RADIO 4

 

Gotham! (2002)

Raz na jakiś czas trafiam na wtórną, właściwie odartą z inwencji płytkę, którą mimo to lubię. Dlaczego? Bo ma w sobie fajny feeling, bo słucha się jej ze sporą frajdą. Jest jeszcze powód dodatkowy. Mianowicie: jej zawartość, jakkolwiek kopia stylu innych wykonawców (często sprzed lat), jest zarazem ich wspaniałym przypomnieniem, żywym powrotem do brzmień, które funkcjonowały w nas od zawsze, ale zostały nieraz trochę zapomniane. Tak jak tegoroczny Mooney Suzuki, będący czymś w rodzaju "historii korzeni rocka w pigułce dla ubogich", przypomniał o Stonesach, MC5, Yardbirds i Who, tak drugi album Radio 4, Gotham!, jest podróżą do narodzin post-punku. Panie i panowie, przed wami dzisiejsi Gang Of Four.

Gotham (goth'em for 1; got'em for 2), n. 1. a journalistic nickname for New York City. 2. an English village, proverbial for the foolishness of its inhabitants. -Goth'amite', n. (Webster's College Dictionary, Random House, New York, 1991)

Owszem, jest to miasto Batmana, ale miastem Batmana był właśnie Nowy Jork przyszłości, opanowany przez gangsterów i skorumpowany. Widać więc coś ekscytującego w tytule Gotham!, skoro Radio 4 są z Brooklynu. Trudno nie dostrzec, że płyta stanowi rodzaj portretu metropolii sprzed września ubiegłego roku: roztańczonej, tętniącej, hipnotyzującej swoją potegą. Wykorzystując kalkę post-punkowej struktury aranżacyjnej (funkujący bas, jednostajne bębny, wysoka gitarka), muzycy zapodali coś, co brzmi jak jedna wielka dyskoteka z połowy lat siedemdziesiątych. Choć jestem w okolicy znany jako post-punkowa dusza, zapewniam, że działa to nie tylko na mnie.

Rozpoczynający całość "Our Town" wygląda trochę jak Dismemberment Plan z Change (żarząca gitara z reverbem, klawisze, automatyzująca sekcja), ale zaraz pada słowo "entertainment" i już wiadomo, komu kłaniają się koledzy. Uderzenie jest jak najbardziej na miejscu i stosowne. Pięknie się to rozwija: lżejszy mostek prowadzi do dzikiego refrenu, który zaspokoi każdego miłośnika soczystego grania. Razem jest to jeden z "openerów" roku: fascynująco szybkie, zwięzłe i reprezentatywne wprowadzenie do równie ciekawego krążka.

Następnie mamy wiele numerów, gdzie powielone są wymienione wyżej patenty. Ale znajdziemy tu pewne udziwnienia, smaczki i pomysły. We wzywającym do zamieszek "Start A Fire" mamy "dochodzącą" gitarkę plus różne kliknięcia, generowane za pomocą przetworników. Perkusja Grega Collinsa w "Eyes Wide Open" przypomina taneczny beat z klubu, a organki otwierające "Struggle" poszerzają przestrzeń. Warstwę rytmiczną obu tych nagraniach urozmaicają egzotyczne przeszkadzajki (obsługuje je spec o nazwisku PJ O'Connor), co jest przebłyskiem kultowego "It's Nearly Africa" XTC.

"Calling All Enthusiasts" to mój ulubiony kawałek, prawdziwy killer. Dawka podskórnej emocji, zaraźliwej jak diabli. Na początek zsamplowany, kameralny fragment orkiestrowy, potem już równy podział na cztery, zachęcająca gitara, oraz melodyczny wokal Tommy Williamsa. Okrasą jest natomiast cudowny refren, zmuszający do poderwania się z miejsca, do mimowolnego kołysania się w rytm piosenki. Znów bębenki umilają nam tę czynność. Kontrolowany jazgot wszystkich instrumentów prowadzi do uspokojenia. Mistrzowska jazda.

Niespodzianki? Na przykład "Speaking In Codes". Narkotyczny podkład znów przywodzi na myśl Change, ale wokalista śpiewa jak nawalony Perry Farrell. I jest to jedno z niewielu urozmaiceń w tym temacie, bo przeważnie głosy Williamsa i Anthony Romana są namiastką Jona Kinga, o czym wspominam przez całą recenzję. Kapitalna "Certain Tragedy" daje początek niemalże suicie, bo następnych trzech utworów nie dzieli ani sekunda przerwy. Kogoś może nudzić ta monotonia klimatu, rozumiem. Stąd obecność zjaranego post-reggae "Pipe Bombs". Finał to znów ostre cięcie w postaci "New Disco"; te dwa słowa mówią wszystko (ha, ha, znowu rym).

"Dance party for pretty punks". Tak bym określił w skrócie zawartość Gotham!, podkreślając zwłaszcza obecność wykrzykniku w tytule. Wiem, że niektórych znudzi całe pięćdziesiąt minut takiego grania. To największy mankament płyt, że kiedyś następuje zmęczenie materiału. Zanim to jednak nastąpi, polecam.
(Porcys, 2002)

Stealing Of A Nation (2004)

No ok, tydzień wyborczy w USA się skończył, pobite już gary, po jabłkach i pozamiatane. Wszystko wiadomo, emocje opadły i teoretycznie temat stracił aktualność. Tak? TAK?! Ej hello czy ktoś z was zastanawiał się na przykład co się właśnie stało? Bo osobiście "nie ogarniam tego co się dzieje na tym świecie, idę zapalić", jak by to ujął nasz naczelny. Kiedy tydzień temu we wtorkowe popołudnie spotkałem w metrze Jędrzeja i oznajmił mi, że Bush wygrał, średnio chciało mi się uznać ten fakt za realny i obowiązujący. Ja to się naprawdę chyba wypisuję z tego świata. Dlaczego dlaczego dlaczegooo. Przecież wieśniak o mocarstwowych zapędach, który zwyciężył drugą kadencję z rzędu, nie ma dla mnie po prostu racji bytu. Burak nie powinien w ogóle być dopuszczony do rywalizacji, bo jego miejsce jest na sądzie międzynarodowym w Brukseli czy gdzieś. Kowboj o mózgu rozmiarów kciuka gąsienicy zapracował sobie na oddzielną kategorię: przestępca międzynarodowy manipulujący za pomocą korupcyjnych mechanizmów połową globu i wszczynający konflikty zbrojne o powszechnym zasięgu dla osiągnięcia partykularnych interesów, rodzinnych nawet, a nie państwowych.

Ej ja się nie interesuję polityką zupełnie, ale to co tu się dzieje na naszych oczach to jest jakaś afera. Na chuja rechotaliśmy się oglądając scenę "now watch this shot!" w Fahrenheicie, na chuja PLEASE VOTE, na chuja debaty w których normalny kontrkandydat Kerry wygrał merytorycznie (??), na chuja, skoro Britney Spears ufa swojemu prezydentowi, będzie na niego głosować i za nią podążyły miliony? Ameryka też się sypie, to osobny rozdział? Ale ludzie, Ameryka jest, po pierwsze, POKURWIONA. Pomijając już sławetną kwestię pośredniego systemu wyborczego (jacyś elektorzy), prymitywizm społeczeństwa amerykańskiego załamuje mnie w stopniu ciężkim do zreferowania. Siedem dni temu George W. miał jeszcze więcej sympatyków, niż w 2000. Dla kogokolwiek zdrowego psychicznie i dysponującego ilorazem inteligencji przekraczającym współczynnik przypisany szympansom (nie mam nic do szympansów, btw) oczywistym jest, iż w ciągu tych czterech lat panujący buc zrobił co w jego mocy, żeby stracić posadę. Ale nie, Amerykanie wiedzą lepiej. Zbrodniarz broni ich korzyści, nie daje się sugestiom ONZ (what the fuck, jesuuuu??) i w ogóle troszczy się o lud. Czy ja śnię, uszczypnijcie mnie nooo.

A po co to wzmiankuję? Wcale nie tak sobie. Równocześnie z wydarzeniem wpadła mi w ręce nowa płyta brooklyńskiej formacji Radio 4, Stealing Of A Nation, w zamyśle odważny manifest krytyczno-polityczny pod adresem funkcjonującego w Stanach systemu. Lubiłem i kibicowałem Radio 4 dwa i pół roku temu, gdy zakupiłem ich świeżego wtedy sofomora. Wczoraj zapuściłem sobie Gotham! i przyznaję: sound się przez ten czas ździebko zestarzał (eksplozja i późniejszy przesyt dance-punku pomogły), a kilka numerów dziś skipuję, choć generalnie wrażenie wymiatania przetrwało i wciąż potrafię zostawić "Calling All Enthusiasts" na repeacie. Teraz koledzy nadal żwawo poruszają się po obranej konwencji, lecz główny problem ze Stealing tkwi w podejściu. Wokalista Anthony Roman poczuł najwyraźniej, że dopadł go syndrom gwiazdy rocka: "wszystkie laski na mnie lecą, co noc inna" (no offence, hehe). Tkanka dyskotekowa czka sztucznie, standardowe groove'y nudzą, a lotnych hooków jak na lekarstwo. Produkcja jawi się komercyjnym zamachem na gusta masowe, z Maxem Heyesem jako dobrym wujkiem od męczących, zbędnych patentów brzmieniowych. Za jego sprawą krążek odrzuca przesadnym angażem efekciarskich tricków i mainstreamową pianką na wierzchu.

Dla złośliwych tego typu dziełka dowodzą śmierci nurtu. Sądzę, że kopiowanie popularnej maniery bez garści rozsądnych kawałków na starcie zawsze irytuje obcykanego w sytuacji odbiorcę. Jak długo można serwować cięte, scrunchowane lekko riffy na dwóch najwyższych strunach wiosła, pulsujące, ołowiano-funkowe linie basu i afrykańskie bębenki w roli przeszkadzajek, przy ledwie miernym materiale wyjściowym? Same bity nużą na własnych prawach: płytkie, często samplowane, uzupełniane o dodatkową automatyczną stopę, sporadycznie ("FRA Type 1 & 2") imitują estetykę electro, wypadając jak banalne remixy fajowych niby piosenek ("Party Crashers", "Money", "Shake The Foundation"), w sumie lądujących jak gorsze autoplagiaty z Gotham! Jeśli uprzednio zespół bezczelnie, ale hulacko kopiował Gilla i Kinga, tu Radio 4 zajęli pozycję wypalonych z życia, acz solidnych rzemieślników. Szukając miażdżącego rockowego krążka o skłonnościach tanecznych, który byłby zaangażowany w przekazie, traficie w końcu na Exterminatora i z głowy wyleci wam przeterminowane na chwilę obecną pozerstwo Radio 4. Aha, no i nic dziwnego, że lewica poniosła dotkliwą klęskę (Senat, Izba Reprezentantów), skoro do walki bezpośrednio zagrzewała ją tak kiepska rzecz.
(Porcys, 2004)