SKALPEL

 

Sculpture (EP) (2003, nu-jazz) 6.8

Zapuściłem se po raz pierwszy od hooo hoooo i nie jestem w stanie uwierzyć jak świeżo nadal to brzmi. Opener "Break In" przepoczwarza się ze słynnego słuchowiskowego intro a la Kaszpirowski przez równie pamiętne wyładowania smyków aż po transowy, nocny jam. Klejnot w dorobku wrocławskiego duetu "Voice Of Reason" nigdy nie prezentował się bardziej uroczyście i wykwintnie, a z perspektywy siedmiu lat wokaliza Yarah Bravo zdradza podejrzane powinowactwo z freakami ze stajni Anticon. Wyważona, opanowana, zen-like (heh) pętla tytułowa relaksuje jak gorąca kąpiel z olejkami zapachowymi. Deszczowy pejzaż "Ninjazz" dopełnia mistyki. Dwa bonusowe tracki, dostępne w polskiej wersji razem z (mistrzowymi) didełoklipami eksplorują inne strony wrażliwości obu panów – "Tension" jest mocniej rozedrgane, frenetyczne, a – "Enviromental Sounds" – stricte filmowe. Lecz treść zawsze góruje u nich nad perfekcyjnym opanowaniem stylu. Tak, to ta EP-ka została wyprzedana "na pniu" w londyńskich sklepach. Żaden inny krajowy "akt" nie mógł się w 00s poszczycić tak oszałamiającym sukcesem, jak edycja w Ninja Tune i sensacyjna premiera na Wyspach. Zawsze gdy przypominam sobie ten fakt, to oddycham z ulgą – jak dobrze, że to właśnie oni – bo mało kto na to bardziej zasłużył.
(Porcys, 2010)

Skalpel (2004, nu-jazz) 7.4

"Skalpel's in my ears... and it breaks my heart"

Majowa wizyta redaktora Zakrockiego w Warszawie obfitowała w momenty spektakularne. Po primo, Krzysiek jest przeserdeczną, charyzmatyczną postacią i obcowanie z nim mogłoby być wartościowe nawet przy kompletnym braku treści. Ale treść tam się wkradła. Na starcie Krzych zaszczycił obecnością pamiętne Bersdej Party, które zdarzyło mi się organizować. Bezprecedensowy zjazd całego, co do nazwiska, staffu serwisu był sporym wydarzeniem i uwieczniono to serią spontanicznych, wariackich fotek. Ktoś chciałby zobaczyć Jędrzeja tańcującego do "Girls And Boys", dwóch panów "Za" pogrążonych w brechcie albo naczelnego w fartuchu kucharskim, przyrządzającego marynatę do steków? Mieliśmy nawet ambitny plan publikacji tych zdjęć, wraz z krótkimi komentarzami objaśniającymi, przy okazji wznowienia aktualizacji po sesji, ale ostatecznie koncepcja spaliła na panewce. Wracając do imprezy: tak, ludzie doznawali, że mogą gadać z Krzyśkiem w realu. Tom kazał mu przysiąść w salonie i z nabożeństwem posłuchać rozkręconych na full regulator "Hair Dude" i "The L-Train" Out Hud. Werdykt Krzycha: to rzecz z przyszłości. Potem podkreślił: "najlepsza muzyka na imprezie, jaką pamiętam", co było miłym stwierdzeniem oczywistego (haha).

Akurat w następnych dniach spędziliśmy relatywnie dużo czasu razem – Krzyśka dziewczynę i moją wtedy-dziewczynę łączy pewna specyficzna zależność, hihih – i w czwórkę pałętaliśmy się po różnych miejskich norach. W "Cafe Iluzjon", literalnie punkcie docelowym spotkań aspirujących intelektualistów kinomanów, jedliśmy późnym wieczorem pierogi i dyskutowaliśmy o bzdetach. Pewnego dnia postanowiliśmy wybrać się dla śmiechu do mekki pseudo, ulokowanej w klasycznym kwadracie pseudo-alternatywnym na Powiślu kultowej knajpy "Czuły Barbarzyńca". Dla niewtajemniczonych, miejsce wygląda na księgarnię, z tym, że przy stolikach czytelniczych siada się z ciepłym napojem i ciastkiem. Herbaty ochrzczono ach-tak-pretensjonalnie (herbata "W Malinowym Chruśniaku", loool kurwaaa). Uzbrojona w intelektualne miny młodzież przegryza Kanta Heideggerem. Smutne spotkać tam współstudentów z instytutu, zwłaszcza. Oj był ubaw. A, zanieśliśmy z Krzychem pannie za ladą It's All Around You do puszczenia, przystała na propozycję i chyba jej się podobało, choć nie kojarzyła tego zespołu. Szlam. Wreszcie 15 maja udaliśmy się w tym samym składzie na koncert Skalpela.

Skalpel występował w klubie Zoo na specjalnym odcinku trasy promującej wyczekany, medialnie nagłośniony, debiutancki długogrający self-titled album i te okoliczności towarzyszące wieczorowi sprawiły, że mieliśmy do czynienia z prawdziwym hitem. Koktajl rodzimych VIPów show-buisinessu, z Eldo, Emade i włodarzami firm fonograficznych na czele zalał gęsto wypełniony parkiet. Po dowcipnym MC z Wrocławia, nawijającym coś o kulinariach, na scenę wbili główni bohaterowie, by zafundować dwie godziny rozrywkowej żonglerki czarnymi płytami, wzbogaconej wizualizacjami wykorzystującymi stare polskie filmy w guście Hydrozagadki i dokumentalne ujęcia stacji kosmicznych. Po nich do rana miksował gość obracający się w estetyce korzeni dance-punku ("Once In A Lifetime" wrzucił, co nam się bardzo podobało, szczególnie, że Remain In Light to płyta życia KZ). W międzyczasie odetchnęliśmy świeżym powietrzem, poszliśmy coś przegryźć i dyskutowaliśmy z Krzyśkiem o naszych ulubionych MCs. Geometrycznemu, symetrycznemu flowowi mojego Nasa, autor recki Geez'N'Gosha przeciwstawiał pominiętego, emocjonalnego Del Da Funkee Homosapiensa, artysty starającego się wspiąć na wyżyny mistrzów: Jamesa Browna, Sly Stone'a, George'a Clintona.

Sam set Skalpela nieco mnie rozczarował, bo spodziewałem się naiwnie żywych opracowań materiału formacji. Co dostałem, to porywający na własnych prawach DJski zestaw. Lecz zanim kolesie odpalili gramofony, zaprezentowano trzy fragmenty z wydanego dopiero LP. Może sprawił to nastrój chwili, wyczuwalny w sali ekscytujący vibe, świadomość ambasadorskiej misji Skalpela dla Polski na świecie, ale zabrzmiały tam porażająco. "Hello everyone, I'd like to take you on an imaginary trip. When I tell you this story, pretend you can see everything happening in your mind. Ready? One. Two. Three", wprowadził lektor. Zjarane zaśmiechy niczym z "One Cup Too Many" Blunted ustąpiły drogi dostojnemu, rozprowadzonemu z namaszczeniem tematowi. Nagle w kapitalnie przyciętym loopie kontrabasu i perkusji zagrzmiały spogłosowane wyładowania rozstrojonych skrzypiec, konsternując mniej zorientowanych widzów. Spojrzeliśmy po sobie z Krzyśkiem. Moment był nieopisywalny. Mniej więcej kilka minut później poczułem dwukrotne kłucie palcami w plecy. Odwróciłem się. Anielski uśmiech tej kobiety tradycyjnie rozmiękczył mi nogi. Ona też odgrywa istotną rolę w tych reminiscencjach.

Teraz techniką alinearnej narracji cofnijmy się o jakieś dwa tygodnie, kiedy ta sama osoba zawitała w moich skromnych progach, by trochę pojeździć ze mną na rowerach i sprezentować mi CDRa, własnoręcznie (ślicznie) opisanego zresztą, z EP-ką Sculpture. Od pierwszego przesłuchania, jeszcze tego dnia w autobusie, krążek zauroczył mnie wyważeniem i umiarem w dobieraniu skrzeczących analogowych jazzowych próbek oraz umiejętnością tworzenia z nich pełnoprawnych kompozycji. Po niedawnych knotach wymierających chlub Ninja Tune (mowa o Cinematic Orchestra czy Jaga Jazzist), ucieszyło mnie, że ktoś faktycznie dba o odrestaurowanie wizerunku nu-jazzu, gdy styl wycofał się na dalsze pozycje i skrył za podwójną gardą. Symultanicznie ich podejście do materii nowojazzowej zakładało atmosferyczność i organiczną przyswajalność. Dobrodziejka, która podarowała mi kopię Sculpture zasypiała ponoć często przy "Voice Of Reason", niekonwencjonalnej lirycznej balladzie z czułym żeńskim wokalem i niemal namacalną tkaniną podkładu. (Racja, to zaiste najbardziej dziewczyński skrawek muzy Skalpela.) Tydzień później na wyżej wzmiankowanym Bersdej Party zapomniała zwrócić mi pożyczonych płyt, ale gdy kolejny raz mnie odwiedziła, byłem już "wolny" i, och, staliśmy się parą. Ok, dość prywaty.

Kiedy więc usłyszałem Skalpel po raz pierwszy? Wcale nie z tego CDRa. Tu musielibyśmy z kolei przenieść się wstecz do wakacji 2002, gdzie once upon a time siedziałem z dwoma kumplami w przytulnym, zabałaganionym mieszkanku na Ursynowie, jamując quasi-jazzowe improwizacje w skwarze letniego słoneczka. Obsługiwałem pianino, do partii elektrycznego basu i stukania afrykańskiego jembe. Po sesyjce lokator zapuścił Polish Jazz tajemniczej grupy Skalpel, reklamując ją jako jazzowe ścinki plus bity poskładane w nowe konstrukcje. Wtedy dowiedziałem się słynnej historii o zagranicznej karierze Igora Pudło i Marcina Cichego, o wsparciu DJ Vadima, kontrakcie z Ninja Tune, kasie na mieszkanie i życie, kupnie t-shirtów za zaliczkę z umowy, bla bla bla. Szczerze powiedziawszy, nie oszukujmy się, przysięgam, że opowiadałem te anegdoty po stokroć i odrobinę już nimi rzygam. Na pewno doskonale je znacie. W skrócie, Pudło i Cichy są bossami, bo udała im się rzecz bezprecedensowa dla polskiej sceny: w chwili premiery Sculpture, inauguracyjnego wydawnictwa dla Zen, Skalpel wywołał poważne zainteresowanie w Wielkiej Brytanii, EP-kę wyprzedano na pniu i rozpoczęło się odliczanie dni pozostałych do długogrającego debiutu.

A zatem widzicie, że aksjomatycznie, apriorycznie, mam do Skalpela sentyment: te nowelki i wspomnienia rzeczywiście łamią serce, gdy spojrzy się na nie z lotu ptaka i perspektywy uciekającego życia. Zresztą każdy, odkąd tylko skumał akcję, czekał z utęsknieniem na longplaya. Ja, oprócz zwykłej ciekawości, traktowałem to po trochu jak sprawę patriotyczną, dumę narodową, he. Ale w antycypacji albumu nie było typowego pieprzenia "cudze chwalicie, swego nie znacie", ani rozminięcia się z waluacją poziomu polskiego wykonawcy. Skalpel na serio był ostatnią nadzieją Wschodu, a Sculpture ruszało rozpływającą aurą. Idea ujazzowionej parady breaków nie zawiera w sobie nic oryginalnego, ale Skalpel tym się różni od powiedzmy Madliba, że nie dodaje bitu hip-hopowego do gotowych utworów, a "kroi" sample i kreuje z nich coś swojego. Oni nie robią jazzowi tego, co Cinematic Orchestra, tylko raczej to, co Prefuse 73 hip-hopowi: tną, układają krótkie, zwięzłe pętle i formują ramy autonomicznych kompozycji. Stąd zarzut zachodnich (zazdrosnych?) recenzentów o czerpanie pełnych motywów z cytowanych mistrzów słowiańskiego jazzu byłby raczej przesadzony. Ponadto, ich bębny w ogóle nie są stricte hip-hopowe, a jazzowe, i uderzają po prostu za-je-biś-cie.

Z ckliwym nastawieniem sięgałem więc po longplaya, wcale przygotowany na rozwodnienie dystynktywnej jakości EP-ki i zbłądzenie w marszu ku odnalezieniu tożsamości w skali międzynarodowej. I przyznaję, ciężko uwierzyć, lecz duo w spokoju przetrzymało nawałnicę presji i absurdalnie wzbiło się na wyżyny. Skalpel panie dzieju niemal nie marnuje jednego dźwięku, mistrzowsko wpasowując czarujące puzzle i jednocześnie umiejętnie penetrując poważne, głębokie klimaty. Z trzech powalających utworów, stanowiących pierwszą połowę Sculpture, panowie nie zabrali ze sobą na longplaya "Voice Of Reason" (oficjalny powód do sięgania po EP-kę), a "Break-In" i finałowy "Sculpture" spisują się wciąż doskonale. Ich następcy kontynuują passę: powiązana tonacją suita "Together" i "So Far" dalej eksploruje mroczne, acz wyważenie przyjazne środowisku epickie baśnie. Tu, duet przekracza odtwórczy, techniczny aspekt miksowania sampli, operując para-metafizyką, pewnego rodzaju uduchowieniem, absolutnie niepodrabialnym. Firmowy, rozedrgany, wibrujący werbel plaska pod zawiniętymi harmoniami dęciaków. Ociupinę odstają luźniejsze nieco, mniej focused "Asphodel" i "Theme From 'Behind The Curtain'".

Natomiast największy sukces Skalpela to sięgnięcie rejonów tanecznych w bezbolesny i nieszkodliwy dla wypracowanego i ugruntowanego oblicza artystycznego. Edytowany rok temu jako singiel "1958" pomyka beztrosko i radośnie jak skaczący leśni fauni. Spójrzmy uważnie: maniakalne powtarzanie zgrabnego motywu fortepianu i saksofonu oraz nucone pod nosem dziewczęce "tu du du, tu du du" rytmicznie hipnotyzują i uzależniają. Jeśli już "1958" jedzie triumfalnie, to właściwej deskrypcji umyka fun którym emanuje wściekle chwytliwy tune, szczytowy punkt zestawu, "Quiz". Linia kontrabasu funkuje inteligentnie i sprytnie jak luzacki, błyskotliwy maestro mózgowiec szpanujący przed laskami na gorącej prywatce. Pauza w organowym mostku wstrzymuje oddech, by powrócić do rozkosznego smażenia z cudnym reverbem wibrafonu i zakończyć podniecającym "yeaaaaah". Genialne. Podobnie łaskoczą rewelacyjny opener "High" (zwolniony afro-beat plus majestatyczne, nocne smyki) i spontaniczny, kontrastujący dynamikę "Not Too Bad". Enjoyable, można jechać na okrągło; imponuje zarazem elegancja i perfekcja producencka. A wplecione angielskie i polskie dialogi konstytuują oryginalny, ciepły flow. Precyzyjnie, uniwersalność ta składa się w efekcie na jeden z najlepszych polskich albumów ostatnich lat.

W Empiku w Domach Centrum, gdy schodzi się z góry zejściem przy kasach, na dolnym półpiętrze, tuż obok sprzedaży biletów lśni snobistycznie dział z winylami. Zawsze śmieszyło mnie pozerstwo z kupowaniem winyli zamiast CD, domena didżejów zapaleńców, ale Skalpel to przypuszczalnie jedyna dzisiejsza płyta, którą warto mieć na winylu (bonusem kompaktu są wszakże trzy czarno-białe klipy). To również chyba jedyna podjarka snobów, która uczciwie zalicza test hype'u. Oraz idealny soundtrack do kolorowych warszawskich ulic i hipsterskiej, lanserskiej warszafskiej elity. Skalpel posługuje się ekscerptami jazzu z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jak kostkami domina i układa je zupełnie osobliwie, tworząc niesamowicie skoncentrowane, minimalne formalnie i co wyjątkowo cenne, przede wszystkim zaskakująco melodyjne układanki, posługując się logiką budowy songwriterskiej, a nie banalnego nu-jazzowego retro-kolażu. Prawie każdy track jest highlightem, prawie każdy udziela coś całości. Ich muzyka oddycha, pulsuje, żyje.

"This, then, is stereophonic sound. Sound sculptured in space".
(Porcys, 2004)

Konfusion (2005, nu-jazz) 6.6

✂ "Hyperbole", "Konfusion", "Test Drive"

Simple (EP) (2014, nu-jazz) 5.3

Dużo nie wiemy... ✂ "Simple (version)", "Soundtrack"

Transit (2014, nu-jazz) 6.7

Bez nerwu i napięcia poprzednika, za to z większym luzem, chilloutowo-pozytywnie. "Dobre, skoczne, energiczne. Dobre. Naprawdę dobre". Zresztą tytuły mowią wszystko ("Siesta", "If Music Was That Easy", "Sea", "Sunset"). Okładka cytująca Autobahn też nie boli.

Nieodległe Goldiemu czy Roniemu Size rejony "atmosferycznego dramenbejsu" maznął nasz eksportowy nu-jazzowy tandem w znacząco nazwanym tracku "Why Not Jungle" z równie znacząco nazwanego albumu Origins.
(Ekstrakt / Porcys, 2022)

Międzynarodowy sukces zespołu Skalpel

Wrocławski duet Skalpel (Marcin Cichy i Igor Pudło) powstał w roku 1999. Ich pierwszy wspólnie przygotowany miks, zatytułowany Virtual Cuts, doczekał się prezentacji w audycji Solid Steel, prowadzonej przez muzyków formacji Coldcut ze słynnej oficyny płytowej Ninja Tune (na antenie brytyjskiej stacji radiowej BBC). Na podstawie Virtual Cuts oraz docenionego między innymi przez sławnego rosyjskiego didżeja Vadima materiału demonstracyjnego Polish Jazz, wytwórnia Ninja Tune zaproponowała duetowi kontrakt fonograficzny. Owocem tej współpracy były trzy wydawnictwa: krótkometrażowe Sculpture z 2003 roku oraz dwa pełnowymiarowe albumy – Skalpel z 2004 i Konfusion z 2005 roku. Wszystkie zostały przyjęte ciepło i z szacunkiem przez anglojęzyczną krytykę. Wzbudziły również spore zainteresowanie słuchaczy – cały nakład płyty Sculpture został wyprzedany w dniu premiery. Był to jeden z największych sukcesów polskiego wykonawcy na arenie międzynarodowej w minionym dwudziestoleciu. W kraju odebrano go entuzjastycznie – zespół uhonorowano między innymi prestiżową nagrodą "Paszport Polityki" w kategorii "muzyka rozrywkowa".

Unikatowy styl grupy Skalpel polega na kreatywnej rewitalizacji estetyki polskiego jazzu z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przy pomocy techniki "cut'n'paste". Polega ona na dekontekstualizacji drobnych "sampli", urywków i skrawków dźwiękowych pochodzących z utworów innych artystów, a następnie zestawianiu ich w nowych sekwencjach, co z kolei prowadzi do wykształcenia nowych relacji rytmicznych, melodycznych i fakturowych między wykorzystanymi fragmentami. Rezultatem tych zabiegów jest narracja muzyczna bliska poetyki kolażu, w przypadku Skalpela brzmieniowo nawiązująca do jazzu, fusion, funku, hip-hopu, ambientu, downtempo, muzyki filmowej i tanecznej. Dzięki technologicznym możliwościom manipulacji dźwiękiem, ten eklektyczny rozrzut z jednej strony ukazuje w zupełnie nowym świetle spuściznę polskiego jazzu, a z drugiej zaś oddaje jej hołd jako niewyczerpanemu źródłu inspiracji.
(Kongres Kultury Polskiej, 2010)