WAVVES

 

Wavvves (2009)

Ja rozumiem oburzenie niektórych, że gościu wydał sobie jakieś demówki wątpliwej jakości, a robi się z tego sensację. Natomiast trzeba mu przyznać, że dysponuje pewną dozą dziewiczego spontanu, nawet jeśli same "piosenki" często "jeszcze nimi nie są". A w ogóle to najbardziej go ratują te ambientowo-hałaśliwe interludia; bez nich istotnie zostałby "nagi". Przynajmniej nie śpiewa w bluesowo-metalowej kapelce tekstów typu "I will walk into your garden / Garden of stone". To tyle teraz, się zobaczy co dalej.

King of the Beach (2010)

Fascynuje mnie historia Nathana Williamsa i powrót do gry po fatalnym upadku roku ubiegłego. Widziałem jego meltdown na Primaverze (po którym musiał odwołać resztę trasy i publicznie przyznać się do nałogów) i też traktowałem go jak sezonową ciekawostkę, ale jak na razie dramatyczną biografię tego smarkacza wieńczy triumfalny happy end, bo materiał z Króla Plaży imponuje. Chwilami rzeczywiście brzmi to jakby wcześni Beach Boys (powiedzmy circa All Summer Long) działali w epoce punka '77. Co owocuje następującymi skojarzeniami: Animal Collective ("Baseball Cards", "Mickey Mouse" czy "When Will You Come" z niepotrzebnym po raz tryliardowy bitem z "Be My Baby") lub Nirvana ("Green Eyes", "Idiot"). Podobnie jak Lennox czy Cobain, Williams umie drążyć prosty temacik po to, by wydobyć z niego zaskakującą szlachetność. "Super Soaker" to jego największe osiągnięcie w karierze to date, wykurwisty track, jakiego nie powstydziłyby się tuzy nabuzowanego amokiem, acz piekielnie inteligentnego indie 90s a la Wrens czy Chisel. Życzyłbym wszystkim nu-indie darlings, żeby dochrapali się kiedyś tak powalającej piosenki.


Znudzeni skoczyliśmy obczaić tego gówniarza i okazało się, że trafiliśmy DOKŁADNIE na moment, w którym perkman wyszedł zza zestawu i oblał go piwem. Gościu coś tam zamamrotał, chciał grać, ale perkman coś kaprysił i zażenowani tą nieprofesjonalną miniaturą obyczajową uciekliśmy się zdrzemnąć. Tymczasem po powrocie do kraju doznałem, że media (zwłaszcza PFM) rozpisywały się o wielkim fakapie Wavves, że kolo przepraszał za wzięcie wybuchowego drinka z kilku narkotyków i tak dalej. No przypadkowo widziałem to na własne oczy i nic romantycznego czy "kultowego" w tym się nie zawierało – raptem dwóch żuli coś się do siebie pluło. A byli to partnerzy z zespołu, więc koncert się skończył. I wsio.
(Porcys, 2009)