Robyn i eurodance


Praktycznie każdą opinię w recce Body Talk LP Robyn na Screenagers uważam za nietrafioną (ocena dorobku z 90s, urody solistki, jej wokalu etc.). Aż kusi żeby ostatnie zdanie skwitować "bardzo mi przykro", ale na szczęście już wyrosłem z takich pyskówek. Natomiast mamy tu też błąd merytoryczny: nie powiedziałbym, że Robyn w połowie lat 90-tych śpiewała "piosenki z pogranicza popularnego wówczas euro-dance'u i bezpłciowego teen popu spod znaku Vivy". Na swoim debiucie Is Here (rok 95) Robyn śpiewała leniwe "białe r&b" stylizowane na divy z USA, chwilami ewentualnie nieśmiało zahaczając o "dance-pop". Przy Robyn Is Here już takie Anniemal to sprint bez wytchnienia, a prawdziwy "euro-dance" to wyścigi F1. Polecam posłuchać Is Here i sprawdzić definicję terminu "euro-dance". Przecież Is Here to są wręcz hip-hopowe, osadzone bity, korespondujące raczej z amerykańskimi gwiazdami, podopiecznymi Martina typu Backstreet Boys ("Do You Know" vs "Quit Playing Games"), a nie z "euro-dance". 

Jak widać poza obrębem stylistyk stricte gitarowych nadal na porządku dziennym są w Polsce problemy z nomenklaturą przy opisie muzyki i nawet recenzenci mylą "balearic" z "French Touch" albo "taneczne r&b" (niskie BPM-y) z "eurodance" (wysokie BPM-y). Co gorsze, dla statystycznego fana "indie" takie pomyłki w ogóle nie są rażące, bo dla niego to wszystko zlewa się w "jakieśtam granie z bitem". Totalna egzotyka. Drażni mnie ten brak poszanowania dla tradycji, języka i własnej systematyki muzyki tanecznej/bitowej/urban w środowisku "indie" w Polsce. Bo oczywiście u nas nikt nie wziąłby Black Flag za "twee", Stone Roses za "math" czy D-Plan za "college rocka pod bywalców sklepów H&M" (no, chyba że to ostatnie - Marcin Nowicki). Potknięcia zwykle dotyczą nurtów nie-gitarowych. "Bez gitar ani rusz". 

Po krótkim researchu widzę, że to ogólnie (nie tylko w PL) "grubsza afera" i autorka nie wymyśliła sobie tego "eurodance", a raczej powieliła funkcjonujące tu i ówdzie uproszczenie. Z perspektywy amerykańskiego AMG (w osobie Erlewine'a) każdy skandynawski pop z programowanym bitem z 90s = "eurodance". Szkoda, że o klasyfikacji decyduje tu klucz geograficzny, bo zróbmy naprędce analizę porównawczą: 

EURODANCE: 
- rytm wyrastający z Hi-NRG, house'u i italo
- syntezatorowa aranżacja na czele z arpeggiatorami
- kanciaste, monotonne bity z elementem "transowym" 
- świadome igranie z kiczem, cynizm i dystans estetyczny
- chłód wyrazowy w interpretacjach wokalnych (nawet w euro-"balladach" typu "All That She Wants") 
- chętne mruganie okiem w stronę środowisk "gay-friendly" 

Robyn Is Here
- brakujące nordyckie ogniwo między Shanice i TLC, a białogłowym ujęciem r&b w wykonaniu Xtiny
- bujające, ciepło zinstrumentowane bity (brak synthów, dominują rozlane akordy piana)
- żarliwa ekspresja wokalna umęczonej uczuciowo młodej kobiety (hetero!), pełna ozdobników i narastającej dramaturgii emocjonalnej "na serio" 
- więcej tu słyszę trip-hopu a la track "Protection" czy singer/songwritingu adult contempo Sophie B. Hawkins, niż klasycznego "eurodance"; paradoksalnie to na Body TalkRobyn jest bliżej mechaniczności "eurodance" niż na swoim debiucie

Podobne nieścisłości jak informacje w recce na AMG = "lazy journalism" i to jest groźne, bo bzdury dość szybko się rozprzestrzeniają, jak wirus. Znany z miłości do Lynyrd Skynyrd i Allman Brothers redaktor Erlewine powinien poszperać na stronkach poświęconych zjawisku "eurodance" (jest ich sporo) i poprawić te gafy, bo Robyn Is Here jest tak bardzo "eurodance", jak Scorpions "krautrockiem", Eros Ramazzotti "italo", a SBB "bigbitem".
(2010)