RICHARD RODGERS

 

#35
RICHARD RODGERS
W przypadku tego Nowojorczyka wywodzącego się z rodziny niemieckich Żydów mógłbym powtórzyć tę samą formułkę, którą tu już kilka razy wyrecytowałem. A więc kolejne cudowne dziecko, kolejny start kariery na etapie nastoletnim, znów podbity Broadway i podbity Hollywood. Kultowe tandemy twórcze z Hartem i potem Hammersteinem. Oczywiście przepastna spuścizna, licząca prawie tysiąc songów (mnóstwo hitów żywotnych do dziś) i kilkadziesiąt musicali (wśród nich kilka najsłynniejszych ever). Suma sumarum: nierozłączna część amerykańskiej popkultury i ścieżka dźwiękowa do "amerykańskiego snu". Ale Rodgersa należy rozpatrywać od innej strony. Bo te jego przeboje naprawdę są nadal wszechobecne i to w rozmaitych, zaskakujących okolicznościach – a nie wszyscy zdają sobie sprawy z tego, kto je napisał. Uczycie się absolutnie podstawowych jazzowych standardów, papugujecie Davisa, Coltrane'a, patrzycie kto skomponował – bum. Oglądacie mecz Liverpoolu, kibole śpiewają hymn klubu – bum. Zapuszczacie It Was Hot... Microphones, nagle wyskakuje jakieś "Blue Moon" – bum. Zapuszczacie stronę "b" singla Maxa Tundry...
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *