NOSOWSKA

 

Sushi (2000)

Sushi wydaje się być najdojrzalszą z dotychczasowych solowych propozycji pani Katarzyny. Nie tylko ze względu na wiek, doświadczenie, czy umiejętność efektywnej pracy w studio. Wydaje się, że artystka po raz pierwszy znalazła (przy wydatnej pomocy nieocenionego Andrzeja Smolika) swój własny język dźwiękowy. Na debiutanckiej płycie Puk.Puk, Nosowska zaznaczyła konieczność odrębności stylistycznej, zwłaszcza w sferze przekazu lirycznego. Milenę należałoby uznać za album przejściowy, eksperymentalny, a jednak nie w pełni realizujący założony wcześniej wariant formalny. No i Sushi, chyba pierwsze dzieło wokalistki, które zachowuje proporcje miedzy formą i treścią, serwując dodatkowo pięćdziesiąt minut interesującej muzyki.

Rozpoczynający całość, oparty na mocnym beacie i zsamplowanym, agresywnym motywie "Keskese" wtłacza odbiorcę w fotel i stanowi znakomite otwarcie dla tak specyficznego albumu. "Żadnych łez i żadnej żałoby / Wszystkich chcę widzieć w czerwieni". Czy ktoś inny mógł przedstawić taką wizję własnego pogrzebu? Może i ktoś mógł, ale to właśnie panie Kasia to zrobiła. Po chwili wokalistka oddaje palmę pierwszeństwa Smolikowi, który swymi groźnie brzmiącymi pasażami doprowadza nas do końca. Zaraz potem "Przebijśnieg", jak dla mnie zdecydowanie najlepszy utwór na płycie. Kosmiczny wstęp, następnie neurotyczny bas i Nosowska melodeklamująca z charakterystyczną dla siebie chrypką: "Mam na imię Kasia / Dla przyjaciół Agnes / Bo Agnes lepiej brzmi / Co się samo przez się słyszy". A w refrenie konkluduje: "Ja przepraszam państwa najmocniej za zgrzytanie zębami". Transowy rytm i pobrzmiewająca gdzieś w oddali (ze sporą ilością pogłosu) gitara dopełniają całości.

"Electrified" brzmi jak rzecz stworzona i wyprodukowana w zaciszu najbardziej profesjonalnych, zachodnich laboratoriów muzycznych, a to ze względu na obecność anglojęzycznego Anthony Neala z grupy Mainstream. Gdyby ten utwór wydała na singlu jakaś brytyjska gwiazda, na pewno z miejsca stałby się on przebojem. W Polsce jednak media nie dostrzegają ambitnego muzykowania, przynajmniej większość z nich.

Wraz z kolejnym fragmentem, hipnotycznym "P.jer", rozpoczynamy wraz z artystką magiczną podróż po zakamarkach naszej podświadomości. Suita owa, w zasadniczym stopniu decydująca o wartości Sushi, składa się z pięciu utworów i tylko jeden z nich dysponuje normalnym tekstem. "Rosz!", równie piękny, co transowy, w warstwie lirycznej polega właściwie na kilkukrotnym powtórzeniu zaśpiewu "A co jeżeli kocham inaczej?". Fragment tytułowy przykuwa uwagę orientalnym motywem przewodnim, by przerodzić się w abstrakcyjną improwizację pani Katarzyny, która tu, podobnie jak w kilku innych momentach zabawiła się w Elizabeth Fraser i zaprezentowała nam językowy kolaż, właściwie bez oczywistych znaczeń, ale za to o sporej sile wyrazu. "Nix" zniewala nierealną opowieścią o metaforach spadających z nieba razem z deszczem, oraz melodią nieśmiało wykraczającą poza skalę podkładu. Natomiast "WeejteWelVogel" łączy ostre rytmy z łagodnym śpiewem Nosowskiej, która znów wymyśla własne słowa.

Wizja spokojnej apokalipsy zawarta w "Tfu" ("Noc została wymyślona / Po to żebyś mógł / Bez trudu oswoić się z ciemnością / Która wkrótce już / Nadejdzie") podana na tle pięknej, staroświeckiej nieco melodii byłaby wspaniałym zakończeniem dla Sushi. Szkoda więc, że wokalistka postanowiła nas "uraczyć" jeszcze dwoma piosenkami, wyraźnie odstającymi od reszty i nie pasującymi do nerwowej, niepewnej atmosfery dzieła. Zarówno "Przez S", jak i "Grooby" są porażkami artystycznymi. Na koniec remix "Keskese", też niezbyt potrzebny do szczęścia. Generalnie mogło być trochę krócej i przez to trochę lepiej. Ale i tak Nosowka jest niepowtarzalnym zjawiskiem na naszej scenie. Aha, i jeszcze jedno: w ogóle Nosowska to zespół. W składzie: pani Katarzyna, Smolik, Paweł Krawczyk i Przemek Momot.
(Porcys, 2001)

"Przebijśnieg"
Wtedy był to szokująco adekwatny komentarz pod adresem kręgów pseudo-warszafkowo-celebryckich, a 13 lat później wiele wersów nadal pozostało aktualnych i nawet przed chwilą parsknąłem przy "dla przyjaciół Agnes", "urodę, modę, wygodę", "Dżony, masz może puder?" albo "Jezuuuu, mówię wam, bez wyjazdu do Indii dłużej rady nie dam". Nasza bohaterka przechodziła tu akurat etap odwrotu od narracyjnego tekściarstwa w stronę fonetyzacji, skrótowych szyfrów i operowania właściwościami barwowymi słów. Wynikał on podobno z blokady twórczej, co jakoś koreluje mi z rozterkami Yorke'a przy pracy nad Kid A / Amnesiac. Zaś muzycznie Smolik zmiękcza tu narzędzia post-Fat-of-the-Land-owe w celu intuicyjnego namalowania odhumanizowanego pejzażu egoistycznej klasy nowobogackiej. I wychodzi mu to świetnie, a pseudo-rap KN jeszcze uwydatnia groteskowy wymiar przekazu.
(Porcys, 2013)