SCRITTI POLITTI

 

Cupid & Psyche 85 (1985)

Pamiętam to jak dziś. Było ciepłe południe któregoś bodaj czerwcowego weekendu 2006 roku. Jechaliśmy we czwórkę moją oldskulową, lekko już rdzewiejącą Toyotą na wycieczkę do Kazimierza Dolnego. Obok mnie po prawej pewna studentka architektury którą okazjonalnie udawało mi się namówić na pisanie dla Porcys (na przykład skądinąd świetnych rekapitulacji o teledyskach). Zaś na tylnych siedzeniach słynny redaktor Tomek Gwara i jego ówczesna niemiecka partnerka. Humory nam dopisywały, słońce leniwie przypiekało, trasa praktycznie pusta – słowem PEŁNIA ŻYCIA. W podróż zabrałem kilka CEDEKÓW i gdy wyjechaliśmy poza Warszawę, wsunąłem do odtwarzacza Cupid & Psyche. Stopniowo wyciszyliśmy wątki konwersacyjne, oddając się w całości kontemplacji muzyki. Gdy wjechało dostojnie "A Little Knowledge" kompletnie zamilkliśmy i poczułem się, jakbym "grał w filmie". Chwila była zbyt doskonała – żadne z nas uśmiechniętych i wymieniających rozmarzone spojrzenia czworga nie chciało się odezwać, żeby nie popsuć błogiego MOMENTUM. Zdawało mi się, że stanowimy organiczny ekosystem z rezonującymi wewnątrz pojazdu głośnymi dźwiękami i wspaniałą pogodą za oknem. Za drugim refrenem Tomek "nie wytrzymał" i kręcąc głową z niedowierzaniem wypalił coś w stylu "te oniryczne, rozmyte wokale są takie dream-popowe, shoegaze'owe niemal, jakby antycypowały Loveless". Mgnienie, kadr, scena. "A lie to tell the truth". Z pakietu miliona mądrości które powiedziano i które jeszcze potencjalnie będą powiedziane o tej płycie, Tom intuicynie wylosował niepozorny detal, niby mało reprezentatywny analityczny drobiazg, z jakim jednak nigdzie indziej się nie spotkałem i zostanie on ze mną na zawsze.

Jest taki słynny filmik (krótki fragment dokumentu z 2000 roku) w którym Paddy McAloon przybliża postać Greena Gartside'a. Samozwańczy "prawdopodobnie najlepszy songwriter na świecie" z podziwem rozprawia o filozofii stojącej za metodą twórczą kolegi. Totalne bossostwo Paddy'ego od pierwszego zdania: "he seems a sort of high brow kinda GUY..." (cudowna intonacja). Zwraca uwagę na to przedziwne połączenie – z jednej strony facet swobodnie opowiada o strukturalizmie, a z drugiej robi muzę bliską ulicy. Jako wokalista i autor Green ma potrzebę usprawiedliwienia użycia atrakcyjnie brzmiących, ale "przeźroczystych" znaczeniowo wyrazów jak "sweet" czy "girl". Dlatego w swoim META-POPIE oferuje krytykę sztuki songwritingu. Jako przykład Paddy podaje opakowaną w melodyczny przepych "The Word Girl" i nawet intonuje sinusoidalną linię refrenu "The first time baby that I came to you", kwitując: "IT'S AMBITIOUS" (10/10 akcent w tym miejscu!). Cała wypowiedź kojarzy mi się z tym, jak w oczach przyjacielskiej konkurencji wypadał legendarny Cristóbal Balenciaga – Christian Dior mawiał o nim "the master of us all", a Coco Chanel dodawała "the only couturier in the truest sense of the word – the others are simply fashion designers". Wolfgang Voigt (który notabene Cupid & Psyche nazwał kiedyś swoją płytą życia, a siebie porównał do Karla Lagerfelda) dorzucał w 2013: "Imagine being a devout Catholic and having the opportunity to shake Jesus’ Hand. That’s how it felt. He’s like a saint to us. Throughout the 1980s, we’ve spent more time discussing Scritti Politti’s Cupid & Psyche than we later spent debating all the techno records. And we talked about those a lot". Amen.

Walijczyk z Cardiff może być uznany za bohatera z wielu powodów. Stylistyczny PIVOT od eklektycznego post-punka ku welurowo-śmietankowemu r&b opartemu na mechanizmie "szwajcarskiego zegarka" to jeden z nich. By go zrealizować "Paweł Julian Strahsiakmeyer" porzucił starą kompanię marksistów i nawiązał współpracę z nowojorskim producentem Davidem Gamsonem oraz bębniarzem Fredem Maherem. Następnie trio zamknęło się w dużym studiu na Manhattanie i otoczyło DOBOROWĄ STAWKĄ ASÓW SIDEMEŃSTWA. Rzut oka na wybór z LISTY PŁAC (w nawiasach ich przykładowe najsłynniejsze projekty) daje pojęcie o skali przedsięwzięcia: J. J. Jeczalik (Art of Noise, Kate Bush, ABC, Dollar, Frankie Goes To Hollywood), David Frank (The System, Destiny's Child, Christina Aguilera), Marcus Miller (Miles, Herbie, Donald Fagen, Bryan Ferry, Luther Vandross...), Alan Murphy (Kate Bush, Level 42), Paul Milton Jackson Jr. (Michael Jackson, Madonna, Anita Baker...), Robert Quine (Lou Reed, Richard Hell, Brian Eno...), Will Lee (Steely Dan, D'Angelo, Carly Simon), Steve Ferrone (Paul Simon, Teena Marie, Aretha Franklin, Christine McVie...), Simon Climie (Rod Stewart, Eternal), Ira Siegel (Madonna, Change, Zinc, High Fashion), Robbie Buchanan (Quincy Jones, Whitney Houston), Tawatha Agee (Mtume, David Bowie, Steely Dan, Roxy Music...), Fonzi Thornton (Chic, Roxy Music, Bryan Ferry, Luther Vandross), B.J. Nelson (Duran Duran, Nona Hendryx, Imagination, Sheena Easton). Plus wisienki na torcie PERSONELU czyli między innymi inżynierzy Howard Gray (późniejszy założyciel Apollo 440) i Gary Langan (Queen, Dollar, ABC, Buggles, Yes) oraz zaproszony po sukcesie "I Feel for You" Chaki Khan, ikoniczny producent Arif Mardin, który po terminowaniu u mitycznego Nesuhi Erteguna przyłożył rękę i ucho do tuzinów globalnych hitów i zgarnął sporo nagród Grammy (jego rola bywa przeszacowywana niczym Horna na Dollar Album – odpowiada za trzy indeksy z podstawowej tracklisty).

Wszystkie te nazwiska w służbie chorej modernistycznej fantazji jednego geniusza – co przywołuje sławną frazę "połowa Canterbury składa hołd swojemu władcy", o line-upie w studiu i na koncercie promującym Rock Bottom. Ale ludzie to nie wszystko. Bez adekwatnego wyposażenia technologicznego by się nie udało. Grupa mogła skorzystać z kompletnego wachlarza najbardziej zaawansowanej MASZYNERII dostępnej na wtedy – zwłaszcza z samplerów/sekwencerów Fairlight (z natychmiast rozpoznawalnym stabem ORCH5) i Synclavier, a także automatów, syntezatorów i systemów takich jak Linndrum, Oberheim, DX-7 czy Roland. Obsługiwane głównie przez Gamsona próbkowane barwy sprawiły, że partie klawiszy oszałamiały kalejdoskopową feerią, a programowane PRZEZEŃ potężne bity rozsadzały wyobraźnię futurystycznym echem. Dodatkowo hermafrodytycznie narcystyczny głos Greena (wzorowany na Jacko z Thrillera) i anielsko eteryczne żeńskie chórki zostały solidnie przefiltrowane, co owocuje dość CREEPY zmysłowością lawirującą na granicy toksycznej nachalności (sam zainteresowany sugerował, że "w słodkości jest coś brudnego, a nawet zbrodniczego"). W dniu premiery jaskrawy, lśniący, lansersko DROGI miks powyższych ingrediencji brzmiał (i wyglądał w klipach) jak state-of-the-art pean na cześć triumfującego kapitalizmu. Mawiano, że to najbardziej "ejtisowa" z ejtisowych płyt (wydana w samym środku dekady), przez co na przełomie mileniów sugerowano, że się okropnie zestarzała. Jednak słusznie zauważył niedawno Reynolds, że w XXI wieku ta "mozaika hiper-synkpopacji i mikro-rytmicznych gmatwanin" wróciła do łask jako prototyp zarówno dla silnie zautotune'owanych przebojów mainstreamowych, jak i ekstremalnych nurtów około-elektronicznej "alternatywy" w rodzaju hyperpopu (z pionierem Maxem Tundrą na czele).

Jeśli w jakimś aspekcie Strohmeyer pozostał wierny wcześniejszym wartościom songwritingu, to zgodnie z nazwą formacji na płaszczyźnie tekstowej. Aczkolwiek sądzę, że na papierze kuszące śledzenie w jego PISMACH POLITYCZNYCH supozycji, koniektur i polisemii przez pryzmat marksizmu, dekonstruktywizmu i psychoanalizy to ślepa uliczka. Domniemana wywrotowość i rozsadzenie systemu od środka na zasadzie konia trojańskiego pod postacią przebojów "lekkich, łatwych i przyjemnych" też nie wypaliły ("Rudy się nie dostał!"), bo na oko LIRYKI dla większości słuchaczy pachniały WATĄ SŁOWNĄ nieodróżnialną od reszty typowych szlagierów dla mas, jakie codziennie atakują nas zewsząd. Bez specjalistycznego przygotowania i zaplecza nikt nie skumał, że wersy "Ooh and I love you", "I got a perfect way to make the girls go crazy", "Want to forgive you for all the things that you do", "There's nothing I wouldn't be / To get to be together / There's nothing I wouldn't be / My heart depends on me", "The second time, baby, that I came to you / Oh, you found my love for you / The third time, baby, that I came to you / Oh, oh, oh, I knew", "In your eyes / Wanna tell you that your heart keeps rockin'", "Now I know to love you / Is not to know you", "I'm tellin' you baby 'cos baby it's true / I'm gonna be the lover to fall for you" albo "I'm gonna work that hard oh for love" zawierają zakamuflowane aluzje do Derridy, Lacana i Deleuze'a. To ewidentna analogia z Fagenem, który w perwersyjnych utworach Steely Dan celowo przemawiał "ponad odbiorcą". I mimo relatywnej obecności na chartsach mało kto poza garstką intelektualistów zwrócił uwagę na głęboki wymiar trollingu.

Dla mnie osobiście klucz do symbolicznej PARUZJI Gartside'a tkwi ponad imponującą symbiozą muzyczno-literacką. Owszem, wiele spośród najpiękniejszych pasaży, jakie OMIOTŁEM UCHEM ever regularnie uruchamia we mnie reakcje pilomotoryczne – religijne wręcz uniesienia przy "Oh how... Your... Flesh... And... Blood" w epilogu krańcowego reggatta de blanc "The Word Girl", maksymalistyczne interwencje samplowanych keyboardów dialogujących ze śpiewem w "Small Talk", minimalistyczny bridge na gamelanie wstawiony przez samego Mardina w "Absolute", euforyczna mantra w nieomal polifonicznie roztrzęsionym "Don't Work That Hard", szaleńcze gierki akordowe (arkadowe?) w "Perfect Way", wszechobecne zagrywki gitary "ka-chang!" Gamsona i tak dalej. Lecz z wrodzoną predylekcją do lifestyle'owej wszechstronności i awersją do schematycznie etosowych "pakietów poglądów" jeszcze mocniej czuję się podatny na najdotkliwszy podprogowy przekaz Cupid & Psyche: postulat krytycznego uczestnictwa na własnych, autorskich zasadach w popkulturowych rytuałach. Bez ironicznego dystansu i protekcjonalnych uprzedzeń, za to z wystudiowaną biegłością, pełną świadomością i dojrzałą odpowiedzialnością za każdy wysyłany znak. Idealistycznie wierzę w wychodzenie poza strefę komfortu wynikające z ciekawości świata, a nie treningu psychologicznego. W ludzi łączących w sobie cechy teoretycznie biegunowo odległe. W elastyczność "do tańca i do różańca" w zależności od sytuacji, konwencji, vibe'u. Wierzę w poptymizm.

highlight – youtube.com/watch?v=s-P94UFne-w (evocative moment: tradycyjnie gęsia skórka przy sekwencji 10 akordów w prechorusie "Apart from everyone away from your love / A part of me belongs apart from all the hurt above" – shit is UNTHINKABLE)
(2023)

#21
GREEN GARTSIDE
O co chodzi z tym gagatkiem, kpiarzem i ekscentrykiem – nie wie chyba do końca nikt. Sześć lat temu w "Guide to Pop" na Porcys redaktor Jędras słusznie przestrzegał: "pamiętajmy, że jest to typ, który na koncercie Roda Stewarta miał na sobie czarną sukienkę". Przebijający nawet Stereolab pod względem absurdalnego kontrastu skrajnie lewicowego przekazu i wygładzonej oprawy dźwiękowej, PAUL JULIAN STROHMEYER (oryginalne nazwisko jak ze skeczu Pythonów) alienuje niejednego fana samą trajektorią stylistycznej przemiany. Wspomniałem o Antenie, a tu kejs równie nieprawdopodobny – od FRENETYCZNEGO i wściekle eklektycznego post-punka przez platoński ideał studyjnego klawiszowego popu (w drugim podejściu z gościnnym udziałem Milesa Davisa na trąbce) aż po karkołomną fuzję hip-hopowo zabarwionych bitów z grunge'owymi gitarami i wreszcie schyłkowe post-piosenki uszyte z mrugania okiem do garstki wiernych akolitów.

Jeśli jednak macie chociaż szczątkowe, maciupeńkie pojęcie o dostępnych sposobach rozgrywania akordów w muzyce popularnej, to we wszystkich wersjach Walijczyk zachwyci was swoją diabelską przebiegłością, precyzją i skutecznością na tym odcinku. Podobnie jak w przypadku wspomnianego parę stron wcześniej Louisa Cole'a misterny muzyczny domek z kart Gartside'a, porównany przez Simona Reynoldsa do bezbłędnego mechanizmu w szwajcarskim zegarku, to osiągnięcie na przecięciu kompozycji i produkcji – granice się trochę zacierają. W obu sferach Green był perfekcjonistą – śpiewał nawet "I got a perfect way to make the girls go crazy". Szkoda tylko że owe symboliczne dziewczęta nie dorosły do tej "nowej propozycji" (cóż za samoświadomość), co artysta (zresztą jak wielu zawodników z tego rankingu – czyżby jakaś przypadłość typowa dla wybitnych songwriterów?) przypłacił załamaniem nerwowym, które wykluczyło go z gry na długich siedem lat. Niby oficjalnie podawał inne przyczyny, ale ja podejrzewam swoje "i co mi pan zrobi".
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

W listopadzie minęło 40 lat od premiery debiutanckiego singla grupy Greena Gartside'a, "Skank Bloc Bologna", który panowie wydali własnym sumptem w efemerycznej oficynce St. Pancras. Pisałem już o "trajektorii jego stylistycznej przemiany" w rankingu 100 songwriterów – "od FRENETYCZNEGO i wściekle eklektycznego post-punka przez platoński ideał studyjnego klawiszowego popu, aż po karkołomną fuzję hip-hopowo zabarwionych bitów z grunge'owymi gitarami", a to i tak skrótowa wersja zdarzeń – bo przecież po drodze SIADŁO też reggae, disco, soul, jangle- i barok-pop. Chyba oczywiste, że skoro gościu oparł te wcielenia na "świeżym prysznicu z orzeźwiających akordów", domek-z-kart-owej metodzie aranżacyjnej i konceptualnej polemiczności z zastanymi wzorcami, to pozostaje jednym z moich kluczowych autorytetów i idoli. A ilekroć oglądam jakiś wywiad z RUDYM, to tylko utwierdza mnie w przekonaniu o jego dziejowej roli.

Wszystko z tej plejki trzeba znać dla skumania fenomenu, a tu moje top 15:

1. The Word Girl
2. Overnite
3. A Little Knowledge
4. Don't Work That Hard
5. Absolute

6. Oh Patti
7. Perfect Way
8. Boom! There She Was
9. Small Talk
10. Bibbly-O-Tek

11. Sex
12. Petrococadollar
13. Skank Bloc Bologna
14. First Goodbye
15. The 'Sweetest' Girl
(2018)