HELM

 

Olympic Mess (2015)

"Taka kochani krąży legenda...", że w muzyce nie-piosenkowej, ilustracyjnej, awangardowej, drone/ambient/whatever/jakiejśtam rzeczy dziesiątkowe od rzeczy zerowych dzielą czasem mikroskopijne detale. Faktycznie, akurat w tym sektorze ściemniaczy nie brakuje. niby wystarczy trochę pocharczeć, poszumieć, pobuczeć – i oto jest jakże cenny, Jakże pożądany "artyzm". Sęk w tym że niewielu twórców z kręgu kolażu elektroakustycznego czy abstrakcyjnych odmian fakturowej elektroniki ma jakiekolwiek "muzykalne" predyspozycje w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Co rzadkie – Luke Younger takie skillsy posiadł i dlatego obcowanie z jego dźwiękowymi rzeźbami to dość niecodzienne doświadczenie.

W świetle wcześniejszych, surowszych i bardziej radykalnych dokonań Brytyjczyka materiał z Olympic Mess dzięki strukturom zapożyczonym z dub techno czy "balearic" może wręcz sprawiać wrażenie czegoś na kształt "pop industrialu". Ale formalna przejrzystość i relatywna przystępność zostały tu osiągnięte bez poświęcania szczerej fascynacji tuzami musique concrete (Henry, Schaeffer) i bez ugładzania samej alchemii brzmienia. Jak już może wspominałem, mam alergię na podniecanie się "brzmieniem" w recenzjach, bo tak często za tym pustym hasłem nie stoi nic wartego uwagi. Ale... this is the real thing. Są tu echa Tima Heckera, Fennesza, Fullertona Whitmana, Basinskiego czy nawet apokaliptycznych urywków z Boards of Canada – ale całościowo takiego melanżu dotąd nie słyszałem.
(2016)