PIXIES
No jest sobie całkiem niekonwencjonalna epka Come On Pilgrim (1987) niezaprzeczalnie pionierskich dla sceny indie pojebusów, aczkolwiek jej kultowy status zahacza o groteskowość. Nieco zbyt gotyckie granie jak na mój gust. Whatevs. Na początku Surfer Rosa (1988) jakże pasuje to przejście z "Bone Machine" do "Break My Body". Tym niemniej nienawidzę "Where Is My Mind?" i generalnie tak od "Cactus" zaczyna się "gówno, nie arcydzieło". Wciąż... Kiedy ostatnio słyszeliście muzykę rockową niepodobną do żadnej innej? No właśnie. Z kolei Doolittle (1989) to (co kiedyś zgrabnie ujął redaktor Kinowski) CUKIERECZEK. Normalnie ostatnio zapuściłem w samochodzie i nadal JEDEN PO DRUGIM. Jeśli ktoś na Wiki ochrzcił ją "noise rockiem", to chętnie zobaczyłbym "noise rock" który fruwa na tak skocznych i bezwstydnych hookach jak "Here Comes Your Man", "Hey" czy "Monkey Gone to Heaven", oj chętnie.
Bossanova (1990)
Jeśli chodzi o (pędzące od sasa do lasa, ale ze skrajną desperacją) Trompe Le Monde, dorobek solowego Franka Blacka i zespołu Breeders, to nie kupuję ich w całości, bo wydają mi się zbyt chaotyczne, rozstrzelone. Ale Bossanova miecie dość srogo. Ich brudny, przetasowany, szajbnięty quasi-surf-rock ma zaskakującą moc przyciągania. Kumpel stwierdził kiedyś, że pogmatwany gąszcz hooków "Velourii" brzmi jak kilka piosenek nałożonych na siebie. Melodiami które wymyślał Black targa wewnętrzna sprzeczność – jak coś tak dziwnego i powyginanego może tak wwiercać się w pamięć? "Dig For Fire", "Ana", "Rock Music", "Havalina" – są to hymny mimo zupełnej anty-hymniczności. Wers "It is time for stormy weather" to celny autokomentarz. Każde dziecko wie, że Nirvana i Radiohead odziedziczyli po Pixies schemat "cicho/głośno/cicho", ale tu można go posmakować w wersji korzennej.
(T-Mobile Music, 2012)
moje top 5:
1. Distance Equals Rate Times Time
2. I Bleed
3. Velouria
4. Ana
5. River Euphrates