KAROL SZYMANOWSKI

 

I Koncert skrzypcowy (1917)

"Potem szybko wiozą mnie... do Szymanowa. Mleko, widzisz pan, ma najszybszy transport, inaczej się zsiada".

I znów ktoś PRYCHNIE, że postuję oczywizmy. Wymówkę mam taką, że chciałem okolicznościowo, na 80-lecie śmierci, które przypada WE ŚRODĘ. Ale nawet bez takich uzasadnień, mam poważne wątpliwości, co do rozeznania szerszego grona melomanów w dziełach Pana Karola. A przecież to niby ścisły top najbardziej cenionych polskich kompozytorów "w świecie". Andrzej Chłopecki pisał o "Świętej Trójcy" z Chopinem i Lutosławskim, chociaż sądzę, że w ostatnich 20 latach rola Pendereckiego i Góreckiego w internacjonalnym dyskursie raczej ostro wzrosła. Pozostańmy więc przy top 5 – "palcach jednej dłoni". No i co? Ciekawe jaki % z Was słyszał od początku do końca coś z dorobku tego zmarłego w Lozannie artysty poza ludowymi w wyrazie Harnasiami? Jakie jest faktycznie "legacy" Szymanowskiego wśród słuchaczy, nazwijmy to, "alternatywnych z otwartymi głowami"? Brak tu łatwego punktu zaczepienia w rodzaju wychodzącego z lodówki Konkursu Chopinowskiego, kolaboracji z gitarzystą Radiohead, tytułów utworów GY!BE i Lamb czy nazwiska "Lutosławski", które brzmi tak przerażająco psychodelicznie, że dla pokolenia moich rodziców było niewątpliwie synonimem "poważkowej schizy". 

Sęk w tym, że poza wspomnianą wyżej góralszczyzną nie ma chyba "drogi naokoło" Szymanowskiego – więc albo słuchamy kluczowych dzieł sami z siebie, albo one same do nas nie przyjdą. Mimo paru zdarzeń i próby okazjonalnego "zanimowania" przestrzeni wokół Szymanowskiego niewiele się w tej kolektywnej świadomości zmieniło w 2007. Ciekawe jak będzie w tym roku. Zostawiam pole specjalistom i pragnę tylko nadmienić, że z trzech tradycyjnie wyodrębnianych etapów drogi artystycznej K.S. najbliższy mi jest ten środkowy, a w nim szczególnie "doznaję" (lol w 2017) przy I Koncercie Skrzypcowym. Wczesne rzeczy w rodzaju chopinowsko-skriabinowskich Preludów mijam trochę bokiem, debussy'owskie Mity zdają mi się jednak zbyt debussy'owskie (tyleż ich zaleta, co wada), zaś Stabat Mater, Król Roger i przygniatające gestem symfonie prywatnie uznaję za odrobinę ciężkostrawne. Natomiast pierwszy z dwóch Koncertów Skrzypcowych to być może jego "peak" w sensie pewnej równowagi między świadomością zachodnich trendów, a własnym autorskim językiem; między przyswajalnością tematów, a poszukiwaniem w sferze ich opracowania.

Formalnie to ponoć ewenement i przełom z historycznej perspektywy: luźno poprowadzony, choć zarazem jakoś dziwnie skoncentrowany poemat na zgliszczach zdegradowanej symfoniki, zrywający z zasadami romantycznego wiolinizmu. Około 25-minutowy utwór zainspirowany symbolicznym wierszem Tadeusza Micińskiego "Majowa noc" i ze sporym udziałem wkładem skrzypka Pawła Kochańskiego (nawet współodpowiedzialnego za swoją partię) zachwyca wyrafinowaną tkanką dźwięków, pełną wycieniowanych środków z oszczędnej, acz starannie dobranej palety, bogato osnutą motywicznością, no i odważną harmoniką, nawiązującą dialog z tym, co robili wówczas francuscy mistrzowie, "rozsadzający akordy od środka". Mimo treściwości i wirującej, ekspresyjnej dynamiki rzecz świetnie wchodzi "na raz" i przypomina, że korzenie ambitnych, dramatycznych, hollywoodzkich soundtracków po linii Herrmanna można odnaleźć również w polskiej spuściźnie, a nie tylko u na przykład Rachmaninowa. Wykon orkiestry z Birmingham pod Rattle'em uwypukla te atuty i pewnie nieprzypadkowo traktowany jest jako definitywny.
(2017)