tego chcemy czy nie.

Chociaż część z nas starzeje się szybciej, a część wolniej, to w pewnym wieku trzeba już traktować młodzieżowy lifestyle z odpowiednim dystansem i nawet życzliwym, serdecznym pobłażaniem. Ale nigdy z pogardą! Warto przyglądać się młodzieży z uwagą – i to nie tylko po to, by podpatrywać jej swobodę w posługiwaniu się nowymi technologiami. Należy kibicować nieskrępowanemu strumieniowi kulturowej kreatywności, bo tylko do końca studiów człowiek cywilizacji zachodniej jest na tyle wolny, żeby robić rzeczy bezkompromisowe, tętniące życiem, szczerze dziewicze. A zarazem należy pamiętać, że to również okres nagminnego popełniania błędów (w końcu "młodość rządzi się swoimi prawami"). Z kolei na te błędy należy trochę przymykać oko, a trochę je piętnować – dla dobra samych zainteresowanych, może wręcz z troski o ich los. Ależ patetycznie zabrzmiało! Używając kreskówkowej metaforyki – życie jest jak podróż niemiecką autostradą. Włączamy się do ruchu z prawego pasa i od razu ciągnie nas do wyprzedzania. Rozwijamy prędkość i przebijamy się gwałtownymi manewrami najpierw na środkowy, a potem na lewy pas. Jedziemy na tyle szybko, że wszyscy nam zjeżdżają i autentycznie panujemy na drodze. Ale po pewnym czasie maszyna odmawia posłuszeństwa i stopniowo zaczyna zwalniać. W lusterku widzimy jak zbliża się do nas pędzący wóz. W odruchu ambicji staramy się przyśpieszyć – ale nie, tego silnika na więcej już nie stać. Z urażoną dumą zjeżdżamy na środkowy pas. Wyprzedzający miga, trąbi, wymachuje rękami z szyderczym uśmiechem. Jeszcze nie wie (albo wie, tylko cieszy się chwilą), że wkrótce czeka go to samo co nas – środkowy pas, potem wolniutka jazda prawym pasem i wreszcie zjazd na stację benzynową z powodu wyczerpania paliwa w baku. Niestety wszystkie stacje są nieczynne. I tyle. Czasem też wypadniemy na zakręcie albo zmiażdży nas ciężarówka z przeciwka. I nie ma innego scenariusza. No, chyba, że jest się Hugh Hefnerem albo wyznaje się maksymę z "My Generation" The Who. Cóż, "tego nie przewidziałem".

Tak, to są wszystko okrutne banały, ale o dziwo... dopiero gdy skończy się studia. Wcześniej czas stoi w miejscu. Pamiętam jak koleżanka z wydziału wygrała konkurs na pracę roczną z antropologii kultury, w której demaskowała sposób przedstawiania świata w pismach kobiecych typu "Cosmopolitan". Cykl wiosna-lato-jesień-zima zawsze zaczyna się tam w tym samym punkcie – a "ty" zawsze "jesteś młoda". Oczywiście sztuczka polega na tym, że "ty" co parę lat się zmienia – dochodzą nowe czytelniczki, a najstarsze popadają w depresję, bo już żaden magiczny kosmetyk nie powstrzyma zmarszczek. Tak, to też było wałkowane milion razy, ale powtarzam – nie przypominam sobie projekcji takich rozważań na model krytyka muzycznego. Wspomniany Brent D też kiedyś był młody. W szkole słuchał Beastie Boys grając w gry wideo, a potem chodził na punkowe koncerty, stał się pionierem konceptualnych recenzji płytowych w internecie i z nudów wyśmiewał słabe lokalne kapelki w rodzaju Wolfie. A co teraz? Zostanie odpadem na śmietniku dziennikarskiej historii? Nie, będzie nadal pisał – bo ma świetny warsztat i wiedzę – ale... Jak wytłumaczy dwukrotnie młodszym czytelnikom, że jego zdaniem D-Plan, Superchunk i Guided By Voices są lepsi od No Age, TV On the Radio i Deerhuntera? Mało kto mu uwierzy. Większość go wyszydzi. Nie ten feeling, nie ten język, inne doznania, inny cynizm (rosnący z roku na rok), inny humor. Jedyną przewagę, jaką posiada, jest mądrość, której dwudziestolatkowie nie znajdą ani na Wikipedii, ani na Facebooku ani w bezustannej rotacji zabawnych linków – choćby byli online 247. Mądrość życiową – czyli zbiór realnych, namacalnych przeżyć, pozwalających odbierać bieżący świat z większym przewidywaniem i głębszym zrozumieniem. Z tym, że znowu – jego nastoletni czytelnicy pojmą tę prawdę za dziesięć, za kilkanaście lat. Jeśli w ogóle... Urywa się więc porozumienie i dialog między generacjami. No nic, nie chciałbym kończyć na zbyt żałobnej nucie, więc będzie też zabawna puenta – taki mini happy-end. Oto link do wspomnianego artykułu – i proszę, jest też drugi komentarz. Sprawdziłem – to realnie istniejąca, czterdziestodwuletnia kobieta z Chicago. Urocze, nie?
(T-Mobile Music, 2011)