TOD DOCKSTADER

 

O tym wybornym kompozytorze muzyki konkretnej zdążyłem wspomnieć 2 lata temu w ramach "Nut Dźwięków" . Od tamtej pory nic się nie zmieniło: co najmniej Apocalypse i Quatermass pozostają jazdą obowiązkową dla każdego, kto chciałby na własne uszy usłyszeć, jak pewien "gość w garniturku" z Minnesoty wyprzedzał tajemnicze, czwórwymiarowe kolaże Rechenzentrum o jakieś 40 lat. Ach ta Minnesota.
(Porcys, 2016)

***

Apocalypse (1993)

CZAS SZCZEREGO WYZNANIA: 2014 był rokiem, w którym coś mnie naszło i zanurkowałem głęboko w musique concrete. Nie żebym dopiero "odkrył" to zjawisko, bo odkryłem je jako nastolatek, wertując wnikliwie karty jakiejś muzycznej encyklopedii i potem nawet na fali podjarki sam próbowałem bawić się w rejestrowanie field recordings przy pomocy zwykłego mikrofonu i magnetofonu (zapału starczyło na kilka tygodni, taśmy prawdy pozwolę w całości ujawnić 100 lat po swojej śmierci). Mniej więcej dekadę później miałem zaszczyt przeprowadzić dla Porcys wywiad z Eugeniuszem Rudnikiem, rodzimym pionierem i mistrzem elektroakustycznego kolażu. Natomiast jeśli miałbym być całkowicie uczciwy, to jeszcze rok temu nie mógłbym z ręką na sercu przyznać, że słyszałem cały kanon muzyki konkretnej, bo moja wiedza w temacie była raczej wybiórcza, przypadkowa, nieuporządkowana. No ale w końcu poczułem, że nadszedł odpowiedni moment i nadrobiłem te wszystkie kluczowe dzieła Schaffera, Henry'ego, Parmegianiego etc. Był nawet taki miesiąc, gdzieś na przełomie września i października, że nie słuchałem prawie niczego innego. I zaufajcie mi, miałem PIEKŁO CZASU.

Podobnie jak jego rówieśnik Rudnik (obaj rocznik 1932) i chyba wielu innych wczesnych eksperymentatorów na polu, na którym drzewiej w znacznej mierze rozchodziło się o dostęp do sprzętu, Dockstader testował swoje pierwsze pomysły trochę ukradkiem, cichaczem, na boku większego, dochodowego projektu. Mówiąc wprost, pracował w hollywoodzkich studiach jako realizator przy efektach specjalnych do cartoonów w rodzaju Pana Magoo (btw cholera, jakie to było dobre, trzeba "na boku" [pzdr MZ] wrócić przy okazji) i zostawał po godzinach, nocami wycinając z taśm i przetwarzając fragmenty dźwięków, składających się później na pełnoprawnie strukturalnie odcinki. Apocalypse to świetny, ogromnie treściwy i przystępny punkt startowy do przygody z dokonaniami pana Toda. Jak rzadko kiedy, cały biograficzny background artysty wychodzi na wierzch w tych bogatych kolorystycznie i nastrojowo impresjach: słychać i studia psychologiczne, i malarskie, i filmowe. Ba, od Rudnika odróżnia Dockstadera przejawiane chwilami abstrakcyjne poczucie humoru oraz brak konceptualizacji/ideologizacji/"kontentyzacji" (wiadomo, inna tradycja od naszej, polskiej, romantycznej i zaangażowanej).

Ale żarty na bok, bo teraz powiem coś serio. Dziewięciominutowe nagranie otwierające ten zestaw, czyli "Travelling Music" (z 1960), z chęcią nominowałbym do miana najpiękniejszego utworu w dziejach muzyki konkretnej. Poza wirtuozerskim obrabianiem starannie wyselekcjonowanego materiału dźwiękowego z pomocą przeróżnych technik, Dockstader przedstawił w tym (jak sam to ujął) swoim "Poemacie Elektronicznym" fascynujące studium dźwiękowej panoramy, umiejscowienia dźwięku w przestrzeni (stąd tytuł). Nie chcę bawić się w "The Wire" i wyliczać jak wiele rozmaitych tropów to dziełko poprzedza, bo imho jest doświadczeniem skończonym samym w sobie, przerastającym swoich następców wizją i odwagą. Ale kolega ostatnio zasugerował mi, że w dobie Spotify wszystko tak łatwo kliknąć, streamować i przeskipować, że już na wstępie docelowo szukamy konkretnego brzmienia, unikamy ryzyka i boimy się wyjść ze swojej "strefy komfortu". Więc, cóż, pewnie jestem mało reprezentatywny dla ogólnych trendów, ale jak patrzę na swoją listę ulubionych płyt ubiegłego roku, to "myślę sobie", że niektórych z nich mogłoby tam nie być, gdyby nie ów epizod konkretno-muzyczny.
(Porcys, 2015)