TERRY RILEY

 

In C (1964)

Od tego utworu na dobre rozpoczęło się minimalistyczne szaleństwo: Riley wydobywa nadzwyczajną dynamikę z powtarzania krótkich, pulsujących ścinków motywicznych, jakby imitując mechanicznie zapętlone taśmy przy pomocy żywych rąk. Kontemplowanie mikro-właściwości przenikających się ćwierć-motywów może trwać wieczność i jest nieskończone fakturowo, bo sam twórca nie ogranicza "In C" ani aranżacyjnie, ani czasowo.
(T-Mobile Music, 2011)

A Rainbow In Curved Air (1969)

Powiem wam, że porównanie do Rileya w recenzji minimalistycznej płyty którą się nagrało – to naprawdę miłe uczucie, graniczące z pewnym rodzajem wstydliwie snobistycznej satysfakcji. Dlaczego? Bo namecheckowanie Rileya w reckach to o wiele rzadszy proceder od wspominania Reicha, Glassa, Oldfielda czy Eno. Z jakiegoś powodu Terry nie trafił pod strzechy zbyt szeroko i czasem zastanawiam się nad przyczyną takiego stanu rzeczy. Z dwóch klasycznych dzieł Kalifornijczyka odpuściłbym w rankingu płyt wątek In C, ponieważ In C – jak Drumming czy 18 Musicians – jawi się raczej tekstem, który potem bywał wielokrotnie kreatywnie interpretowany, według znawców czasem nawet trafniej i efektywniej, niż pierwotna rejestracja z 1968. Lecz już Curved Air to inna para kaloszy – uwieczniony na taśmie "artefakt", namacalny materialnie i ściśle referencyjny. A od stereotypowo pojmowanego, akademickiego minimalizmu odróżnia go głównie brak sztywnych i przejrzystych reguł formalnych – mimo konstrukcji powierzchownie naśladującej hinduską ragę.

Tytułowe nagranie ze strony A winyla to nie do końca symetryczne partyturki i ich matematyczne repetycje – bardziej luźna, modalna improwizacja w której ktoś testuje soundy nowo zakupionych synthów. Wprawdzie zaczyna się od asymetrycznego motywiku na 7/4, ale potem stopniowo łatwo wyczuwalne poczucie rytmu zanika, rozmywa się. Metodą ścieżkowych nakładek Terry kreuje sieć hiperaktywnych powiązań, która – jak ktoś celnie wbił gwoździa – oddaje ducha raczkującego wtedy jeszcze internetu. Nie tylko na poziomie czysto dźwiękowym (kto pamięta łączenie się modemem i liczenie impulsów, ten skuma), ale i strukturalnym – obcujemy tu jakby z analogowym, stereofonicznym wyrażeniem fenomenu przepływu cyfrowej informacji. To zarówno najbardziej wpływowy, jak i zarazem najbardziej "grywalny", melodyjny fragment stricte elektronicznej muzyki z lat 60. (kombinacja chyba nie do przebicia). Jednocześnie daleko mu do ambientu – vide wijące się wciąż kontrapunkty, organowe sola a la Emerson i podskórnie mrowiąca w tle tabla.

Dość szybko te innowacje zaadaptowała "rozrywka" – Soft Machine na Third, Who w "Baba O'Riley" albo scena prog-elektroniczna z Francji czy Niemiec (z Cluster circa Zuckerzeit na czele), a kolejne przykłady to już dzieje współczesnej, właściwej elektroniki w latach 90. Z kolei strona B oferuje równie obowiązkowe "Poppy Nogood...", gdzie Terry dmie w tenorowy saksofon i manipuluje jego brzmieniem, przepuszczając przez rozmaite urządzenia oraz ponownie stosując multi-tracking. Echa tego mroczniejszego rewersu "Curved Air" wysłyszymy później w estetyce new age, w Hassella badaniach nad "muzyką czwartego świata", we wszelkich przejawach muzyki magicznej i medytacyjnej typu rodzime projekty duetu Nacher/Styczyński, wreszcie w "studyjnych operacjach na żywym organizmie" Black Dice z ery Beaches & Canyons. Poza tym, że od oryginalnej okładki z uśmiechniętą twarzą Rileya po stokroć wolę rysunek z obwoluty kompaktowej reedycji – jakby nie mam pytań.
(2017)

Persian Surgery Dervishes

Powiem wprost – dobrze mi się przy tej suitce zasypia, bo zawsze mnie odpowiednio utuli. "Dla pasjonatów od pasjonata – prawda minimalizmu, prawda wódki". Dwupłytowa, koncertowa kolekcja pioniera uduchowionej repetycji to rzecz być może nie tak spektakularna medialnie jak In C czy Rainbow In Curved Air, ale za to niezwykle ceniona przez koneserów. Składają się NAŃ cztery rozległe czasowo tracki, z których szczególnie zapraszam na trzeci ("Performance Two – Part 1"), chyba najpiękniejszy w tym zestawie, pra-przodek fakturowych wybryków microhouse'u. Teoretycznie nic się w tych dwudziestominutowych, organowych "snuciach motywicznych" nie dzieje, więc skąd niby taki zachwyt? Cóż, "musiałbym być ciężko chory, żeby pójść na ten numer...". "A wiesz, że ostatnio coś kiepsko się czuję?".

highlight – https://open.spotify.com/track/3Ra1GJgqSBrhc2RHlf55xP?si=dU6xCnXlRAeTfZQ-Od6Yfw (evocative moment – jakże hojna harmonicznie, puszczona SAMOPAS OGRYWKA organów)
(2018)