AFRO KOLEKTYW

 

Warszawska formacja Afro Kolektyw debiutowała opublikowanym własnym sumptem materiałem "Negatywne wibracje" z roku 1999. Pierwszym oficjalnym albumem zespołu była "Płyta pilśniowa" z 2001 roku, drugim "Czarno widzę" z 2006 roku, a trzecim "Połącz kropki" z 2008 roku.

O charakterystycznym, unikatowym klimacie jej twórczości zadecydowały oryginalne teksty utworów, których autorem był lider grupy, Michał "Afrojax" Hoffmann. Pełne przenikliwych obserwacji społeczno-kulturowych, zawierały one zjadliwą satyrę na codzienne przejawy głupoty, zakłamania, zacofania intelektualnego, moralnego upadku i duchowego ubóstwa, sprawnie kamuflowane przez popularne społeczne rytuały i konwenanse. Podejmował wątki demoralizacji młodzieży ("W łóżku z licealistką"), manipulacji informacją w mediach ("Bardzo miło z mojej strony") lub konformizmu środowiska muzycznego ("Bełgot obowiązuje w tej chwili").

Chętnie sięgał po środki parodystyczno-kabaretowe, abstrakcyjną grę słów i odniesienia popkulturowe. Skonstruowany przez Afrojaxa narrator, z jednej strony przyjmujący pozę życiowego nieudacznika, a z drugiej bezwzględnie wyśmiewający własne słabości, balansuje między romantyzmem wyidealizowanych oczekiwań, a brutalnym rozczarowaniem zastaną rzeczywistością, co powoduje efekt silnie groteskowy. W rezultacie ten wszechobecny, dominujący element komediowy pozwolił autorowi z powodzeniem uniknąć pretensjonalności.

W warstwie muzycznej zespół zaprezentował zgrabną mieszankę rapu, funku, jazzu i soulu, utwory wykonując (co w obrębie gatunku hip-hopowego należy do rzadkości) przy użyciu "żywych" instrumentów. Urozmaicił ten styl pierwiastkami pochodzącymi z innych obszarów muzycznych, jak synth-pop ("Przepraszam"), rock ("Chciałbym umrzeć zagłaskany na śmierć") czy kameralistyka ("Ostateczne rozwiązanie naszej kwestii").

W utworach Afro Kolektywu gościnnie wystąpili uznani muzycy jazzowi Marcin Masecki i Łukasz Poprawski, raper Duże Pe i raperka Lilu, a także muzycy formacji Muchy, Kapela Ze Wsi Warszawa, Grupa MoCarta, Furia Futrzaków czy Excessive Machine.
(Kongres Kultury Polskiej, 2010)

* * *

1. Mamo, co to jest Afro Kolektyw?
2. Najciekawsze wspomnienie związane z zespołem.
3. Top5 utworów.
4. Najlepsze wersy.

1. "Nasza muzyka była zawsze pożyczona". Jako "polskie Atmosphere", "polskie The Roots", "polski Dismemberment Plan", "polskie Szwagierkolaska" czy "polskie Michał Bajor" (lol) AK pozornie nigdy nie byli zbyt oryginalni. Aczkolwiek tylko pozornie. W rzeczywistości był to jeden z najoryginalniejszych rodzimych bandów ever, który nigdy nie pasował do żadnej sceny, do żadnego targetu, do żadnej konwencji, do żadnego schematu. "Muzyka dla mas? Bardziej muzyka dla NAS".

2. Mam milion wspomnień, ale raczej zbyt osobistych, żeby je konkretnie przywoływać. Natomiast ogólnie przez te wszystkie lata ich kawałki towarzyszyły mi non stop. Koncertowo i studyjnie. W pogodę i w niepogodę. Kiedy było mi dobrze i kiedy było mi źle. Best of times, worst of times. Age of wisdom/foolishness. Epoch of belief/incredulity. Season of Light/Darkness. Spring of hope, winter of despair. Mieliśmy przed sobą wszystko, nie mieliśmy przed sobą niczego. I tak dalej. Żaden inny zespół w moim życiu nie odegrał takiej roli.

3. Chyba top 50 musiałbym ułożyć... Po jednym na dziś ulubionym z każdego longplaya: "Bełgot…", "W łóżku z licealistką", "Chciałbym umrzeć zagłaskany na śmierć", "Zły login", "Pijany mistrz".

4. "Wymień najfajniejsze wersy Afro" - trochę jak "wymień najfajniejsze akcje Messiego"… Na szybko, z głowy:
a) "Idę więc objąć posady wszystkie / W środku wita mnie dziadek z gwizdkiem / Dobrze że jesteś, mam dla ciebie pracę / Czeka cię sprzedaż obnośna kaset".
b) "Afro i Wielki Wóz firmy Ikarus / I ona z planety Wenus, a ja z Anus"
c) "W Porto Allegre słońce wzeszło / Trocki, Engels, Meinhof, Ernesto"
d) "Jasne że będzie, oczywiście że będzie, naturalnie że będzie, mała tancereczko"
e) "Ktoś pyta, czy jestem szczęśliwy / Szczerze mówię, że no jasne / I mówię to smutno"
f) "Najpiękniejsze egzemplarze obu płci / We frustracji pogryzą nadgarstki aż do krwi / Jeżeli kiedyś zabraknie mnie"
g) "A jutro jak po każdej podróży buty będę zniszczone miał błotem / To co ludzie zwą marskością wątroby, tak naprawdę jest śmiercią z tęsknoty"

Poza tym nadal nie rozumiem, co działo się w głowie Afro kiedy pisał teksty na Czarno widzę. Nauka sporo by zyskała na zbadaniu pracy jego mózgu w owym okresie.
(Porcys, 2015)

* * *

Płyta pilśniowa (2001, hip-hop) 8.2

To album-paradoks o potrójnym dnie społecznej recepcji. Dla tej betonowej frakcji fanów Afro Kolektywu, która pamięta singla "Karl Malone" emitowanego często w starej Radiostacji i gardzi teraźniejszymi wycieczkami zespołu w stronę formy piosenkowej to: (dno pierwsze) nietykalny skarb, jedyny słuszny Afro Kolektyw i przyczynek do wspomnień kombatanckich. Co gorsza, frakcja ta chciałaby poznać kolejnych dziesięć albumów w podobnym klimacie. Tymczasem (dno drugie) jej zapotrzebowanie to wierutna bzdura, bo Płyta pilśniowa realizuje koncept tak denny, przaśny i amatorski, że z czysto muzycznej perspektywy każdy przejaw sympatii względem powielania podobnej estetyki wiąże się z lekkim zacofaniem gustu, wynikającym z braku rozeznania i wyczucia, które z kolei nabywa się po latach studiowania (różnej) muzyki... Ale (dno trzecie) jakby to ujął Wojciech Mann w roli Ministra Gospodarki Rybnej I Przetworów (pamiętny skecz z przepastnego archiwum ZDCP) - "wszyscy właściwie macie słuszność, z tym że oczywiście wynika ona z niewiedzy". Otóż TE KONKRETNE KAWAŁKI które znalazły się na Pilśniówce koincydentalnie ocierają się o geniusz. Jakiś układ gwiazd w momencie ich pisania i rejestrowania zadecydował, że zamiast budzić politowanie - szczerze poruszają i doprowadzają do płaczu ze śmiechu. Z tym, że podkreślam - nie da się tego przypadku powtórzyć. I osobiście nie chciałbym już nigdy usłyszeć nikogo (ani Afro, ani innych wykonawców) w nowym materiale a la Pilśniowa - bo wiem, że wyszłaby z tego tragedia. 
(T-Mobile Music, 2011) 

Czarno widzę (2006, hip-hop) 9.0

Koleś z 200 IQ robi co w jego mocy żeby ukryć intelekt i zaakcentować raczej niespotykanie duży rozmiar swojego penisa. Ale im bardziej się stara, ostentacyjnie pozując na wulgarnego prostaka, tym bardziej wychodzi na jaw, że posiada to 200 IQ. Jego zmysł narracyjny nie ma precedensu w krajowej rozrywce - nieważne czy weźmiemy pop, kabaret czy politykę. Jego obserwacje społeczno-kulturowe są cenniejsze, niż wszystkie felietony opublikowane w polskiej prasie po 1989 razem wzięte. A okrasza je panczlajnami typu "Mam pięć lat / I mam pięć gram" - i to nawet nie jest fragment regularnego tekstu, tylko zdanie rzucone od niechcenia zaraz po obligatoryjnym "kurwa". Ewentualna konkurencja nie potrafiłaby nawet stanąć do rywalizacji, a co dopiero konkurować. Lecz na tym polega tajemnica genialności kolesia z 200 IQ, że on sam jest smutny i rozczarowany życiem. Podobny kamuflaż przebija też z warstwy instrumentalnej - z pozoru "komediowy" i "afro", w rzeczywistości zespół brzmi jak płaska od marazmu wersja jednej z najbardziej melancholijnych i białasowskich formacji globu, Steely Dan. Tej auto-ironicznej, depresyjnej jakości "człowieka po nic" nie da się już nigdy powtórzyć. Jak skomplikowaną, wielowymiarową i głęboką muzykę trzeba tworzyć, żeby można było odkrywać w niej kolejne odcienie rezygnacji za pięćdziesiątym, siedemdziesiątym czy setnym razem? Nie wiem, ale dopóki nie trafię na lepszy anty-panczlajn niż "Mam pięć lat / I mam pięć gram", to stawiam go przeciwko każdemu gównu z Amsterdamu. 

"Dobra, teraz już się nie uda", myślę sobie o pisaniu blurba do Czarno widzę na Porcys, bo przecież "ile można?", chciałoby się rzec za nieśmiertelnym refrenem "Szewczyka". Więc spróbuję "z dupy strony"... Na tej płycie gościnnie występuje MARCIN MASECKI >>>NA KONGACH<<<. Być może nie wiecie kim jest Marcin Masecki, więc służę uprzejmie - to taki pianistyczny młody geniusz, który mógłby lekką ręką nagrać drugie Kid A, bo o muzyce wie więcej, niż my tu wszyscy zebrani "na tym podsumowaniu" (artyści, redaktorzy) - ale mu się... nie chce. I teraz tak, jeśli na Czarno Widzę tenże Masecki gra NA KONGACH (!) i to zresztą nienajlepiej (!!!), to czy muszę "argumentować" co się dzieje poza tym? Owszem mógłbym jak zawsze zapodać litanię highlightów takich jak docenialne w pełni po wielu przesłuchaniach numery Sztu i Mariana, smaczki w rodzaju "tekstów, których tam wcale nie ma" (jak Natalia Kukulska śpiewała, co Passi śpiewa w refrenie "Czarno widzę"), przerywniki, które są obiektywnie równie dobre, co regularne kompozycje (kto nie czeka na koncertową wersję "Skit 1", choćby i z LAPTOKA), "moja miłość do muzyki rozwinęła się w sposób naturalny" (looool), ponadczasowy filozoficzny dylemat "Skarabeusz to, czy gówno?", wycięcie jednego z najlepszych ścinków fristajlu ever z jednej z najgorszych sesji fristajlowych ever, niedorzeczna liczba wprawiających w osłupienie panczlajnów, które autor powinien sprzedawać reszcie krajowych MCs i zostać w ten sposób milionerem, przebieg harmoniczny intro/outro "W Poprzednim Życiu", zaimprowizowane ględzenie Pe na finał "Alter" (o tym, że autobusy powinny być na olej słonecznikowy) - ale po co mam to wymieniać, skoro gdzieniegdzie na kongach popyla tu MARCIN MASECKI. 
(Porcys, 2010) 

Tyle się już publicznie nachwaliłem, że będzie krótko. Jak ktoś zna, to wie o co chodzi. A jak nie zna, to radzę kiedyś posłuchać w całości, skupiając się na każdym wersie. Album, który zmienił moje życie, ale co ja tam wiem.
(T-Mobile Music, 2011)

Połącz kropki (2008, hip-hop) 7.1

Ja pierdolę, ale cuda działy się na występie Afrosów w 1500m. Nie do opisania. Awaria prądu pod koniec "Krawata" i dokończenie go z samymi oklaskami (gościnnie na mikrofonach Kinga i Sandra!). Afro grający na bębnach i JEDNOCZEŚNIE rapujący w "Karl Malone". Wreszcie, wymuszony drugi bis w postaci kulejącego, acz genialnego wykonania "Gramy Dalej" na finał. BĘDZIEMY O TYM OPOWIADAĆ WNUKOM. Otwieram na dniach kanał na YouTube i wrzucam nagrania z tego koncertu.
(2011)

Jak zwykle było ciekawie na koncercie AK: wykon kipiał od adrenaliny, Artur odnalazł w sobie wewnętrznego Dave'a Grohla, kolega frontman nabuzowany niczym na koksie wchodził w poważną interakcję z publiką, aż o mało nie doszło do jego "Miami Incident"... Finał też kuriozalny, z "Kokosem" na modłę REGE, gościnnym występem pana organizatora w duchu wokalistyki polskiego REGE i zaskakującym krótkim cytatem tekstowym z "Karola" Tymańskiego. Setlista obfitowała w sporo piosenek z nadchodzącego albumu, gdzie w cichszych partiach śpiewnych zanikał jednak przekaz. A szkoda, bo przecież główne pytanie w kwestii nowej płyty jest takie, czy Afro dostanie za nią LITERACKĄ NAGRODĘ NOBLA, czy nie. 
(2011)

Piosenki po polsku (2012, pop/rock) 7.7

Są takie momenty kiedy słyszymy jakiś nowy kawałek i z miejsca wiemy, że to natychmiastowy klasyk, rzecz, która na trwałe zapisze się w historii i będzie skarbem dla następnych pokoleń - jeszcze długo po tym, jak my założymy rodziny, zajmiemy się wychowaniem dzieci i przestaniemy śledzić aktualności muzyczne. Przedwczoraj miałem zaszczyt pierwszy raz poznać zamkniętą wersję lead singla z nadchodzącego LP Afro Kolektywu i wygląda to jak ich "My Girls", "Round and Round", "Can't Get You Out of My Head" albo "Float On" - symbol wykonawcy w odczuciu masowych odbiorców i suma jego wcześniejszych doświadczeń w postaci hiciarskiego EKSTRAKTU. Nigdy wcześniej grupa nawet nie zahaczyła o tak nośny, śpiewny, HYMNICZNY refren ("Karl Malone" i "Trener Szewczyk" były najbliżej, ale to nadal niższa liga chwytliwości), który każe spytać: "jak to, dlaczego nikt wcześniej nie wpadł na ten hook, przecież wydaje się tak naturalny, jakby był obok nas od paru dekad". Trochę chłopaków "Another Brick in the Wall, part 2", że pozwolę sobie na ekstrawagancką analogię.

Purystów i die-hardów uspokajam: kompozycja jest DZIESIĄTKOWA (brak mi słów na harmoniczną zmyłkę zwrotki i modulacje w chorusie), a tekst refrenu jakby streszcza cały literacki dorobek Afrojaxa w formie genialnego, zwięzłego motto (ciężkie do wyobrażenia, wiem). Słuchałem tego z 50 razy i przeczuwam, że za 10 czy 20 lat to będzie ich flagowa piosenka - taki kulminacyjny moment koncertów, kiedy "cała sala śpiewa z nami", potem a capella z rytmicznymi oklaskami, potem znów z podkładem, potem znów a capella etc. Określenie WŚCIEKLE ZARAŹLIWY to najniższy wymiar kary w tym przypadku. Rzadko trafia się taka symbioza artystycznej doskonałości i komercyjnego potencjału: numer jest "prosty", ale "szlachetny", "stadionowy", ale "inteligentny", z zadatkami na ogólnonarodowy szlagier, ale nie mógłby go stworzyć nikt inny. Ideał po prostu. Aha, z góry uprzedzam, że nie mam zielonego pojęcia, kiedy oficjalna premiera singla i albumu. Ale wątpię, żebym trafił na potężniejszy singiel w 2011.

Singiel Afro Kolektywu, o którym wspominałem parę dni temu, nosi tytuł "Wiążę Sobie Krawat" (chociaż wiadomo, że ludzie będą o nim potocznie mówić "Krawat") i zostanie premierowo nadany na antenie Trójki w audycji "Offensywa" w najbliższy piątek po 22:00. Jako się rzekło, możliwe, że jest to najlepszy utwór zespołu (kwestia gustu), a raczej na pewno będzie tym najpopularniejszym. 

Top 10 rzeczy w "Krawacie" (sorry, że męczę temat, ale to pewnie będzie jeden z moich singli dekady, więc trudno mi się powstrzymać): 

10 Nabicie bębnów przed mostkiem 

09 Jak się odzywa wyższy alikwot w akordzie Rhodesa na 1:25 (przy "złamać bicz i pejcz") 

08 Narracja gitary w tym kawałku - elastyczność arpeggio w zwrotce, "pojemne" harmonicznie pacnięcia w refrenie 

07 Mostek na 7/4 z ledwo słyszalnym, subtelnym "aaa aaa aaa" 

06 Półtonowe zejście w zwrotce i oczekiwanie następnego pół tonu w dół, co się nie wydarza; Remek jest takim mistrzem... 

05 Tekst: synteza wieloletniego przekazu Afro w refrenie i fajne aliteracje w zwrotkach (poezja się wkrada, na przykład "s" w pierwszych wersach) 

04 Pokrewieństwo refrenu z "We Don't Care", "Another Brick In the Wall Part 2" czy "Hard Knock Life", chociaż nie ma tam żadnego dziecięcego chóru 

03 Wycapsowane "KONTYNUUJĄC TĘ JAKŻE CENNĄ MYŚL" - genialne zaszydzenie z własnego refrenu, najmocniejszy LOL całości 

02 "Strach i ból" w głosie Afro po pierwszym refrenie ("winien sobie sam... / winien sobie sam... / winien sobie sam") - niesamowity klimat tego miejsca, treść międzywierszowa w interpretacji wokalnej

01 Nieśmiertelność hooka refrenu: jego wytworna ordynarność i wrażenie, jakby się go znało od dziecka - automatyczna przepustka do Leksykonu Polskiej Muzyki Rozrywkowej

Top 5 rzeczy w klipie do tegoż: 
05 DIY-owość która nie oznacza zaprzeczania zasadom normalnego teledysku
04 Mina Remka na 0:01: "i co, już?" 
03 Koszulka KISS Rafała
02 Rafał i Sztu na 2:38, loool
01 Kroki Afro na 1:12 zmontowane do rytmu "w lustrze widzę twarz"
(2011)

Po piątkowym koncercie w klubie Hydrozagadka ostatecznie uświadomiłem sobie, do jak interesującego punktu dotarł w swojej ewolucji Afro Kolektyw.
Niegdyś pionierski u nas wykonawca organicznego, jazzowego hip-hopu – de facto solowy projekt jednego człowieka, posiłkującego się czasem wsparciem sidemanów – obecnie stał się nie tylko prawdziwym zespołem z krwi i kości, ale też można go zaklasyfikować jako wręcz podręcznikowy przykład zespołu "kompletnego". Jego konstrukcja przypomina twierdzę, która od każdej strony jest tak solidnie zabezpieczona, że praktycznie nie ma możliwości jej zdobycia. Przyjrzyjmy się bliżej planom fortyfikacyjnym.

1. MUZYKA
W swoim niedawnym wystąpieniu telewizyjnym Piotr Metz oznajmił, że główną siłą Afro Kolektywu są teksty. Niby nic dziwnego, aczkolwiek dla mnie z definicji najważniejszym elementem jakiegokolwiek przedsięwzięcia muzycznego jest... muzyka. I w tym aspekcie warszawiacy bronili się świetnie od zawsze, choć z początku niewielu ten fakt w ogóle zauważało. "Pilśniowa" kryła niezapomniane refreny i zaskakująco kompetentne, funkopodobne aranże. Longplay "Czarno widzę" wyrażał się w dżezawych podkładach, nieraz zabójczo wysmakowanych. Ale dopiero demonstracyjny eklektyzm i rozbuchana brzmieniowa oprawa płyty "Połącz kropki" sprowokowały recenzentów do zaakcentowania stricte muzycznego potencjału grupy. A przy okazji najnowszego, czwartego albumu, czyli "Piosenek po polsku", kwestia kompozycji ma szansę wręcz zdominować dyskusję. Nie tylko dlatego, że tradycyjnie już dla Afro Kolektywu są to utwory napisane staranne, bardzo świadomie i w dodatku nietuzinkowo opracowane. Na odbiór wpłynie też sama ich forma – to numery przeważnie zwarte, dążące do dużego, stadionowego refrenu, przystępne dla szerokiego słuchacza, niekoniecznie zapatrzonego w Zachód i niekoniecznie wychowanego na idiomie indierockowym. I mimo to da się w nich wytropić mnóstwo smaczków czy odniesień – Kombi w "Mało miejsca na dysku", Papa Dance w "Złym loginie", wykapane Steely Dan w mostku "Jeżeli kiedyś zabraknie mnie" i refren cytujący Stevie Wondera tamże, świeżość brytyjskiego popu lat 80. (ABC?) w "Do ukochanej pracy" albo postrockowe pasaże w outro "Żałosnego wieczoru z Czarnoksiężnikiem", które słusznie ktoś zestawił z późnym Tortoise, tyle że wzbogaconym o histeryczne skandowanie. Metamorfozy na przestrzeni lat odzwierciedlają stopniowe poszerzanie stylistycznych horyzontów w obozie Kolektywu – historia muzyki rozrywkowej pokazuje, że to cecha największych.

2. TEKSTY
A jednak należałoby przyznać redaktorowi Metzowi rację, że teksty SĄ główną siłą Afro Kolektywu. Na pewno w recepcji fanów. Jeszcze kilka lat temu znaczna ich część postrzegała Afro przez pryzmat właściwości kabaretowych i choć dziś się to zmieniło, warstwa literacka wciąż skupia na sobie największą uwagę. Niegdyś pod przykrywką studenckiej błazenady "Pilśniowej" czaił się egzystencjalny marazm, a sławne punchline'y i plastyczne, sugestywne narracje "Czarno widzę" wpędzały w depresję. "Połącz kropki" było momentem, w którym Afrojax przyjął do wiadomości swój kultowy status najlepszego aktywnego tekściarza w kraju i mierzył się z nim, próbował go udźwignąć (wymowne "wdrożenie terminu 'hipertekst' w praktyce"), przy okazji parę razy zrzucając maskę komedianta i serwując zadziwiająco smutne puenty. Na "Piosenkach po polsku" wygłupów praktycznie brak. Za to poziom operowania środkami poetyckimi, który osiągnął tu autor, wydaje się ewenementem i to nie tylko na skalę jego dyskografii. Na szczęście w przeciwieństwie do wielu uznanych rodzimych wirtuozów słowa śpiewanego, kolega Hoffmann nadal ma coś do powiedzenia. Świat przed wszystkimi nami stawia w miarę upływu czasu nowe wyzwania i problemy – ale umiejętność przekucia ich we wstrząsająco osobistą refleksję to dar dostępny nielicznym. I to jest właśnie ten paradoks, że mimo popisowej wolty na gruncie muzycznym, w "Piosenkach po polsku" najmocniej przeżyłem wersy typu "Najpiękniejsze egzemplarze obu płci / We frustracji pogryzą nadgarstki aż do krwi... jeżeli kiedyś zabraknie mnie" – szydercze, zrezygnowane i zarazem makabryczne w wymowie, a do tego zachwycające zmysłem fonetycznym, godnym takich kilku panów, których się przerabiało na polskim w ogólniaku.

3. WYKON
Materiał na papierze to jedno, ale by odeprzeć (niestety nadal dość częste w naszym rockistowskim kraju) zarzuty o studyjną sztuczność, wspomaganą kwantyzacją i autotunem, trzeba go jeszcze umieć wykonać na żywo. W opinii wielu starszych sympatyków formacji na miano jej klasycznego składu zasługuje ten z okresu bezpośrednio po "Czarno widzę" – z Miłoszem Wośko na klawiszach, Mariuszem Chibowskim na basie i okazjonalnie występującym mistrzem saksofonu Łukaszem Poprawskim. I ja się chyba mogę pod tym podpisać, ale też byłoby to lekkim nietaktem w stosunku do obecnej załogi. Bo to jest teraz inny band, którego styl forsuje inne elementy, niż czarny groove, jazzujące wstawki i kanciasty rap. Teraz oni grają pop-rocka i w tym wcieleniu czują się znakomicie, mocną sekcję kontrując niesamowicie efektywnymi (i efektownymi) partiami gitary. Gdyby istniał w Polsce jakiś kumaty (czy w ogóle jakikolwiek...) drukowany periodyk poświęcony scenie alternatywnej i organizował coroczną ankietę na najlepszych instrumentalistów, to Michał Szturomski nie miałby zbyt wielu konkurentów do zwycięstwa w kategorii "gitarzysta". Co szczególnie eksponuje w odsłonie live – jego repertuar niepozornych tricków onieśmiela. Od zabójczo precyzyjnych nowofalowych arpeggiów, przez beznamiętnie zapętlone funkowe riffy (czyli to, co w sumie najtrudniej porządnie z ręki zapętlić i osadzić – mam tu skojarzenie ze wspaniałą pracą Carlosa Alomara dla Davida Bowiego w połowie lat 70.), aż po kawał mięsistego uderzenia. A wszystko z niebywałą czułością soundową, pozwalającą mu pięknie wtopić się w całość. No i wokal – wciąż chyba w tej układance obiekt najczęstszych zażaleń, ale jednocześnie wciąż coraz pewniejszy, a jest to progres wyjątkowo szybki. Zresztą, nawet gdy coś tam gdzieś tam przez sekundkę niedomaga, to Afrojax nadrabia drobniutkie uszczerbki ekspresją i nie daje nam zapomnieć, że obcujemy z rasowym frontmanem. Właśnie...

4. SHOW
Bądźmy uczciwi i przyznajmy to – gdy późnym wieczorem zaczyna się w klubie koncert poprockowy, zdecydowana większość osób na widowni chce się po prostu świetnie bawić. O tej porze i w tych okolicznościach mało kogo obchodzi erudycja, wyrafinowanie bądź złożony przekaz. Liczy się – nawet bardziej niż strona wykonawcza – porywający show sceniczny. I pod tym względem popularni Afrosi nigdy nie zawodzili. Wiem, co mówię, bo uczestniczyłem już w kilkunastu występach zespołu. Stałe punkty programu to schodzenie wokalisty do publiczności i śpiewanie jej prosto w twarz oraz jego publiczne obnażanie się, zresztą z roku na rok coraz śmielsze (do Jima Morrisona coraz bliżej – parę dni temu Afro zaprezentował się w stroju Borata, co będzie dalej – strach się bać). Do tego zawsze można liczyć na niespodzianki – prześmiewcze covery, konceptualną konferansjerkę i wszelkiej maści wybryki, których potencjał zdaje się nie mieć dna, tak jak przypuszczalnie nigdy nie wyczerpie się genialnie absurdalne poczucie humoru Macia Morettiego. Zwykle takie happeningowe ciekawostki odwracają uwagę od faktycznych umiejętności muzyków i mocy materiału, ale tu są tylko dopełnieniem atutów, które wymieniłem w powyższych akapitach. A kulminacją koncertów formacji jest kontrastowe zestawianie obok siebie utworów kpiarskich z głębokimi. Mało który wykonawca na świecie jest w stanie w kilkanaście sekund zmienić nastrój z figlarno-frywolnego w piekielnie poważny. I zaryzykuję, że to w ogóle jest esencja, cecha swoista, niezwykłego doświadczenia, jakim są koncerty Afro Kolektywu – jakieś takie widowiskowe odbicie wzlotów i upadków codziennego życia.
Celem moim wcale nie jest wystawianie stołecznemu sekstetowi laurki – z pewnością zrobią to inni w recenzjach. Ale nie sposób zauważyć tej konsolidacji na każdym froncie. Bo chociaż nie każdy musi od razu padać na kolana przed "Piosenkami po polsku" (sam mam na tym krążku mniej i bardziej ukochane fragmenty), sądzę, że na obecnym etapie kariery po prostu ciężko ich zagiąć – czy spróbujemy od północy, od południa, od wschodu, czy od zachodu.
(T-Mobile Music, 2012)

***

Koncert Afro Kolektywu
7 grudnia 2006, Warszawa
To miasto jest pojebane, ten kraj jest pojebany. W Teatrze Roma występuje Afrojax z kolegami, sekundują im gościnnie wybitny Duże Pe oraz młode gwiazdy polskiego freestyle'u w osobach Muflona i Flinta, zaś z boku wymiata do rytmu grupa breakdancerów, jak na filmach. Normalnie powinno 200 osób siedzieć i zagrzewać do boju ten ekstatyczny show. Lecz na widowni był ich tuzin, z czego połowa to moje ziomy. A w mordę?
(Porcys, 2006)

* * *

"Śpiewać flamenco (Wojciech Modest Amaro 2)"
W sumie pod względem oczekiwań podobnie jak z Junior Boys mam i z Afrojaxem – tyle że tutaj poprzeczkę i referencję stanowi Czarno Widzę. wystarczy jeden wałek, od którego nie mogę się uwolnić przez długie miesiące – i to już dla mnie zapewnia rację bytu każdemu kolejnemu wydawnictwu Afro (solo czy w zespole). Oczywiście na tych płytach dzieje się znacznie więcej – mówię o niezbędnym minimum, którego życzyłbym sobie jako SAJKO od lat. Dlatego dyskusja o zasadności "powołania do życia" projektu tak konceptualnie odpychającego i obleśnego, jak LegAfro dla mnie trochę PACHNIE JAŁOWCEM. Milimetrowe interpretowanie przekazu i geodezyjne pomiary stężenia weny w tekstach będą mi zbędne, dopóki na każde Przecież Ostrzegałem dostanę "Lorem Ipsum, cz. 1", a na każde Nagrałem To, Bo Nie Miałem Kasy trafi mi się "Śpiewać flamenco". Utwór quasi-piosenkowy i w 100% kabaretowy, przez co symbolicznie zataczający koło od najbardziej kabaretowego w dorobku artysty debiutu Kolektywu aż po dziś dzień.

Zaraz, czyli malkontenci mają wreszcie to, o co błagali od lat? Po wielu sezonach gorzkiego, alkoholowego grzebania w coraz oficjalniej poetyckich próbach wrócił w końcu "Afro jak kiedyś"? w żadnym wypadku. (a komu to potrzebne?) w porównaniu do humoru z Pilśniowej "Śpiewać flamenco" pluje tak kąśliwym jadem, że nieżyjący od prawie 3 lat, ale i tak gościnnie brzdąkający tu na wieśle PAKO DE LUSIJA wykrzywia w grobie minę w geście zniesmaczenia. Nie zmienia to faktu (i to jest chyba największy paradoks aktualnego wcielenia Jaxa), że "Flamenco" to kolejne ENTRY w nietykalnym kanonie komediowych osiągnięć Michała, utwór który musiał kiedyś powstać, bo traktuje o tym, że "statystycznie to wszyscy leżymy" i podaje tę bolesną mądrość w formie serii z karabinka maszynowego panczów osadzonego na zadziwiająco mrocznym ujęciu latynoskiej sampledelii. Ile razy w tym roku mimowolnie nuciłem pod nosem "Poooolskaaa... ojczyzna nasza...", po czym znów włączałem nagranie i rechotałem przy każdym wersie doniośle jak pajac z gimbazy – "nie... nie... nie... bo nie powiem panu czego... nie powiem". Tak że naprawdę "nie musimy się wstydzić Zachodu", bo Zachód takiego Afrojaxa nie ma.
(2016)

* * *

daty są nieubłagane. kilka dni temu minęło 15 lat od oficjalnego debiutu płytowego zespołu Afro Kolektyw, a więc również Afrojaxa. i tu zakończę część opisową, bo konsekwencje tego faktu dla polskiej kultury były niewybaczalne (...czyli np. nieprzyznane "Mateusze, Fryderyki, Paszporty Polityki"). wybrać 15 (aktualnie) ulubionych nagrań z Afrojaxem w centralnej roli? to dla mnie zawsze zadanie trudne, ale jak widać – wykonalne. a moje top 5 na dzisiaj:

1. Lorem Ipsum cz. 1
2. Trener Szewczyk
3. Chciałbym umrzeć zagłaskany na śmierć
4. Zły login
5. Głaz narzutowy
(2016)