HERBERT EIMERT

 

Einführung (1957)

Herbert? Oj nie, "za dużo nerwów i toksyn, i to / sprawi, że dziś nie przyjdzie pan Coito". Więc może coś wokół house'u, przedmioty gospodarstwa domowego i funkcje ciała? Też pudło, chociaż... pod względem faktur nie jest to odległy kosmos. Eimert to był ziom zaangażowany w nową muzykę bez reszty, na tak wielu płaszczyznach – od teorii, muzykologii i dziennikarstwa po produkcje radiowe i działalność wydawniczą. A gdzieś w tym przeładowaniu aktywności znalazło się miejsce na twórczość własną, silnie skonceptualizowaną. Ponoć jego obsesją jako strukturalisty było dotknięcie "czystej" elektroniki oraz zapewnienie kontynuacji rozwiązaniom Weberna na gruncie dźwięków generowanych całkowicie syntetycznie, w obrębie nowego medium technologicznego, operując przy procesie dość prymitywnym sprzętem. Jego najsłynniejszym utworem nadal pozostaje "Klangstudie II" z 1952 zmajstrowane w kooperacji z Robertem Beyerem, ale w kategorii większych, zorganizowanych całości dołożył cegiełkę tą właśnie dziesięciocalówką pykniętą dla Deutsche Grammophon. I podobnie jak w przypadku wzmiankowanego Badingsa ta kolekcja tracków (zresztą nominalnie osobnych i pochodzących z niezależnych sesji) obejmuje ledwie format dzisiejszego minialbumu, ale też magnetyzuje spójnością i koncentracją materiału.

Po dosłownym i zarazem metaforycznym w sensie tytułu openerze "Einführung" ("wstęp" w znaczeniu zarówno "wprowadzenia" w temat, jak i "intro" fabuły muzycznej) otrzymujemy "Etüde Über Tongemische". Modulowane "rurowe" timbre, falujący flow, kreatywne zastosowanie fade-inów i fade-outów – wszystko to nieodparcie kojarzy się z równoległymi bądź odrobinę starszymi próbami Stockhausena w guście "Studie I". Centralny punkt epki, prawie trzynastominutowe "Fünf Stücke" to seria pięciu przemyślanych montażowo, starannych, wystudiowanych sekcji polegających na wielokrotnej manipulacji pojedynczych dźwięków w parametrach barwy, pasma, tonu i tempa, gdzie rozpiętość dynamiki sięga od rozmytych planów przez miarowe pacnięcia aż po niby losowe arpeggia w skali mikro, ewokujące rozmówki cząstek elementarnych. Tracklistę wieńczy paradoksalnie tyleż bezpieczna, co podszyta strachem miniatura "Glockenspiel", ulepiona ze zdeformowanych odgłosów tegoż. I może snuję teraz fantasmagorie, ale dobrze mi z tym – zdaje się, że Oval, Fennesz, Rechenzentrum, Matmos i inni zasłużeni gamonie spod znaku dream/glitch mają tu swój konceptualny początek: oto jak podać muzykę konkretną na tyle łagodnie, by zamiast konstruować w słuchaczu sprzeciw, skutecznie go ukoić i wyciszyć.
highlight
(2016)