GEORGE GERSHWIN

 

#29
GEORGE GERSHWIN
Speaking of "crossover". Ten urodzony na Manhattanie syn rosyjsko-żydowskich emigrantów po pilnym przestudowaniu gry na fortepianie postanowił "zmonetyzować" swoje zamiłowanie do Liszta, Chopina i Debussy'ego na Tin Pan Alley i Broadwayu. Po sukcesach musicalowych wrócił jednak do partytur i wkrótce zyskał kontrowersyjne miano "człowieka który jako pierwszy wprowadził jazz i muzykę popularną do sal koncertowych". I chociaż publika była zachwycona przystępnością jego "klasycznych" pracek, Bernstein twierdził, że nie było na Ziemi tak natchnionego melodyka od czasu Czajkowskiego, a szacunkiem darzył go – uwaga, uwaga! – sam Schoenberg, to skostniałe środowisko akademickie dissowało go przy każdej okazji, upierając się, że te jego poematy orkiestrowe inkorporujące pierwiastki jazzowe, bluesowe i "spiritualsowe" to nie jest żadna muzyka poważna, tylko zakamuflowana rozrywka, od której wieje formalnym banałem.

W ogóle kolega po akademii opowiadał mi kiedyś, z jak ogromną niechęcią i nieufnością podchodzą do Gershwina te zakompleksione profesorki od siedmiu boleści. "Ale jak to, przecież facet kumplował się z Ravelem!", protestowałem. "Tym gorzej dla Ravela", odparł kolega. Co za dziady! Dla mnie GG pozostaje bohaterem, gdyż centralnie między oczy zakomunikował światu, że muzyka jest JEDNA i nie ma co się spinać na "sztukę wysoką" bez powodu, a wszelkie podziały gatunkowe należy traktować umownie. Dzięki tej oświeconej optyce jego dzieła symfoniczne pulsowały od regularnych hooków i uwodziły przejrzystą strukturą, zaś zwięzłe songi nabrały arystokratycznego szyku. Osobiście więcej wracam do dzieł instrumentalnych Gershwina, więc pewnie "w kompozytorach" miałbym go nawet wyżej, niż w songwriterach, ale uderzająca oryginalność jego modulacji nigdy mnie nie zawiodła.

wybrana piosenka:
"Someone to Watch Over Me" / Blossom Dearie
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *