LOUVIN BROTHERS

 

Satan Is Real (1959)

Patrząc na tę okładkę i rozpatrując przeróżne antycypacje "o kilka dziesięcioleci", regularnie wspominane w tym zestawieniu, możecie sobie dopowiedzieć o wiele za wiele. A przecież z tym (nie)sławnym zdjęciem ZDOBIĄCYM OBWOLUTĘ jest generalnie nieco inaczej, niż byście się spodziewali. Zacznijmy od tego, że postać szatana nie została tu dodana metodą "pic na wodę fotomontaż" – ten POSTUMENT naprawdę tam stał. Ba, THE LOUVINS nie byli skorzy do żartów na ten temat. Kiedy w styczniu 2003 roku redaktor Zagroba pisał na Porcys w blurbie o płycie Thought for Food duetu The Books, że "intrygujące jest widzieć siebie oczami wyobraźni na Pikniku Country w Mrągowie, stepującego w kowbojskich butach do 'Getting The Done Job'", to puentował pewną intelektualną, post-modernistyczną gierkę z pogranicza pastiszu i estetycznego metakomentarza. A Bracia Louvin byli w swoim geście śmiertelnie poważni, zaś ich deklarowany strach przed szatanem ma tu posmak dosłownie szczery, poczciwy, nieco nawet naiwny. Tu jednak czeka Was kolejny twist. Jasne, "explicite" obecność szatana w dziejach rocka jest faktem bezspornym, cały gatunek zwany ogólnie "metalem" ufundował nań swoją mitologię, więc chciałoby się nagiąć rzeczywistość, ogłaszając, że jeśli bez Blossom Dearie nie byłoby twee-popu, to bez braci Charliego i Iry nie byłoby na przykład Black Sabbath. Tymczasem prawda przedstawia się nieco inaczej, choć również PIEKIELNIE intrygująco. Specjalnością braci była bowiem starannie opracowana odmiana gitarowego gospel, odznaczająca się bliskimi dwugłosowymi harmoniami.

Oczywiście słuchając tych przeważnie autorskich pieśni nie ulega wątpliwości, że jako "the real thing" rozpoczęły i utorowały one drogę całego "country continuum", od country-rocka Sweetheart of the Rodeo aż po alt-country Oldhama, Tweedy'ego i Adamsa. Lecz można by pójść dalej i doszukać się w nich także prototypu wewnętrznie sprzecznych songów, łączących pogodne wibracje muzyczne z ponurymi tekstami – mam tu na myśli dokonania Cobaina, Biggiego, Brocka i paru innych mistrzów tej fuzji. Lekko skoczne bluegrassowe rytmy na durowych akordach odsłaniają sentencje w rodzaju "are you afraid to die?", a melodeklamacja kończąca się słowami "hell is a real place, a place of everlasting punishment" miast demonicznie brzmi jak przemówienie na otwarcie lokalnego domu kultury. Wreszcie, last but not least, znajdziemy tu też ledwo ponaddwuminutowe "The Christian Life" – utwór tak intensywny, bezpośredni i zarazem głęboki, wielopoziomowy w wymowie, że aż bywał posądzany o nieintencjonalną parodię. Dodajmy istotny background kontrastu między ugrzecznionym Charliem, a niezrównoważonym alkoholikiem i kobieciarzem, utracjuszem Irą – i mamy perfekcyjne wokalne odwzorowanie odwiecznych zmagań człowieka ze zobowiązaniami wiary, które tak definitywnie wyraził Fiodor ustami Mitii w NOMEN OMEN Braciach. Uduchowiony, ale skomplikowany wymiar przekazu Satan Is Real osiąga na tym etapie apogeum. Dekadę później zaśpiewają to Parsons i McGuinn, przenosząc w wieczność.
highlight
(2016)