MISSY ELLIOTT

 

Supa Dupa Fly (1997)

Znawcy uznają, że to od tego albumu rozpoczęła się bitowa zmiana warty w komercyjnej i miejskiej muzyce. Eksperymentalne rozwiązania rytmiczne Timbalanda, który zdecydowanym gestem pozbył się sampli w roli głównego budulca podkładów i postawił na syntetyczne, przestrzenne groove'y niedalekie ambitnym próbom wykonawców ze sceny elektronicznej, do dziś zachwycają pionierstwem. Dwa lata później, gdy Neptunes wyprodukowali Kelis "Kaleidoscope", rewolucja ostatecznie stała się faktem. Nie sposób przeoczyć doniosłości tego faktu, ale "Supa Dupa Fly" to także narodziny niepospolitej charyzmy samej Missy, która choć potem wysmażyła z Timbalandem nawet jeszcze odważniejsze rzeczy, to nigdy nie przeskoczyła artystycznej konsystencji debiutu.
(T-Mobile Music, 2012)

Under Construction (2002) 6.6

"Get your freak on / Get your freak on / Get your freak on / Get your freak on / Get your freak on / Get your freak on / Get your freak on / Get your freak on".

Tę obsesyjnie powtarzaną frazę na tle schizofrenicznie transowego beatu usłyszałem kiedyś niechcący i wryła mi się w mózg na dobre. I ta cholerna melodyjka: "tu, tu tu tu tu tu". Drażniła mnie tak bardzo, że chciałem jej powiedzieć: "Spieprzaj! Spieprzaj z mojej łepetyny!", ale im bardziej namawiałem ją do spieprzania, tym bardziej się tam zadomawiała. W końcu zdesperowany podłączyłem się do MKS-u i wykasowałem wirusa z twardego dysku, ale pamięć o niesławnym zajściu pozostała. I mnie męczyła. Bo tekst pochodził z trzeciej, "skądinąd znakomitej" płyty Missy Elliott.

A na etapie Miss E... So Addictive mało kto traktował poważnie tę dość potężnie zbudowaną artystkę. Po trochu ze względu na teledyski i komercyjną otoczkę, a po trochu za współpracę z wykonawcami, których przeważnie nie ma. Weźmy przeróbkę "Lady Marmalade" z filmu Moulin Rouge. Hm, let's see, kto tam występował? Pink? Mya? Lil' Kim?! Sytuację ratuje Christina Aguilera, ulubienica męskiej części widowni. Mimo to, Missy jakby nie było. Aż tu nagle "trach" – i proszę, jest. Zadziwiająca odmiana. Płyta So Addictive zbiera same pozytywne recenzje. Jeden z cudów początku lat dwutysięcznych. Alternatywne r&b wdziera się na platynowe salony. Wśród najlepszych albumów roku wymieniają Miss E nawet snobistyczne magazyny dla pseudo-intelektualistów.

Nie ukrywajmy, stało się tak za sprawą produkcji Timbalanda, człowieka uważanego za mistrzowego układacza rytmów, specjalisty od "pociętych" i nieregularnych beatów. Wielokrotnie już używaliśmy w tym portalu określenia "młody geniusz", ale skąd mogliście wiedzieć, że pierwotnie chodziło właśnie o Timbalanda. "To jest geniusz po prostu" – tak wypowiadają się o nim początkujący rodzimi raperzy i należy przyjąć to ze zrozumieniem. Oczywiście, ponoć Missy też ma swój udział w muzycznej części swych piosenek. Sama kręci podkłady i popisuje się cynicznym, spryciarskim flow. Ale złośliwcy widzą jej sukces jako pochodną owocnej współpracy z Timbalandem. O tej współpracy chodzą takie legendy... Misdemeanor ponoć idealnie dopełnia się w studiu z Timbalandem.

Zresztą, spiskowa teoria fenomenu Elliott, tłumacząca go otaczaniem się przez artystkę dość znanymi gośćmi, wydaje się dość trafiona także przy Under Construction. Jeśli siedzicie w hip-hopie, to rozpoznacie takie postaci, jak Jay-Z (rapek w "Back In The Day"), czy Method Man (bliska oryginału przeróbka jego "Bring The Pain"). Zresztą, kwestia nawiązań Under Construction do klimatów starego rapu jest dość kontrowersyjna. Mimo padania w czasie trwania płyty zdań jak "this is an old-school Missy exclusive" i dedykacji dla Public Enemy, możemy raczej mówić o mistyfikacji. Siłę twórczości Missy nie stanowią żadne hołdy dla "olskool"! Siłę stanowi świetnie podane r&b, nareszcie przekształcone w jakąś oddzielną wartość, żyjącą własnym życiem.

No właśnie, bo zauważcie, że do tej pory nie było nowoczesnego r&b na tyle kreatywnego, rasowego i nieobciachowego, aby można go było pokazać zawsze i wszędzie, mówiąc "oto jest r&b". Wiecie, każdy gatunek zasługuje na jakiś tam szacunek. Nawet metal wraca ostatnimi miesiącami do łask, vide jakieś Isis, Mastodon, czy High On Fire. (Czekam na odrodzenie wirtuozerskiego niezal-neo-prog-gothic-jazzu, wszystko przed nami.) I ktoś, kto chce prowadzić jakieś klasyfikacje, zapisywać w zeszyciku osiągnięcia poszczególnych stylów, śledzić na bieżąco metamorfozy popularnej muzy, musi absolutnie złapać się za kopię któregoś z ostatnich krążków Missy, żeby chociaż mieć własne zdanie. Ja się przekonałem.

Jarająca pokraczność wokalna w "Gossip Folks", chore i obrzydzające (kurde... suka ta) nawijanie w "Work It" (z dzwonkowym samplem przywołującym wczesne Beastie Boys), jazzujący wstęp do "Go To The Floor" – jak nie przyznać tym kawałkom właściwości "kręcenia". Kręci. Luzacko wypadają udziały królowych komercyjnego r&b: Beyonce Knowles (yo, niezal-fani, stare dobre Destiny's Child!) w "Nothing Out There For Me" i TLC (to były te trzy od futurystycznych huśtawek) w "Can You Hear Me". A dodatkowo, co może być dla jednych atutem, dla innych zaś wadą, Under Construction jest dołpową jazdą na imprezkę. Frajda zwyczajna. Ruchliwe, taneczne, stukające bity, fajowe sampelki, a do tego cała masa świetnych pomysłów. Oj, zabawa była. Jeny.
(Porcys, 2003)

This Is Not A Test (2003)

"It's Real"
Na każdym krążku Missy zostawia chwilę oddechu od wykoślawionych bitów Timby dzięki łagodniejszym, sentymentalnym momentom i to jest ten najlepszy jaki nagrała. Zadziwiające, że udało jej się to bez pomocy sław wokalnych (a zatrudnia gwiazdy pokroju Beyonce, Mary J. Blige czy Ciary) – tylko ona nuci (jak!) i panienki od chórków, a w tle to bosko wyluzowane pianinko. Poczułem się strasznie unhip, bo mój ulubiony kawałek Miss E nie ma nic wspólnego z jej wypracowanym przez lata, eksperymentalno-hopowym sznytem. Ale może paradoksalnie właśnie na tym polega jej klasa.
(Porcys, 2006)

* * *

dokładnie 20 lat temu pierwszy singiel Melissy ("The Rain") wskoczył na radio airplay. z tej okazji KLAWA plejka na ten gorący wekeend – cztery dyszki moich ulubionych autorskich jointów najważniejszej kobiety w dziejach hip hopu. miała niegdyś rację redaktor Ola Graczyk, że brak Missy to jedno z dotkliwszych przeoczeń porcysowego Guide to Pop. dlaczego? zakładam, że pewne rzeczy są już częścią modernistycznego kanonu i nie trzeba ich objaśniać. ale przypomnijmy hasłowo trochę oczywistości.

produkcyjny futuryzm na spółę z Mosleyem. elastyczny warsztat kompozytorsko-aranżacyjny. absurdalnie zaraźliwa nawijka, cholernie skuteczne linie wokalne. demolka stereotypu kobiety w rapie poprzez bezkompromisową medialnie ekspresję nieskrępowanej seksualności. gigantyczna charyzma, szczerze niepohamowana osobowość. a przy tej całej rytmiczno-fakturowej awangardowości – nadzwyczajna smykałka do sensualnego liryzmu z górnej półki balladowego r&b (analogia z Prince'em nasuwa się mimowolnie).

w ostatnich sezonach pojawiły się nowe kawałki, to może będzie i nowa płyta. ale nic na siłę. jak wjedzie, to wtedy może dodatkowo porozmawiamy jeszcze o imponujących songwriterskich KREDYTACH Elliott (halo, "One in a Million" :O ). tak żeby dopełnić zasłużonego wizerunku kobiety renesansu.

a na teraz prywatne top 10:

1. Get Ur Freak On
2. It's Real
3. Pass Da Blunt
4. Take Away
5. Beep Me 911
6. Pass That Dutch
7. The Rain
8. Pussycat
9. You Don't Know
10. Lose Control
(2017)