GHOSTFACE KILLAH

 

Supreme Clientele (2000)

Ghost to raper, który ma za dużo słów i w dodatku ciągle wymyśla nowe. Kiedy jego leksykalna obsesja spotyka niepowstrzymane flow z zaawansowanym ADHD, a bity przygniatają funkowym drive'em ("Nutmeg", "One", "Buck 50") albo skrywają tajemnicę ("Ghost Deini", "Mighty Healthy", "Malcolm"), dzieje się coś niesamowitego. Z prywatnych anegdot – dziewczyna pół roku mówiła do mnie "Deini" po tym, jak pokazałem jej tę płytę.
(T-Mobile Music, 2011)

***

Ahh, the "1 am" situation. "Godzina śmierci" (as in "grupa śmierci" na piłkarskim turnieju) od momentu ogłoszenia precyzyjnej rozpiski czasowej festiwalu, sobotnia 1:00 charakteryzowała się między innymi tym, że rozpoczynali o niej równolegle (tak, symultanicznie!) koncerty: Ghostface, Sonic Youth i Gang Gang Dance. Byłbym skłonny zobaczyć w całości Ghosta i położyć przysłowiową laskę na dziadków z SY (których widziałem na Open'erze i średnio mnie zaciekawili) oraz freaków z GGD. Ale podzieliłem się rozterką ze znajomymi i w sukurs (LOL!) przyszedł mi Matti, proponując całkiem racjonalne, logiczne rozwiązanie. Otóż Ghost, jako skaczący po scenie z majkiem w ręku było-nie-było już grubas, mocne będzie miał wejście, by zdechnąć po kwadransie jak zmachany pies. Wtedy należy przenieść się na GGD, bo akurat się rozkręcą, nabiorą pewności, cośtam. I na finał przeskok na SY, bo a) grają najdłuższe sety z wymienionych; b) mają dobre finały i bisy. Abstrahując od tego, że odległości nieco wyzywające (przypominam – droga z GGD na SY to kilkanaście minut piechotą), to plan kuszący. I tak też zrobiłem.

Starks istotnie postanowił wystrzelić jak petarda i wzorem wielu raperów zafundował zrazu serię niewybaczalnie bałnsujących bangerów, z których najdłuższy trwał może sto sekund. Tematy zmieniały się jak w kalejdoskopie, a MC pruł na pełnym gazie. Widziałem Wu w Stodole ponad dwa lata temu, ale osamotniony Ghost wił się niczym żywe srebro. Do czasu. Jak słusznie przewidział Mat, po kwadransie powietrze z typa uszło, zrobiło się jakby spokojniej i to była ta czerwona lampka, alarm, sygnalizujący, że czas się zawijać na pojebów z Gang. Wychodząc zdziwiłem się, że 90% publiki to młodziutkie (I mean 16 lat?) angielskie paniczyki – ubrane w najdroższe, eleganckie koszule. Mit grzecznego białasa z dobrego domu słuchającego rapu aby "poczuć, że żyje" potwierdził się nagle. Wychwyciłem dialog w stylu "Have you seen Nas live?" – "Nas? Naaahhh" – "Dude, Nas was the shit. Nas live is the real shit". A taaam, bez przesady.
(Porcys, 2009)

Dziś 50 lat kończy Dennis Coles (tak, urodził się dzień po premierze Let It Be). Przez niektóre mordki uważany za świetnego rapera, a przez inne mordki uważany za GOAT-a całej tej gry, najbardziej "niepowstrzymanego" MC jaki kiedykolwiek wziął mikrofon w dłoń. Chciałbym powiedzieć, że prawda jak zwykle leży tu pośrodku... Ale moim skromnym zdaniem w tym przypadku wcale nie leży pośrodku – jest zdecydowanie bliżej tej drugiej opcji.

W plejce skupiłem się na projektach, w których DEINI był ewidentnie liderem i głównym artystą. Ukazuje ona Starksa w pełnej krasie pod względem osobowości, tekstów, flow i preferencji muzycznych. "He put all of his personality into the record-- his asshole side, his lucid side, his romantic side, his sarcastic side, everything". Oto i on – samuraj, gangster, szalony słowotwórca, żartowniś i zazdrosny kochanek na kolażowych, soulowych i jazzujących bitach.

Moje top 10:

1. Ghost Deini
2. Never Be the Same Again
3. Nutmeg
4. Back Like That
5. Beat the Clock
6. Shakey Dog
7. One
8. Jellyfish
9. Wildflower
10. Whip You With a Strap
(2020)