DAVE BRUBECK QUARTET

 

Time Out (1959)

Kłopot z miejscem Brubecka w jazzowym panteonie, używając skrótu myślowego, polega na kolorze jego skóry. Parafrazując Snoopa: "He a white nigga". "This muthafucka's name is Dave". I dalej rozwijając tę intuicję, jak pisał Ivan Hewett: "Brubeck didn't have the réclame of some jazz musicians who lead tragic lives. He didn't do drugs or drink". Nuda, nic się nie dzieje. Bardziej WYTRAWNY strateg, taktyk i kompozytor, niż szalony, nieokiełznany wirtuoz i solista, Brubeck stawiał na kolektywny proces obróbki materiału. Wierzył w porozumienie między muzykami, choć niekoniecznie wynikające z improwizacji. Dlatego choć miał niezaprzeczalną smykałkę do nośnych, eleganckich melodii, to np. paradoksalnie ogromnie istotną funkcję w jego ansamblu pełnił saksofonista altowy Paul Desmond, który przecież ułożył słynny przebój "Take Five". Zresztą balans między zrywnymi partiami pianina i czystym tonem alto saxu to istota uroku wykonów tego bandu. Był więc Dave refleksyjnym, świadomym, "zinstytucjonalizowanym" niejako "ambasadorem jazzu" z przeróżnymi "oratoriami" (...i takimi tam) na koncie. Plus jako złamanemu białasowi można mu przypisać rozpropagowanie tendencji "smooth", a więc muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Przez to Time Out często podaje się za przykład "jazzu dla ludzi, którzy nie słuchają jazzu" – trudno o większą obelgę na tle truskulowych, ulicznych narkomanów tego gatunku. Stereotyp o tyle krzywdzący, że, po pierwsze primo, Brubeckowi zadarzało się natchnąć wiarygodnych jazzmanów "z krwi i kości", takich ze street credem.

Weźmy nasze podwórko. Kwartet DB występował w Polsce wiosną 1958 roku, gdzie m.in. zagrał w auli UAM w Poznaniu. Ten legendarny koncert ponoć wywarł ogromny wpływ na Komedę, Trzaskowskiego, Stańkę czy Ptaszyna, zaszczepiając im bakcyla "modern" i "cool". Ale to lekki offtopic się robi. Ważniejsze, że pod płaszczykiem miłych tune'ów czai się rewolucja w "funkcjonalnym", użytkowym rytmie. Przed laty na profilu Myspace'owym projektu Thief widniało motto: "Making The Complex Sound Easy" (cytat dokładny). I to jest puenta dla konceptu przyświecającego Time Out. Dave Brubeck Quartet nie byli może pierwszą załogą w jazzie eksplorującą niepodzielne metra w przystępnym sosie, ale jako pierwsi nadali tym wycieczkom rangę nadrzędnej tezy. To bowiem płyta o asymetrii podziałów rytmicznych, o możliwościach zastosowania dziwnych sygnatur w ramach zgrabnej, smacznej melodyki. Przypomnijmy: szlagier "Take Five" na 5/4, kolejny standard "Blue Rondo à la Turk" na 9/8, "Three to Get Ready" alteruje między 3/4 i 4/4, "Kathy's Waltz" między 4/4 i walcem, a "Everybody's Jumpin'" i "Pick Up Sticks" pomykają w 6/4. Słowa klucze to "polot" i "kunszt", a każdy kto później bawił się w te gierki – od Soft Machine i Genesis, przez Zappę i Stereolab, po Sufjana i Radiohead ("15 Steps"!) musi "grzecznie i na poduszkach" jakby "pokłonić się słońcu" (Maćko z Bogdańca). I pomyśleć, że według naocznych świadków te igraszki z tajmem wzbudzały wtedy kontrowersje nie mniejsze, niż free Ornette'a...
highlight
(2016)