SERGE GAINSBOURG

 

Anna

Niniejszy kultowy soundtrack do komedii w reżyserii Pierre'a Koralnika to szczególnie ambitne przedsięwzięcie w dyskografii Gainsbourga – niby wynikające logicznie z estetyki Yé-yé ze wspomnianą księżniczką France Gall czy bardziej refleksyjną i liryczną Françoise Hardy na czele. Ale trudno mówić tu o chronologii i następstwie inspiracji – to było wszystko sprzężenie zwrotne i wzajemne się przenikanie. Orkiestra pod dyrekcją Michela Colombiera nadaje całości nienachalnie barokowy wyraz. "Je N'Avais Qu'Un Seul Mot A Lui Dire" dudni niczym młodzieżowa mini symfonia, emocjonalna miazga. "Pas Mal Pas Mal Du Tout" to dream-chanson-pop z "głębią ostrości" miksu. Zimą 2005 w jednym ze sztokholmskich sklepów z wywieszonym jęzorem dałem ("...na wtedy") majątek za kompaktową reedycję tego cacka z ogromną twarzą Kariny na pięknej obwolucie. Od tamtej pory z jakiegoś powodu czuję się lepszy. Ciekawe dlaczego.
(2017)

* * *

Histoire de Melody Nelson

"Malolatkom podawałem (ME)LODY, jeszcze nie latały drony"

"Nie słyszałaś o francuskim tornadzie? (...) To nie jest nic jakiegoś strasznego, tylko takie bardziej zabawne, można powiedzieć..."

PHEW... Wspominałem coś o potencjalnej niezręczności z Felą, to co dopiero za KŁOPOTY NAJMANA w epoce #metoo mamy z tym koleżką. "Niezły herbatnik" – i nie chodzi tylko o to, że jego nagrane już po czterdziestce, a opowiadające o erotycznej przygodzie z nastolatką arcydzieło dałoby się oskarżyć o pedofilię. Obsesja na punkcie kulturowej figury Lolity była obecna w jego twórczości praktycznie od początku, a obok tkwią zarzuty o mizoginię, uprzedmiotowianie kobiet, seksizm – ulokowane gdzieś na pograniczu literackiej fantazji i realnego życia. Jednak jako tajemniczy jegomość i artysta pełen sprzeczności, Gainsbourg miał wiele twarzy – w domu potrafił też spełniać się jako kochający mąż i ojciec, a wizerunkiem twardziela maskował ponoć wrodzoną nieśmiałość, zranione serce i ogromną podatność na wdzięki płci przeciwnej. Nie rozwikłamy teraz meandrów jego fascynującej osobowości, ale Melody Nelson LP należałoby chyba postrzegać jako zakamuflowaną spowiedź quasi-autobiograficzną. W znakomitej książce Darrana Andersona z serii 33 1/3 poświęconej temu albumowi autor sugeruje nawet, że wcale niewykluczone, iż Melody egzystuje tylko w głowie głównego bohatera jako pretekst do jego wewnętrznych zmagań. Tak, głównego – bo to jest wbrew tytułom i wbrew genialnej okładce – wnikliwe, studium seksualnej obsesji, patologii i urojeń zdesperowanego ZBOKA – stereotypowego "faceta po przejściach" w kryzysie wieku średniego.

Stricte muzycznie rzecz biorąc, jeden z powodów dla których to dziełko dawno temu wskoczyło na moje podium 70s jest taki, że wciąż pozostaje dla mnie nieuchwytne i niczym kameleon umyka stylistycznej kategoryzacji. Ni to avant-rock (choć skowyt przesterowanej gitki w wysokich rejestrach i ordynarnie funkujący bas mogą to sugerować), ni to baroque-pop (choć przecież Bacharach nie powstydziłby się "Ballade..."), ni to piosenka aktorska (choć "Valse" mógłby być zaczątkiem pieśni definiującej karierę Brela), ni to wreszcie słuchowisko czy w wersji audiowizualnej krótkometrażowy film (choć Serge wypowiada swoje niektóre kwestie prawie szeptem niczym Szaranowicz "czwarty Christie, piąty Fredericks…" przed olimpijskim finałem na 100 metrów, a Jane gra swoją rolę nie tylko dialogiem, ale i jęko-beczeniem w WYUZDANEJ scenie SPÓŁKOWANIA w "En Melody"), ni to wreszcie jazz-rock (chociaż zgrzytliwego impro Ponty'ego tamże mógłbym słuchać z kwadrans). Istnieje podejrzenie, że do wspólnego mianownika sprowadza te wszystkie nominalnie odległe manewry orkiestra obłędnie rozpisana i dyrygowana przez współkompozytora Vanniera, który rozgrywa tu jakby własną partię szachów, funkcjonuje równolegle do zespołu, acz na torze biegnącym obok, niezależnie i nieco wręcz arogancko. Brawura z jaką spycha rockowe instrumentarium na drugi plan wynajduje tu nowy język muzycznej komunikacji, gdzie chora wyobraźnia narratora zostaje przedstawiona w DWÓJNASÓB – jego ściszonym głosem i kapryśnymi smyczkowymi pasażami.

highlight – https://www.youtube.com/watch?v=xZDDDFNHApI (evocative moment: słowa dośpiewywane przez Birkin)
(2018)

Jedna z moich płyt życia, której tajemniczemu, nieuchwytnemu kuszeniu chyba już nigdy się nie oprę, obchodzi dziś PÓŁWIECZE. Aktualnie ulubiony fragment: gitarzysta Alan Parker przewiduje neurozę Spiderland.

INFLUENCED BY x 5:
💿 Jacques Brel: La Valse à Mille Temps
💿 The Velvet Underground: & Nico
💿 Burt Bacharach: Reach Out
💿 Isaac Hayes: Hot Buttered Soul
💿 Scott Walker: 4

INFLUENCE ON x 5:
💿 The Beatnuts: Street Level
💿 Tricky: Angels With Dirty Faces
💿 Air: The Virgin Suicides
💿 Beck: Sea Change
💿 Stereolab: Instant 0 in the Universe
(2021)

#98
SERGE GAINSBOURG
Lucien Ginsburg był wszystkim (co w showbizie popłaca) naraz: frontmanem, poetą, prozaikiem, reżyserem, aktorem, celebrytą, zboczeńcem i prowokatorem... Jednak zdecydowanie za rzadko wspomina się w tej wyliczance jego dorobek stricte kompozytorski. Mamy tu do czynienia z postacią, która z powodzeniem – i z tym niepodrabialnym błyskiem – odnalazła się w kilku epokach muzyki rozrywkowej, od Yé-yé przez rocka po reggae, nową falę i sophisti-pop. Także SZAPO BA.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

Serge Gainsbourg w Porcys's Guide to Pop

Miejsce:
Paryż (Francja). 

Lata aktywności:
1957-1991. 

Kluczowe postaci i ich wkład:
Pomoc Vanniera w orkiestracji Melody Nelson nieoceniona. 

Dlaczego właśnie on?
Zwykło się pamiętać Gainsbourga jako awanturnika, uosobienie "niegrzecznego" stylu bycia, wulgarnego macho na granicy zboczeńca, archetyp "twardziela" z kilkudniowym zarostem, zaciętym spojrzeniem i nieodzownym papierosem w ręku. To wszystko prawda, ale spotkaliśmy się tu, aby oddać hołd wybitnym twórcom muzyki pop i w tej kategorii zasługi Serge'a są znacznie bogatsze. Bard ów właściwie uratował w ogóle historyczny sens Francji w dziejach powojennej piosenki (sam Mitterand to podkreślał – a wyobraźcie sobie, że Lech Kaczyński honoruje kogoś w rodzaju Tymańskiego), natomiast abstrahując od Żabojadów i ich kompleksów względem krajów anglosaskich, to uniwersalną wartością, jaką wniósł ten pan do rozrywki jest ciągłe, konsekwentne przekształcanie formatu "piosenki" – od chanson przez coś, co przypominało tamtejszą odmianę polskiego "big bitu" i rokendrol, eksperymenty z jazzem, egzotyką oraz reggae (!) po elektronikę. I teraz wpływ tych poszukiwań na pop całego globu – nie do ogarnięcia. 

Dziura w stogu siana:
Ocieranie się o piosenkę aktorską – nie ekscytują mnie te przejawy. 

5 esencjonalnych kawałków:
Zbanowany przez sam (sam! LOL) Watykan i używany później wielokrotnie w obleśnych okolicznościach "Je T'aime... Moi Non Plus", "Bonnie And Clyde", "Ballade De Melody Nelson", "Les Sucettes", "Je N'Avais Qu'Un Seul Mot A Lui Dire". 

Opis na GG:
"Tu t'apelles comment? Melody. Melody comment?". 

Płyta, której wstyd nie mieć:
Histoire De Melody Nelson, jedno z arcydzieł kameralnego orkiestrowego popu. Uwaga, nie dajcie się nabrać mądralom, którzy wybrzydzają – jest im zwyczajnie wstyd, że poznali to dzieło dopiero dzięki tegorocznej reedycji. Bo tego albumu dosłownie nie da się przecenić, a 4.5 gwiazdki na Allmusic to jakaś prowokacja i solidny powód, żeby zrobić im wjazd na chatę. 

Influenced by:
Ruch Yé-yé z Françoise Hardy (rekomenduję!) na czele, ale to było wszystko sprzężenie zwrotne i wzajemne się przenikanie. Z literackich sytuacji to niepokorni geniusze w duchu Baudelaire'a i Apollinaire'a chyba. 

Influence on:
Air, Beck, Pulp, Portishead, Stereolab, Broadcast, Michał Wiraszko. 

Księstwa przyległe, lenna i terytoria zamorskie:
Córka – Charlotte Gainsbourg (wyliczam z kronikarskiego obowiązku, bo jej płyta przeciętna raczej z tego co pamiętam). No i ekipa wykonawców, z którymi pracował, przeważnie panny – France Gall, Minouche Barelli, Anna Karina... 

Coś jeszcze?
Jeszcze to jest takie żałosne słowo "ruchacz", ale właśnie ono pasuje akurat do Gainsbourga jak do mało kogo. Brigitte Bardot, Jane Birkin (trzynaście lat małżeństwa, a nie jakieś przelotne noce), Anna Karina... Młokosom niezorientowanym w tych laskach polecam wpisać je w Google Grafika. 
(Porcys, 2009)

* * *

wprawdzie Francuzi nie wygrali Euro, ale i tak mają co świętować. mieli na przykład Gainsbourga, którego już po śmierci Mitterrand nazwał "naszym Apollinaire'em, Baudelaire'em, co wyniósł piosenkę do rangi sztuki" i o którym w kontekście songwriterskim wspominałem rok temu w rankingu top 100 (#98).
ale piosenki to tylko część jego historii. mało kto wie, że sporo swoich najciekawszych kawałków napisał do filmów. poza tym dziś poza rocznicą zdobycia Bastylii obchodzimy też ponoć "światowy dzień łapania za tyłek" (https://www.youtube.com/watch?v=EpVXKDKSdMY), a zatem poniższa plejka wydaje się jak najbardziej na miejscu.
musiałem narzucić jakieś kryteria, więc ograniczyłem się do nagrań, w których gość figuruje jako jeden z "wykonawców" - czy to piosenek, czy soundtracków (rzeczy które napisał dla innych to temat na osobny zestaw w przyszłości). żył lat 62, więc 62 tracki to dobra liczba. voila.

i jeszcze moje top 10 ukochanych ripitów:
1. Bonnie and Clyde [najoryginalniejszy z najchwytliwszych hitów lat 60.?]
2. Requiem Pour Un Con [yy… trip hop z..1968..? WTF!?]
3. Je N’Avais Qu’Un Seul Mot A Lui Dire [mini symfonia "yé-yé", emocjonalna miazga]
4. Ballade de Melody Nelson [orkiestracja Vanniera dookoła kwitów, "o skurwesyn")
5. 69 année érotique [nawet wjazd Birkin w refrenie nie zmienia faktu, że to "piosenka o basie"]
6. En Melody [śmiech śmiechem, ale solo od 2:06 - co to byyyyłooo]
7. Pas Mal Pas Mal Du Tout [dream-chanson-pop z "głębią ostrości" miksu]
8. Ah! Melody [Godin i Dunckel zbudowali na tym całą karierę]
9. You’re Under Arrest [sophisti SPOTYKA SIĘ z białym quasi-rapem]
10. Maxim’s [wczesny Lucien sauté, w odsłonie kameralno-vocal-jazzowej]
(2016)