KAMASI WASHINGTON

 

The Epic (2015)

"Jazz isn't dead, it just smells funny". Imho jednym z pozornie trzecioplanowych wątków (nad)interpretacyjnych Whiplash, a w istocie z perspektywy roku być może najmocniej wstrząsającym, była taka oto wykładnia, że ten film tak naprawdę jest jedną wielką, udramatyzowaną, fabularyzowaną i dynamiczną narracyjnie metaforą zapaści jazzu jako niegdyś wiodącego gatunku muzycznego, medytacją nad jego trwającym od wczesnych lat 70. kryzysem tożsamościowym. W takim wariancie postrzegam szalone metody Fletchera jako desperacką próbę przywrócenia jazzowi należnego miejsca w kulturze, nieodparte pragnienie powrotu do czasów, kiedy jazz "coś znaczył" w szerszym dyskursie i nie był zaledwie undergroundowym nurtem dla garstki "afficionados". Czy taki triumfalny comeback będzie jeszcze kiedyś możliwy? Raczej nie. Aczkolwiek jeśli tak, to z pewnością nie poprzez niezobowiązujące granie do kotleta, ale też z pewnością nie poprzez asłuchalne, awangardowe free dla pozerów. Taka muzyka musiałaby łączyć ekspresyjne ostrze z ponadczasową siłą uduchowionych tematów, zdolnych poruszyć SERCA MAS, a nie tylko umysły znawców. 34-letni tenor sax z L.A. to w moim notatniku lekką ręką zwycięzca ("jestem zwycięzcą") w muzyce za rok 2015 - w końcu gra aż na 3 płytach, które załapały się do mojego top 20 (Lamar, Thundercat i to). Ale jego najważniejszym osiągnięciem było to, że w dobie skipowania tracków po parę sekund na Spotify wydał sobie potrójny objętościowo debiut z kawałkami po kilkanaście minut i ludzie słuchali! Ludzie się przejęli. Ludzie się troszczyli. Ludzie komentowali.

Dzięki The Epic jazz w świecie multikulturowej, multigatunkowej, eklektycznej fonografii znów był w centrum uwagi. Kamasi dość brawurowym gestem sięgnął do tradycji, przez którą każdy żądny przygód słuchacz z otwartą głową kiedyś tam w uniesieniach się "przepultał" - pobrzmiewają tu Alice i John, Miles, Sanders z Karmy, AEC, Liston Smith, Branford Marsalis, a także Debussy albo Gaye z What's Going On. Ale to tylko opanowany przez Washingtona w stopniu celującym język, za pomocą którego snuje on własną, maksymalistyczną opowieść. To nie jest album, którego słuchało się od deski do deski w pełnym skupieniu. Pamiętam takie wieczory kiedy odpalałem The Epic, coś czytałem, zasypiałem, budziłem się, Kamasi ciągle nadawał, próbowałem czytać dalej, znów zasypiałem, znów się budziłem, a Kamasi ciągle nadawał. I był dopiero pod koniec drugiego dysku. I ani przez chwilę nie zauważyłem spadku jakości. To dziełko w które należy się zanurzyć, bo linearny odbiór zubaża jego wielowątkowość. Spięte marudy będą się pluć, że łagodne pitu pitu, że jest jazz malowany i jazz prawdziwy spod lady, a Kamasi reprezentuje opcję pierwszą dla mięczaków. I oni będą sobie słuchać limitowanych edycji skandynawskich improwizatorów, szorować na kameralne koncerty do zadymionych klubów, wymieniać opinie w wąskim gronie przyjaciół. Będą czuć się z tego powodu lepiej. Super, elityzm zawsze miał swój urok. Ale na koniec dekady The Epic zostanie zapamiętane jako ten magiczny punkt przecięcia zainteresowań odbiorców z rozmaitym backgroundem. I to też jest cenne.
(2015)