ALEX BAND

 

The Eccentric (1981)

Była pora brzasku, wczesny ranek jednego z późnoletnich dni mijającego roku. Przemierzałem całą Warszawę z jednego końca na drugi, wracając do domu po imprezie, na której didżejowałem. Śmigałem Wisłostradą z absurdalną prędkością, a słońce ścigało się ze mną, zdeterminowane, by dotrzeć do mety jako pierwsze. Mając na tylnym siedzeniu torbę od redaktora MZ pełną kompaktów z polskim jazzem do sprawdzenia, wylosowałem z niej płytę z tajemniczą, fioletowo-czarną okładką i bez żadnych specjalnych oczekiwań zapuściłem ten – jak się miało okazać – future classic. Z początku zaskoczyła mnie podniosła, kunsztownie rozpisana introdukcja dęciaków, o znamionach lamentującej skargi a la Charlie Mingus. Wtedy jednak wkroczyły niepodrabialnie jazzowe wibracje i przyłożyły mi nóż do gardła. Zabójczy, filmowy hook gitary elektrycznej wyszedł na prowadzenie, podczas gdy w tle niestrudzony, kilkunastoosobowy zespół wtórował mu, budując na klarownych aranżach, kanonadach zapierających dech progresji i bliskich harmoniach rodem z Aja Steely Dan nieziemskie napięcie i zostawiając wyluzowane tętno Warszawy daleko przede mną. Gdy miasto stopniowo wyłaniało się z mgły, lider/dyrygent/producent Aleksander Maliszewski i grupa jego podopiecznych zaserwowali mi idealny soundtrack.

Chore pętle, które aż prosiły się o rytmiczne zsamplowanie, piorunujące współbrzmienia big bandowej sekcji dętej i przytłaczające latynoską egzotyką orkiestracje pokazywały mi drogę i nagle poczułem, że jestem bardziej pogrążony w muzyce, niż w niesamowitych widokach stolicy za oknem. Rok później przy nadal czekającym na wznowienie (patrzymy na Ciebie, zacna oficyno G.A.D.), wybornym zresztą follow-upie Straight On Maliszewski powrócił do beztroskiego, funky idiomu Pat Metheny Group i Earth, Wind & Fire, ale na zarejestrowanym w lubelskim Studio Polskiego Radia i Telewizji The Eccentric wycisnął on z ponad tuzina żywych instrumentalistów dźwięki tak perfekcyjnie zorganizowane i równo zestrojone, że mogłyby powstać już w erze samplerów i keyboardów – antycypując nowoczesny jazz przyszłości z pomocą tradycyjnych, akustycznych technologii (symptomatyczne, że w 1982 roku na łamach "Non Stopu" Mateusz Święcicki określił ten album mianem "elektronicznego rock jazzu"). Zasługujący na miejsce w światowym panteonie obok klasycznych albumów, które dopiero półtora dekady później stworzyć mieli kolesie typu Amon Tobin czy Matthew Herbert, The Eccentric to znakomity przykład na to, ile tchnień "nowobrzmieniowych" można uzyskać bez żadnego elektronicznego elementu w miksie, a za to z ogromnymi zasobami talentu.
(Porcys, 2014)