Podsumowanie roku 2007

 

Zmiany, zmiany, zmiany... Tak w największym skrócie streściłbym to, jak zapamiętam miniony rok. A może inaczej: czas odchodzenia i rezygnowania – ku lepszemu; przearanżowywanie (dziwne słowo) i stopniowe wtajemniczanie w następny etap. A ponieważ muzyka jest dla mnie sprawą najważniejszą i stanowiła po prostu mój naturalny soundtrack do tych wszystkich wydarzeń, to prawdopodobnie nie pozostały one bez wpływu na kształt poniższych zestawień. Jest tego trochę, więc jeśli ktoś rzeczywiście zamierza poświęcić się lekturze, polecam wpierw zaparzyć herbatę i usiąść wygodniej. Zaczynamy.

* * *

I. PŁYTY

Jestem raczej niezadowolony z tego jak bardzo wymiękłem w tym roku w kwestii bycia na bieżąco z ofertą rynku wydawniczego. Wiedziałem że kiedyś do tego dojdzie, ale nie sądziłem że w tak drastycznej wersji. Przez większość 2007 wcale nie orientowałem się w nowościach i co gorsza jakoś mi ich nie brakowało. W tym czasie byłem myślami i uszami trochę gdzie indziej, penetrując zaniedbane wcześniej lądy przeszłości, tudzież powracając do ważnych dla mnie klasyków.

A oto top 10 artystów nie z 2007, których muzyki słuchałem najczęściej w 2007:

10 Satie
09 Reich
08 Steely Dan
07 D'Angelo
06 Coltrane
05 Mozart
04 Smarki
03 Erykah Badu
02 Afro Kolektyw
01 MBV

Tak więc gdzieś do października moja wiedza o muzyce 2007 ograniczała się do rzeczy, które ktoś mi podsunął lub do nagrań moich ulubionych wykonawców, na które sam czekałem. Kompletnie bez spinki – zero szperania czy kontrolowania hajpów. Aż wreszcie zaniepokojony tą inercją rzuciłem się w ostatnim kwartale do "odrabiania strat" i z przykrością stwierdziłem, że poza kilkoma pozycjami zupełnie mnie te głośne, a teoretycznie "zaniedbane" albumy z 2007 nie ruszyły. W tym miejscu może podam kilka przykładów.

Rozczarowały mnie krążki ukochanych, zasłużonych postaci, które niestety znacznie obniżyły loty, jak Kylie, Björk, Les Savy Fav, New Pornographers, Wu-Tang Clan, Feist (tym którzy nie znają płyty Let It Die, polecam – jest o wiele lepsza od Remindera), Spoon (to samo – rekomenduję ich dyskografię z przełomu stuleci) czy Menomena (żal patrzeć na ten kryzys twórczy, a przecież debiut tak wymiatał!). W sumie nie wiem czy w tym akapicie wymieniać Roberta Planta, bo na niego nie czekałem, ale przy jego wspólnych mękach z Alison Krauss zwyczajnie zasnąłem.

Osobna szufladka należy się zaś grupom, które nie są wcale słabe – są zaledwie przeciętne, ale tak mocno przereklamowane, że włącza się we mnie automatyczny odruch niechęci do nich. Mowa tu zarówno o popłuczynach po nu-indie, dla których ukułem slogan "masz talent do pisania dobrych tekstów, to przerzuć się na książki" (Arcade Fire, National, Okkervil River i ich epigoni których nazw nie pamiętam po minucie), jak i zwłaszcza o LCD Soundsystem. James Murphy niewiele potrafi zdziałać na mikrofonie i nadal jego opus magnum pozostaje miks do joggingu z 2006. Do tego dodajmy przygnębiające poczynania sceny brytyjskiej z Bloc Party, Arctic Monkeys i nieistniejącym nurtem "nu-rave" na czele. Pojawiło się też kilku gości o ciekawym pomyśle na estetykę, co nie przełożyło się jednak na jakość ich dzieł – mówię o obu longplayach Buriala (głodnym "miejskiej traumy nocą" podsunę taki albumik Mezzanine – niebo a ziemia), o No Age i o sprytnie rozkwitającym na boku revivalu garażowego proto-punka (chociażby King Khan & The Shrines, Black Lips).

Natomiast nie da się ukryć, że przyzwoicie wypadli Dizzee Rascal, Battles, Of Montreal, Shins, Wilco, Low, Justice (aczkolwiek taka kapelka Ratatat rozpoczęła podobny recykling French Touch już parę sezonów temu), Liars, Go! Team, Common, Gruff Rhys, SFA, Jelinek i Gui Boratto. Za to kilka innych pozycji, które się w ostatecznej pięćdziesiątce nie zmieściły, chciałbym wręcz wyróżnić. Proponowałbym na przykład ciepły, pozytywny rap duetu Blu & Exile. Albo pleciony fingerpicking Jamesa Blackshawa. Ucieszył nadzwyczaj nie kompromitujący comeback Dinosaur Jr. W metalu zarządzili Baroness, co to jeńców nie biorą, krzyżując post-thrash z Mastodonowym prog i emo drugiej wody od Sunny Day Real Estate. Poza tym umiarkowanej radości dostarczyli Black Kids oraz niejaka Charlotte Hatherley (tu miłośnicy późnego XTC się ucieszą), jak i również moje ulubione zespoliki Pinback, Café Tacuba i Clientele – choć wszystkie znacznie poniżej ustawionej niegdyś poprzeczki. A, no i najlepszą materiałowo płytę wydali Japancakes – niestety, to nie były ich kompozycje.

Wnerwia mnie ślepe zapatrzenie w każdy produkt eksportowy Szwecji i ta "cool" otoczka skandynawskiej muzyki, choć akurat Tough Alliance całkiem dają radę, no i Szwecja jak wiadomo to fajny kraj. Ostatnio byłem w Ikei i kupujący pytał o to "czy można..." – tu przerwał mu sprzedawca jakże adekwatną sentencją "w Ikei wszystko można". Przekładając to na środowisko muzyczne – dzieje się tam dużo i jest od razu doceniane na całym świecie. Ach gdyby tak polska scena była równie nagłośniona! A propos Polski – poza tym, co znalazło się na listach w dalszej części artykułu, doceniam dokonania Kobiet, Tymona, Eldo i CSU, ale też wielu tytułów nie poznałem. Zresztą puenta będzie lekko dołująca: w 2007 po raz pierwszy w swoim życiu poznałem mniej bieżącej muzyki, niż w roku poprzednim. Do tej pory konsekwentnie była to tendencja wzrostowa. W efekcie ogarnąłem (w całości lub z reprezentatywnych fragmentów) raptem nieco ponad trzysta albumów, co przy prawie trzykrotnie większej ilości z 2006 (wtedy około 900) jawi się rezultatem marnym. Cóż, z wiekiem chęci się redukują. Oraz pamiętajmy, że czas i pieniądz to też realne ograniczenia.

A oto zatem 20 wykonawców, których płyt z 2007 nie poznałem w całości, mimo szczerej potrzeby wywołanej zasłyszanymi fragmentami:

1. Nate James (EP-ka fantom, ciężko uchwytna)
2. Rechenzentrum
3. BJ Nilsen
4. New Young Pony Club
5. Lucky Soul
6. Ghostface Killah
7. Stateless
8. Porcupine Tree (nie, ale serio)
9. Au
10. El-P
11. Marnie Stern
12. Radicalfashion
13. Rahsaan Patterson
14. UGK
15. Pelican
16. Natalia Kukulska
17. Chaka Khan
18. Dalek (pozdrowienia Filip)
19. Victor Berman
20. Cocorosie

A to już właściwy ranking top 50 płyt 2007, z trzema zastrzeżeniami – a) jestem wychowany w kulturze gdzie EP-ki to pełnoprawni zawodnicy i tak je traktuję; b) kilka z tych wydawnictw ukazało się już w 2006, ale postanowiłem je włączyć, gdyż w 2007 albo miały reedycje albo dopiero doczekały się szerszej recepcji krytycznej; c) do króciutkich okrzyków podziwu dodałem też wszędzie adnotację o najlepszym tracku, unikając wszakże piosenek które trafiły na listę singli, celem nie dublowania się.

50 Robert Wyatt: Comicopera
Mój mistrz. I etatowy zwycięzca podsumowań "The Wire", od lat. Trochę zastanawia tylko dlaczego wielu krajowych recenzentów jakby "obudziło się" w 2007 że istnieje ktoś taki. Dziwne, bo z tego co pamiętam to Cuckooland nie brylowało u nas za bardzo, a przecież to dziełka na podobnym poziomie i w zbliżonym, marzycielskim klimacie. Zacząłem wręcz podejrzewać, iż jestem sprawcą tej "mody" na Wyatta. Miałoby to nawet sens, bo gdy nosiłem publicznie koszulkę z nazwą pewnej poznańskiej kapelki, to nie przeszkodziło to jej się przebić; kiedy dumnie prezentowałem na piersi flagę kanadyjską, to wszyscy nagle zakochali się w New Pornographers, Broken Social Scene, Hot Hot Heat... No a na Open'erze wystąpiłem na scenie w t-shircie z nadrukiem "Moon In June". Minęło kilka miesięcy i... voila. Niemożliwe? "Niemożliwe, ale śmieszne" (z Tytusa, Romka i A'Tomka). Skoro takie mam moce, to sięgnę znów po koszulkę z hasłem "LOVE." w nadziei, że ów mechanizm wciąż działa...
Najlepszy utwór: "A.W.O.L." – esencja oszczędnej mądrości.

49 Ricardo Villalobos: Fabric 34
Egocentryczny Chilijczyk w prestiżowej serii miksów zrealizował odcinek poświęcony... samemu sobie. Co zabawne, opłaciło się, ponieważ w kategorii psychodelicznego cykania o niczym jest to niemałe osiągnięcie.
Najlepszy utwór: "Andruic & Japan" i to irytujące "moooiiist", śniące się po nocach.

48 Junior Senior: Say Hello, Wave Goodbye EP
W formie żartu, bonusu do amerykańskiej reedycji drugiego albumu, ci wspaniali Duńczycy dorzucili pół godziny nowej muzy która odsadza znaczną część indie-popowej konkurencji. Powodem – unikatowość stylu i nadzwyczajny dar do klecenia zapamiętywalnych tune'ów. I nie sądzę, by to było ich ostatnie słowo!
Najlepszy utwór: "Together For Last One Dance" – ach te nieśmiertelne chorusy.

47 Paramore: Riot!
Jeśli kogoś drażni rejon w jakim się poruszają, to niech lepiej doceni spójność i wysoki poziom tych piosenek. Wtedy pozornie odstraszający, młodzieżowy, naiwny, college-pop-punk nabierze nowych barw. Marchewkowych, jak fryzura wokalistki Hayley, notabene słodkiej. W skrócie – wyobraźcie sobie "Since U Been Gone" w różnych odmianach, ale zagrane z precyzją i bezwzględnością Pretty Girls Make Graves.
Najlepszy utwór: "That's What You Get" – jeden z gigantycznych riffów gitarowych XXI wieku, dotrzymujący kroku Source Tags & Codes.

46 Jens Lekman: Night Falls Over Kortedala
Musicalowy, teatralny, staroświecki feeling, z jakim zaaranżowane i wykonane są te songi, w najznakomitszych przejawach silnie wzrusza. Zdarzają się tu i ówdzie mielizny jeszcze, ale te sztandarowe pieśni wychodzą Szwedowi po maksie. Kolejna kolekcja nagrań z kilkuletniego przedziału przypomina o instytucji songwritera. Miejscami jakby Morrissey spotkał Merritta! Brawo.
Najlepszy utwór: "The Opposite Of Hallelujah" – nie no do licha, co się dzieje w refrenie (interwały od linii wokalnej do pozostających w domyśle smyków!) – miazga. I tekst – dla mnie to jest, o dziwo, szczere. Ta akurat rzecz z 2005.

45 Mount Eerie: Mount Eerie pts. 6 & 7 EP
Kontynuacja mitycznego, wstrząsającego słuchowiska, które dla mnie i wielu moich przyjaciół nadal pozostaje źródłem przeżycia o charakterze quasi-religijnym. Ciężko się o tym rozmawia. Autor zawita nad Wisłę już w maju.
Najlepszy utwór: dobra, bez profanacji może.

44 Kanye West: Graduation
Gość jest komiczny z tym samplowaniem – najdroższe me Steely Dan z openera Royal Scam, jakieś Daft Punk, jakieś Can (!). Ale kto wie czy to nie jego najrówniejszy album – może bez szlagierów, najmniej spektakularny, ale też (poza pierwszym singlem) pozbawiony wypełniaczy i zbędnych skitów.
Najlepszy utwór: "Everything I Am" – jak się lepią te klawisze ejtisowe.

43 Różni Wykonawcy: After Dark
Imponujący nanifest neo-italo, dark-italo, czy jakkolwiek tego ruchu nie etykietować. Odrobinę przydługi i przynudzający w drugiej części, aczkolwiek nie aż tak jak longplay Chromatics.
Najlepszy utwór: "Rolling Down The Hills" – wróżyłbym Glass Candy świetlaną przyszłość, gdyby nie zrobiło tego przede mną stu blogosferowiczów.

42 Rurals: Nettle Soul
Atmosfera nieodległa od Cherry mojej faworytki Lisy Shaw – neo-soulowy wokal zmieszany z micro-house'ową rytmiką i przyprawiony jazzową kosmetyką dźwięku. Innymi słowy: muzyka moich pragnień. Szkoda, że w kółko dwa patenty obracają, choć te patenty, trzeba przyznać, są przytulne.
Najlepszy utwór: "Rubbersong" – zawiesiłem się. Jak Boga kocham, Herbert z Around The House. Te hi-haty! Ta leniwa pętla basu!

41 Bird And The Bee: Please Clap Your Hands EP
Po rewelacyjnym albumie para superbohaterów new-new-new-popu nie zwalnia tempa, ujawniając cztery nowe, kontynuujące wątek kawałki i śliczną przeróbkę najlepszego numeru z Saturday Night Fever. To się nazywa kondycja. I o ile lepsze od jakiegoś Clap Your Hands Say Yeah! PS: Joey Waronker na bębnach – po raz pierwszy.
Najlepszy utwór: "Man" – czułość i czujność melodyczna refrenu. Takie rzeczy to tylko u nich.

40 Caribou: Andorra
Up In Flames to niby nie jest, ale w ciekawym kierunku podążył Snaith, łącząc swe rozległe inspiracje w całkiem poukładany i przekonujący język. Ponadto nie dopatrzyłem się ani jednej skuchy. Szacuneczek.
Najlepszy utwór: "Melody Day" – znowuż refrenik.

39 Joanna Newsom: & The Ys Street Band EP
Na papierze tylko trzy indeksy, z czego dwa to powtórne wersje znanych kompozycji. Ale raz że są kapitalne, dwa że nowicjusz w stawce też nie ułomek, a trzy że wdzięczność tej panienki. Ja lubię Newsom w miarę możliwości skonkretyzowaną i zwartą.
Najlepszy utwór: "Colleen" właśnie – dworsko-kostiumowe wcielenie alt-folku.

38 Strategy: Future Rock
Ich strategią jest rozegranie piłki między post-rockiem zabarwionym elektronicznie, łagodnym ambientem, a garścią eklektycznych dodatków (od downtempo po dub). W transowych momentach się dłuży, w wyrazistszych fragmentach ociera o objawienie. Werdykt leży po środku.
Najlepszy utwór: "Stops Spinning" – niczym najładniejszy Schneider TM.

37 Deerhoof: Friend Opportunity
Formacja dla wymagających. Ci oczekujący od muzyki sporej dawki komplikacji i zaskoczenia – gwarantuję że nie będą się nudzić. Ci traktujący muzykę jako tło do codziennych zajęć – mogą spokojnie zejść lokatę niżej. Sądziłem, że The Runners Four i odchudzenie składu sygnalizowały zadyszkę, obniżkę dyspozycji. Ależ skąd. W pogmatwanych strukturach instrumentalnych i absurdalnych przyśpiewkach Satomi dawno nie było tyle treści. I chociaż Apple O' wciąż uznałbym za najbardziej przyswajalny ich krążek, to Friend plasuje się w tej kategorii wysoko.
Najlepszy utwór: "Matchbook Seeks Maniac" – czy wspominałem już że wielbię potężne, niewymiękające refreny? No ten tutaj na luzie biłby się ze wczesnymi Super Furry Animals.

36 Field: From Here We Go Sublime
Gdyby cały album brylował tak jak na przykład kawałek z Lionelem Richie, to byłby pewnie na podium. Niestety świeżość metody loopowania sekundowych skrawków znika na szerszej przestrzeni czasowej i pojawiają się niekontrolowane ziewnięcia. Ta reakcja prowokuje pytanie – czy Axel Willner nie serwuje nam oby sprawnie przyszykowanego artystycznego oszustwa? A jednak ogromne pokłony za wypreparowanie bliżej nieokreślonej transcendencji z dresiarskiego umcy umcy.
Najlepszy utwór: "A Paw In My Face" – ten brzęczący ścinek dźwięku z 2:38 to dla mnie produkcyjny detal roku.

35 Ścianka Quintet: Secret Sister
O co w ogóle chodzi z ignorowaniem tak zasłużonego, wybitnego bandu? Ja wiem, że dystrybucja tego minialbumu poniekąd przesądziła o jego losach medialnych, ale skupmy się na zawartości. A ta nieprzerwanie porywa. Tym razem, po mrocznym, hermetycznym, psychodelicznym Pan Planeta, Maciek ubrał szlachetne, staranne motywy (napisane ponoć w trakcie trasy koncertowej, w samochodzie – nieźle, nie?) w opracowania przywodzące na myśl klasykę cool-jazzu czy modalne improwizacje spod znaku Kind Of Blue czy "My Favourite Things" (które "Susanne's Theme" wręcz cytuje). Mimo to, tożsamość została absolutnie zachowana, bo słuchacz nie ma wątpliwości z kim obcuje. I jeszcze ta ściema z filmem – wyrafinowany akademicki żarcik (weźmy translację tytułu – ha ha ha). "To teraz formy orkiestrowe?", zagadnąłem Maćka. "Nie, ale mamy już pomysł na następny etap". Skąd ja to wiem że warto czekać.
Najlepszy utwór: "Secret Sister" – no standard jazzowy "jak w twarz przylał".

34 Air: Pocket Symphony
Wyśmienici goście (Allen, Malik, Cocker, Hannon, Waronker na bębnach – po raz drugi), ale ten duet w sumie nie potrzebuje wsparcia z zewnątrz i najlepiej się prezentuje w składzie podstawowym. Panowie nigdy nie sięgali do takich głębin psychologicznych i nagle z grupy-synonimu ścieżki do seksu przeobrazili się w doktorów analizujących podświadomość. Wbrew pozorom niełatwa, operująca podskórnym nerwem i jak zawsze u Air wzorowo zmiksowana "kieszonkowa symfonia".
Najlepszy utwór: "Mer Du Japon" – motoryka (piano!) kojarzy mi się jako współczesny odpowiednik openera Neu! 75, a na tej bazie są wyborne zmiany akordowe.

33 Róisín Murphy: Overpowered
To miał być numer jeden na liście 2007 – po Ruby Blue i dwóch miażdżących singlach scenariusz ów wydawał się realny. Ktoś jednak popełnił błędy na etapie tracklisty. "Było wywalić" "Dear Miami" i "Cry Baby", bonusy też niepotrzebne, a zamiast tego jakąś stronę b wrzucić ewentualnie, bo te z kolei dobre były; lub odrzuty. Zostałoby 45 minut nokautu. Ale i tak jest okej.
Najlepszy utwór: "You Know Me Better" – kapitalny, lekko (celowo) sfałszowany w drugim głosie (co dodaje mu polotu) chorus!

32 Field Music: Tones Of Town
W przeciwieństwie do swoich (literalnie) znajomych z Futureheads i Maximo Park, bardzo się rozwinął ten zespół z Sunderlandu i niespodziewanie wskoczył do elity światowego barokowego popu, pokomplikowanego na każdej płaszczyźnie, a jednak świeżego – jak tuzy tej estetyki w rodzaju Zombies bądź XTC. No i nieregularne metra – prywatne hobby, więc już darzę sympatią. Brakuje mi tylko bliżej niedefiniowalnej "kropki nad i", a poza tym kupuję.
Najlepszy utwór: "Working To Work" – czarujące zabawy z harmonią.

31 Cansecos: Juices!
Mało kto się zachwyca się tymi Kanadyjczykami, a błąd. Debiut ma status "zagubionej klasyki" dla każdego rozsądnego fana eksperymentalnego indie-popu. Juices! nie odstaje wcale tak bardzo. Frajdy dostarcza też miks Juiced, aczkolwiek zbyt wiele tam cytatów z żelaznych evergreenów disco.
Najlepszy utwór: "Fight Yellow" – kosmiczny rollercoaster w lo-fi.

30 Studio: Yearbook 1
Przepraszam najmocniej, ale nie dostrzegłem żadnych oznak geniuszu w działalności Studio, jak by chcieli niektórzy. Natomiast skądinąd doceniam ponad godzinę interesujących eksploracji między-gatunkowych, opartych na miłości do lat osiemdziesiątych głównie, ale i krautrocka odrobinę, a może progresji nawet. Te kowbojskie gitarki są całkiem cool. Nazwa jest znacząca – cała tajemnica tych szwedzkich wynalazków tkwi w drogim studyjnym sprzęcie.
Najlepszy utwór: "Out There" – suita ta posiada zalążki nowego genre, fakt.

29 M.I.A.: Kala
Niewiele jest na świecie osób, których dzieła trzęsą Ziemią z powodu samej ich publikacji. Bądźmy szczerzy: nie zdarzyła się (jak kazał oczekiwać singiel "Boyz") zakrojona na dużą skalę rewolucja w narracji zachodniego popu. Piracy i Arular były lepsze. Ale to nie przeszkadza Mayi zająć tak wysokiej pozycji, bo trochę się nie da jej (nawet tych słabszych) kawałków porównać do czegokolwiek.
Najlepszy utwór: "Mango Pickle Down River" – podgłośnijcie nawijkę urwisów, a traficie na absurdalne "This is my rhyme / And that's what I say".

28 Function: Speakless & Hearty
Materiał nagrany podczas pobytu w Polsce, nie "funkcjonujący" oficjalnie… Istnieje 300 egzemplarzy z ręcznie wykonanym przez Matta tekturowym opakowaniem. Przyjaciółka ma numer 003. Zbiór powiela kilka kompozycji z 2006, dodając trochę nowych, które trafią na nadchodzącego następcę Secret Miracle Fountain.
Najlepszy utwór: "'Til I Die" – krucha wersja a capella mitycznego fragmentu Surf's Up: Brian Wilson byłby z nich dumny.

27 Welcome: Sirs
Charakterystyczne wąskie echo a la lata 60-te na wokalu, chaotyczna bałaganiarska psychodelia od strony wczesnych singli Pink Floyd, inteligentny hardcore z Waszyngtonu i maaasaaa melodii. Matematycznie, uroczo, kobieco (głos). Skojarzenia wiodą ku takiemu projektowi Beauty Pill, też warto sięgnąć.
Najlepszy utwór: "Bunky" – nagle okazuje się że wynik zmieszania wyżej wymienionych składników pomyka jak indie/shoegaze o unikatowym obliczu z połowy lat 90-tych.

26 Plazmatikon: Dżemsesje
W 2006 pojawiła się EP-ka Dźwięksystem, gdzie również tkwią super kawałki. Zachęcam do zapoznania z ideologiczno-koncepcyjnym zapleczem tej twórczości. Cieszy, że mimo tych ścisłych założeń Plazmatikon zaskakuje nieszablonowym potraktowaniem muzycznej materii. Inteligencja bije od tych jamów i można wnikliwie analizować jak śpiewają zupełnie bezpretensjonalnie po angielsku, jak wplatają dub, world beat, kolor i kształt, a nawet te same źródła samplują co Girl Talk! Kilka razy wybierałem się by zobaczyć ich na żywo i ciągle coś przeszkadzało, ale co się odwlecze...
Najlepszy utwór: "Paraliza" – gdyby krautrockowcy chcieli grać space-funk za pomocą analogowych elektronicznych narzędzi, tak może by to brzmiało.

25 Sea And Cake: Everybody
Chciałbym tak odbierać świat jak Sam Prekop. Stoicko, chłodno i z dystansem, ale bez popadania w żałosny cynizm. Boss. A że koledzy też nie umieją skusić (bębniarz nadal czołówka w skali globu, może ktoś kojarzy tego pana), to nagrywając totalnie wyluzowaną płytkę – może najłatwiejszą do łyknięcia w całej bogatej dyskografii – wygrywają u mnie z zastępem spiętych nadętych. Wyczucie, klasa, spokój. Respekt forever and ever.
Najlepszy utwór: "Exact To Me" – opanowanie umiejętności stopniowana akcentów to był zawsze ich atut.

24 Dungen: Tio Bitar
I proszę, czołowy progresywny zespół w tej części galaktyki nie zawiódł. Nadal dwa czynniki określają najlepiej ducha Dungen: imitacja (perfekcyjna) soundu psychodelii z późnych lat 60-tych oraz operowanie plastycznymi modulacjami akordowymi w obrębie taktu, często wprawiającymi słuchacza w kompletne osłupienie. I o to chodzi. Jasne, Ta Det Lugnt to nie jest, ale tam były takie killery, że "mój kumpel płacze do dziś...". Zresztą, same fantazyjne aranże sprzyjają wysokim notom.
Najlepszy utwór: "Så Blev Det Bestämt" – egzotyczna wstawka z pacnięciami organów, aj, jakże misterna.

23 Radiohead: In Rainbows
- Borys, co sądzisz o nowej płycie RH?
- Ja? Ja nic nie wiem...
Najlepszy utwór: "Weird Fishes/Arpeggi" – ilekroć słyszę egzaltowane "weeeird fiiiiiiishes" to przypominam sobie kozacki koreański film Potwór (The Host), tylko że tu jakoś mi mniej do śmiechu. Aha, no i z "Everybody leaves / If they get the chance / And this is my chance" też się identyfikuję. Generalnie ciężko się słucha tej płyty i wcale nie dlatego że jest słaba.

22 Modest Mouse: We Were Dead Before The Ship Even Sank
Podobnie jak RH, MM nagrali swoją najgorszą regularną płytę wytrąciwszy symultanicznie wszelkie argumenty "przeciw". "Niesamowita rzecz się stała" ze sprzedażą i popularnością tej grupy. Jak to ujął Kuba Czubak – "Isaac musi zarabiać pieniądze", i to jest chyba ostateczna puenta.
Najlepszy utwór: "We've Got Everything" – lubię jak Mercer się wpasowuje ze swoim falsetem odpowiadającym w tytułowym zaśpiewie.

21 A Sunny Day In Glasgow: Scribble Mural Comic Journal
Rok w rok nawiedzają nas zdolni kontynuatorzy linii shoegaze'owej. Miło, bo to jeden z moich ulubionych stylów. Filadelfijska trójka rodzeństwa brudzi i rozmywa wzorce zapoczątkowane przez Cocteau Twins, jak wiadomo jeden z najlepszych zespołów jakie istniały. Chlubnie.
Najlepszy utwór: "Our Change Into Rain Is No Change At All (Talkin' 'Bout Us)" – zachwycający bukiet dream-popowych łakoci plus najbardziej abstrakcyjnie ładny motyw 2007 (ten od 0:55). Czuję bezradność.

20 Deepchord Presents Echospace: The Coldest Season
Czytelnicy pomyślą pewnie że The Coldest Season ma fory, bo teraz jest zima i śnieg leży, ale to zły trop – właściwie kupiłem to jeszcze latem i już wtedy mnie zahipnotyzowało. Moja interpretacja jest nudna, ale co poradzę: mamy tu audialny odpowiednik mroźnego, wyjałowionego krajobrazu. Jaki chociażby Yagya czy inni maestro w tej dziedzinie robili wcześniej.
Najlepszy utwór: "Empyrean" – wlewa na zakończenie odrobinę nadziei w zmarznięte i przygnębione serca.

19 Różni Wykonawcy: Body Language 4
Składak roku! Kapitalna kompilacja nowoczesnego techno, micro, electro. Trochę aktualne post-techno greatest hits w pigułce dla leniwych, z elementami nowego dark-italo. Wiedza z kapelusza.
Najlepszy utwór: "Eraser" – chciałbym zwrócić uwagę na wirtuozerię wyrazową wokalisty. Podręcznik normalnie – "jak właściwie zinterpretować piosenkę". I to dodane beznamiętne cykanie.

18 Prodigy: Return Of The Mac
Jeden z wielkich powrotów na scenie rapowej tego roku, nie dorównujący wprawdzie siłą rażenia kanonicznym pismom Mobb Deep, lecz przekonujący na każdym polu. Poza znajdującym się w budzącej pokłon formie MC, bryluje też producent Alchemist. Rozkłada on świetne pomysły na cały krążek – od wiewiórek a la Kanye ("Stuck On You"), przez liryczną gitarę i egzotyczne bębenki ("The Rotten Apple") oraz subtelną synkopę ("Madge Speaks"), po nostalgiczne septymolki ("Legends"); buduje dramaturgię co się zowie.
Najlepszy utwór: "Stop Fronting" – poruszający akcent finałowy albumu, refleksyjny jak dogmat gatunku nakazuje.

17 We Versus The Shark: EP Of Bees
A więc "wyszło na moje" – okazuje się, że Ruin Everything! nie było przypadkiem! Chociaż może z deklaracjami wstrzymam się do longplaya, który niebawem. Nagroda w kategorii "tytuł roku" ("We Versus The Inevitability Of Death" – sam Brock by tego nie wykombinował) i zero oznak jakiegokolwiek wymiękania. Widocznie kwartecik serio chce nadać w XXI wieku nowy sznyt hardcore'owi, i znajduje się blisko celu.
Najlepszy utwór: "(After) Life Things" – to z kolei nominacja do tytułu roku, ponadto typowe krzyżówki na zasadzie "King Crimson z ery Discipline na wspólnej sesji z dream-teamem indie lat dziewięćdziesiątych", a Samantha krzycząca "you're such a sucker!" = na wagę złota.

16 Pharaohe Monch: Desire
Nie monitoruję rapowego królestwa zbyt uważnie, ale to przypuszczalnie hip-hopowa korona za rok ubiegły. Postrzegam Desire jako miks nigga-attitude i twardości/zaangażowania właściwych gangsterom z bujającą miękkością spod znaku Kanye. Koleś jest weteranem (sprawdźcie hasło Organized Konfusion w dowolnej encyklopedii), to jego drugie dokonanie na własny rachunek. Najlepszy utwór: "Desire" – rasowość tego bitu, oł maj.

15 Deerhunter: Cryptograms
Bardziej ambientowe oblicze tego transowego ansamblu z Atlanty. Narkotyczne epopeje o przerażającej czasami jakości. W sumie to jest w jakimś sensie skończony wycinek artystycznej imaginacji – gdyby nawet się ta kapela rozwiązała jutro, to pozostawiłaby po sobie trwały ślad w historii. Czego o nadmiernie wyeksploatowanych w mediach kuglarzach z Liars powiedzieć nie można. Do zobaczenia za dwa akapity.

14 Prince: Planet Earth
No dooobra, może i "jestem stuletnim dziadem", ale ja wolę setną płytę Prince'a od zalewu "świeżej krwi", która gnije po kwartale. Chociaż tym razem mam więcej na poparcie tezy niż tylko fanatyczne uwielbienie i przywiązanie do geniusza – bo to najlepsza rzecz jaką zrobił od dwunastu lat (liczyłem!). Co ciekawe, wbrew temu co sugerował pierwszy singiel, album wcale nie gitarowy – głównie ballady w tradycji perełek z początku lat 90-tych – staranne, wymuskane w najdrobniejszych szczególikach. Kojące. Bonus za trójwymiarową okładkę. Na koncert do Londynu się wybierałem, ale niestety "może następną razą" (o ile będzie).
Najlepszy utwór: "Future Baby Mama" – czy ktoś inny na Ziemi używa tak wyrafinowanych, jazzowych harmonii w zwykłej balladzie pop?

13 William Basinski: El Camino Real
Używający nietuzinkowych technicznie metod kompozytor balansuje w swoich pracach między nieskończoną nudą, a nieskończonością. Drobna różnica zależy od właściwości kilkusekundowej pętli, powtarzanej później przez resztę utworu, a międzyczasie przy dobrych wiatrach samonadgryzającej się i niszczejącej jak wszystko wokół. Basinski przechylił szalę na tę drugą opcję, choć nie przyszło mu to z łatwością. Nie unikając sztampy dodam, że El Camino Real z powodzeniem dogadałoby się z elementami boxa Disintegration Loops.
Najlepszy utwór: jasne, tutaj to sobie mogę wybierać.

12 Deerhunter: Fluorescent Grey EP
Dawno już nie było "piosenek", które brzmiały jak wytwór wyobraźni kogoś, komu się poprzestawiały klepki, ale tak ostro. Porównywano ich do Spacemen 3, ale Spacemen 3 mnie męczyło, a to paradoksalnie rozluźnia. Zamilknę, bo logiczna percepcja się tu trochę wyłącza. Syd Barrett by ich w każdym razie skumał.
Najlepszy utwór: "Dr. Glass" – ten tekst: "Useless bodies / So much traffic". Przenikliwa synestezja się wkrada.

11 Stars Of The Lid: And Their Refinement Of The Decline
McBride i Wiltzie to dopiero "nigdzie się nie śpieszą"... Ale chyba przemierzają spory teren przez takie dwa dyski grubo wypełnione statycznymi impresjami, które wyglądają jak Ziemia po zagładzie, gdy nie ma już żadnych żyjątek. Sięgając po zardzewiałą formułkę recenzencką – "byłaby to potworna wizja, gdyby nie to, że brzmi tak cudownie". No bo właśnie, skąd to "upiększenie" w tytule.
Najlepszy utwór: "Apreludes (In C Sharp Major)" – jak zauważył pewien krytyk, w tym fragmencie najbliżej było tandemowi do poważki. Ale szansy ponoć nie wykorzystali. Nie mnie to oceniać i przecież nie wiemy czy takie są ich zamiary. Nie zaprzeczę wszakże, iż pod koniec łapią mnie skurcze w gardle.

10 Land Of Talk: Applause Cheer Boo Hiss
Pasja, żar, poświęcenie i wzruszenie bez cienia emo-ciotostwa – oto recepta na idealną gitarową zawieruchę. Kulejąca, daremna indie-rockowa scena amerykańska powinna paść na kolana przed tym kanadyjskim (znowu!) triem. Jak mawia kolega – "tylko twoja matka była lepsza w 2007" i ma rację. Bo w stricte "rockowych" ramach nie widzę konkurencji na dziś. Sam opener "Speak To The Bones" wystarczy aby ich pokochać z głębi serca. Good Health w wersji minimalnie mniej oszałamiającej.
Najlepszy utwór: "All My Friends" – stawiam to do walki z mizernym LCD Soundsystem i wygrywam przez nokaut. "Fucking arouuund / Pretending there's a problem" – jak Elizabeth to sepleni ("r" wymawia jak "ł"), to aż chciałbym się do niej przytulić, bez podtekstów (jak niegdyś do Zollo). Braterstwo czuję z takimi piosenkami, zdrowie bym oddał dla nich. Słucham pół dnia na repeacie i nie zauważam że się nie zmienia track. Boskie. Potrafię tak długo się ślinić. Ok, skończę.

09 Tigercity: Pretend Not To Love EP
Ojej, ile można o tym samym... Zapraszam do styczniowego numeru magazynu PULP.
Najlepszy utwór: "Are You Sensation?" – ojej, ile można o tym samym...

08 Rhys Chatham: A Crimson Grail
Awangardowy kompozytor z NY, lat 55. Zastanawialiście się jak brzmi 400 gitar zarejestrowanych w kościele? Otóż właśnie tak. Johannsson z Virthulegu Forsetar jest tu uczciwym punktem odniesienia. Ten pan inspirował Brankę do jego słynnych gitarowych symfonii i strukturalnie łatwo dostrzec pokrewieństwo. Byłaby to ledwie ciekawostka formalna, ale każda z trzech części jest śliczna po prostu. Zasypianie przy tym to wtajemniczanie w sferę, której kartezjański układ raczej nie jest zdolny zmierzyć.
Najlepsze utwory: "Pt. 2" – ach te spiętrzenia harmonii w finale...
PS: Przy okazji sięgnąłem po starsze pozycje z dorobku Chathama i zdecydowanie rekomenduję, szczególnie zaś Two Gongs – zapierające dech w piersiach. Nie znałem takiej formy wyrazu jakby, ale może wszystko przede mną jeszcze.

07 Animal Collective: Strawberry Jam
Haha, a kto to. O ile wydawało się, że na Feels moi pupile stracili pomysł na siebie, o tyle w 2007 "wynaleźli się ponownie" (a może udoskonalili poprzednią formułę) i to był ich rok, kropka. W czym nie przeszkodziły nawet solowy niewypał Aveya i przeciętna dość EP-ka People. Myślę, że Animale są potrzebni jak mało co w tym "brutalnym świecie" jaki nas otacza. Po to, aby rozsadzić konwencję talk show z od-czapy-wykonaniem "#1". Po to, abyście mogli wyjść na ulicę i wydrzeć się na cały regulator: "Inside I'm ookkkkkkkkkkkk!". Lub po to, by patrząc na osobników niespecjalnie przychylnie nastawiających do powszedniości przypomnieć sobie tych gości, tę płytę, "Leaf House", Spirit, cokolwiek. Aha, i tak jak "Lucy In The Sky" – jeśli uważacie że Strawberry Jam oznacza dżem, to lepiej zgadnijcie jakie narkotyki biorą. Kurczę: albo zrzynają bezczelnie z jakiegoś zupełnie, ale to ZUPEŁNIE nieznanego wykonawcy z przeszłości albo liderują w prywatnym rankingu niżej podpisanego na najważniejszy zespół XXI wieku, póki co. Zaryzykuję, że oni i pewien wydawany przez nich w Paw Tracks gamoń to jedyne co ocaleje z "nowatorskiej" muzyki rozrywkowej za pół wieku.
Najlepszy utwór: "Peacebone" – startuje od debilnie odjechanego marszu robotów z innej planety, dokonujących inwazji, po czym wyłania się klarowny bit łudząco podobny do "Mr. Blue Sky" E.L.O. Po czym Avey wyje w amoku "A peacebone got foouuund in a dinosauuur wing". Pięć minut później świat puka się w czoło z głośnym "WTF?" na ustach.

06 Bird And The Bee: Bird And The Bee
Już pod koniec 2006 powiało morskim oddechem, taką bryzą nowej odmiany popu – na singlach. Album wynagrodził inwestycję uczuć w Inarę i Grega. Żadnych indie-klisz, gitar czy innych bzdur. Sama treść. Niekonwencjonalne, jazzujące melodie z serii "nie wiesz co się stanie za sekundę", musicalowy przepych i wodewilowy – wszystko składnie zaadaptowane do klawiszowej elektroniki. Ktoś tak grał wcześniej? Chętnie posłucham!
Najlepszy utwór: "La La La" – niewiarygodna rzecz się dzieje w refrenie, te harmoniczne oszustwa za drugim obiegiem, ach ach.

05 Sally Shapiro: Disco Romance
Wszystko już powiedziałem kiedyś. Miesiące mijają, a Disco Romance jak wino (choć te nowsze kawałki dodane do reedycji obniżają poziom). Nie wyznajesz kultu Sally, przegrywasz.
Najlepszy utwór: "Hold Me So Tight" – lodowe lustra i w nich zabłąkana duszyczka. Sentymentalna poezja parkietu.

04 Muchy: Terroromans
- A Muchy?
- Co?
- Taki zespół.
- A nie, "tej to nie radzę".
Najlepszy utwór: nie mogę tego już słuchać, przestańcieeeee.

03 Thief: Sunchild
Też wszystko powiedziałem. To mogłaby być inauguracyjna odezwa założycielska nowego gatunku w muzyce, ale nie będzie – z prostej przyczyny. Otóż w przeciwieństwie do new wave, indie, srindie i innych modnych młodzieżowych stylów – taką alchemiczną mieszankę sporządzić mogą nieliczni wybrańcy.
Najlepszy utwór: "Self Portrait" – ukułem drętwy slogan, że następuje tu "powolne rozbieranie harmonii z aspektów tonalnych". Tooo sięęę w głoooowieee nieeee mieeeeści.

02 Drivealone: The Letitout EP
Mam poważny kłopot z rozmawianiem o tym, z wielu powodów. Zachłysnąłem się strasznie, przez pół roku chodziłem i dumnie rozpowiadałem że to mój numer jeden za 2007, sytuacja-ewenement, że z Polski i do tego ktoś bliski. Dawno nie utożsamiałem się równie głęboko z żadnym zestawem songów. No ale właśnie. Pojawiła się blokada psychiczna. Z perspektywy czasu sądzę że nie byłem przygotowany na to aby ktoś z kim mam prywatne, zupełnie niezależne od "twórczości", przyjacielskie relacje zaprezentował tak wzruszającą i porażającą muzykę. Przepraszam, nie nadaję się. Wnikanie w detale nie sprzyja obiektywnemu ocenianiu, a wręcz odwrotnie. Toteż nie polecam przesadnie dopytywać artystów o ich natchnienie i inne okoliczności towarzyszące, bo jest ryzyko że to się źle skończy dla zdrowia odbioru samego dzieła. Inna sprawa że autor wybitnie w tych pięciu mini-suitach przesadził z "dobrocią". No nic, dość smętów.
Najlepszy utwór: "Hospitility" – i fraza "Staaay where you are", z następującym zejściem o cztery progi w dół.

01 Panda Bear: Person Pitch
Noah przygotowywał nas na ten longplay długimi miesiącami, wycinkami ujawniając jego ostateczny kształt. Dlatego murowany sukces Misia można było przewidzieć. Wczesną wiosną dyskutowaliśmy z redaktorem Stelmim – co też się może w tym 2007 zdarzyć. I niech to nie wypadnie jak chwalenie się, ale mój rozmówca usłyszał jak spokojnym tonem oświadczam: "Zdarzy się Panda i on pogodzi wszystkich zainteresowanych muzyką niezależną". I nie pomyliłem się.

Ponieważ metafory typu "nowy wzór ze starych pierwiastków" itd. czują się już zmęczone, to spróbuję inaczej. Reynolds bodajże proponował porównanie "Beach Boys po wstąpieniu do Hare Krishna". Ja może z przekory zaimprowizuję nieco odmienną paralelę, z talii "historia alternatywna". Co by było gdyby Bitle nie zniechęcili się do medytacji w Indiach, tylko wchłonęli ją w 1968? Może zamiast Białego Albumu nagraliby coś w rodzaju Person Pitch?

Ostrożne, rozciągnięte w czasie uzupełnianie materiału ułatwiło nieco Lennoxowi sięgnięcie wyżyn – w rezultacie ani minuta tu nie jest przypadkowa, a każdy utwór to lśniący diament. Ale nie tylko o moce muzyczne się tu rozchodzi. Panda to teraz dla mnie najważniejszy bieżący artysta, a może nawet więcej – człowiek prezentujący postawę godną podziwu i, w miarę możliwości, powielenia. "Buduje nową cywilizację", rzekł kumpel. Racja. Jak nikt inny wcielił w dźwięki odrodzenie duchowe i maksymę "liczy się wnętrze". Unaocznił, że można, że da radę. I nieistotne czy bierze czy nie bierze LSD. Gdy Panda się cieszy to nie z konsumpcji – tylko zalążków wiecznego szczęścia. Gdy popada w refleksyjny nastrój i zadumę, to nie z powodu nieudanej randki czy przebitej opony w aucie – tylko niepewności egzystencjalnej w planie uniwersum. Taka interpretacja przedstawia się naiwnie, fakt. Lecz właśnie ta właściwość sprawia, że Panda góruje nad wszystkimi w tym rankingu. Bo za 50 lat problemy opiewane przez "rockowe" zespoły wzbudzą jedynie nutkę tęsknoty za młodym, niepomarszczonym ciałem. A Person Pitch pozostanie aktualne dokładnie tak, jak w tej chwili gdy to czytacie i gdy Noah siedzi przy Nadji z żoną w Lizbonie. Więc pora na przebudzenie, im szybciej tym lepiej.

Najlepszy utwór: "Good Girl / Carrots" – każda sekunda z wyłanianiem się melodii wokalu na 4:43 w roli kulminacji. Święte.

II. SINGLE

Najpierw preludium, czyli top 10 kawałków z 2006 które dopadły mnie dopiero w 2007:

10 Bodyrox feat. Luciana: Yeah Yeah (cienka granica między "prymitywnym" a "inteligentnym")
09 Ayuse Kozue: Kimi No Yasashisa (widzę że olśniewające klipy to u niej norma)
08 Kate Ryan: Tapping On The Table (ciekawa wariacja na przewodnim temacie "Do Ya Think I'm Sexy?")
07 Vanessa Hudgens: Come Back To Me (jeśli kogoś filozofia Pandy nie przekonuje i woli hedonizm, to tu znajdzie coś dla siebie)
06 Gruff Rhys: Candylion (trzystapięćdziesiątaósma piosenka tego gościa, która mnie zaczarowała)
05 Lil' Love: Waiting For Tonight (fantastyczny remix hitu J-Lo!)
04 Linda Sundblad: Oh Father (mam marzenie: żeby tak wyglądał w Polsce pop)
03 Sondre Lerche: Phantom Punch (Norweg ma za nic schematy gitarowej piosenki; porywające)
02 T.I.: Why You Wanna (kupiłem King – sporo wypełniacza, ale przeboje rządzą)
01 Kate Ryan: All For You (na razie chyba mój singiel dekady, tak nieoficjalnie)

Najbardziej przereklamowany szlagier 2007 to "Umbrella" Rihanny – obstawiam, że gdyby nie była atrakcyjną laską o której plotkują brukowce, to nikt by tego nigdzie nie puszczał.

A teraz już top 100 singli 2007 i naprawdę się streszczam, bo przecież umrzecie z nudów jeśli będzie więcej niż po zdaniu na piosenkę (i tak podziwiam tych, którzy przebrnęli aż do tego miejsca):

100 Voom Voom: Best Friend (Henrik Schwarz remix)
Ciekawe czy istnieje pasjonat ogarniający cały ten kosmos wydawnictw techno.

099 Dude 'N Nem: Watch My Feet
Na tym etapie już nikt nie wikła się w rozważania "jaki to genre", nie?

098 Plies feat. Akon: Hypnotized
Monotonne nawijki pasują melodycznie, a Akon nie drażni (!).

097 Kelly Rowland feat. Eve: Like This
Wolę od ostatnich wybryków Beyoncé.

096 Le Concorde: I Want You Back
W korespondencyjnym pojedynku z New Pornographers kolejny rok na górze.

095 Cool Kids: Black Mags
Jak Clipse spotykający Dizzeego.

094 Sharon Jones & The Dap-Kings: I'm Not Gonna Cry
Dziarska kobieta, nie będzie płakać!

093 Dondolo: A Question Of Will
Rytmika "London Calling" zwieńczona sensacyjnym refrenem.

092 Plies: Runnin' My Momma Crazy
Nostalgiczny rap dla matki – automatycznie kojarzy się z "Dear Mama" 2Paca.

091 Juvelen: Hanna
Drogowskaz dla electro-popu.

090 Hilary Duff: Outside Of You
Filigranowa lalka – jedyne co znalazłem sensownego w jej dorobku...

089 Bodyrox feat. Luciana: What Planet You On
Ziemia, jeśli nadal ogarniam... Banalny, acz mocarny refren.

088 Lil Wayne: Promise
Niewybredne linijkami wyznanie miłości Wayne'a do niejakiej Ciary, księżniczki r&b. Rozczula.

087 Groove Armada feat. Mutya Buena: Song 4 Mutya (Out Of Control)
GENIALNA zwrotka. FATALNY refren.

086 Eddie Vedder: Hard Sun
Przeróbka, ale zasłużony śpiewak nadaje wymiar modlitewny swoim wykonaniem.

085 Miguel Migs feat. Lisa Shaw: Those Things
Jak taneczny remix czegoś z płyty tej mistrzyni.

084 Escort: All Through The Night
Mieli lepsze numerki na koncie, "Starlight" przykładowo. Co nie znaczy że to jest złe.

083 Papoose: Alphabetical Slaughter
Koniecznie to obczajcie. Rap koncepcyjny – potok słów na kolejne literki alfabetu. Podkład też niczego sobie.

082 Kelley Polar: Chrysanthemum
Bit z oddechu – świetny pomysł, winszuję.

081 Rakes: We Danced Together
Płyta gościła w moim odtwarzaczu raz, ale ta piosenka z kilkadziesiąt. Dla fanów kanciastego new wave od strony Futureheads – wyborne.

080 Kylie Minogue: 2 Hearts (Studio remix)
Ściema z "remixem", bo to po prostu jest kolejny utwór Studio. Znów interesujący.

079 Azure feat. Snoop Dogg: Get It Started
Obstawiamy u bukmacherów: zrobi dziewczyna karierę czy nie?

078 Maroon 5: Makes Me Wonder
"Borys, ale jak może ci się podobać piosenka Maroon 5 skoro przed laty nazwałeś ich wokalistę frędzlem?". Spoko, ale jeśli podniecamy się Tigercity, to w takim razie pominięcie tego byłoby nietaktem.

077 Ida Corr Vs Fedde Le Grand: Let Me Think About It (Fedde Le Grand Remix)
Zapraszam na imprezy Disco Intimissimo, takie kwiatki tam grają. Znaczy gramy.

076 Justus Köhncke: Parage
Pieszczotliwie ochrzczony przeze mnie "Niemiaszkiem". Miks się dostojnie rozwija, ale jak trzeba to i napięcie się znikąd nagle weźmie.

075 Dream: Falsetto
Teoretycznie ten atłasowy sound r&b powinien się znudzić 5 lat temu, ale dopóki wokaliści mają dobre melodie i umieją ich nie sknocić – wchodzę w to.

074 Theo Parrish feat. Monica Blaire: Second Chances
Och, jak ja lubię jazz-house. Nic tak nie koi nerwów.

073 Aesop Rock: None Shall Pass
Jedna z łatwiej przyswajalnych rzeczy jakie ten charakterystyczny undie-raper nagrał.

072 Hatifnats: Horses From Shelville
Brakowało w Polsce kapeli czerpiącej z dream-popu i shoegaze. A że jeszcze parę fajnych melodii się trafiło, to pozostaje trzymać kciuki żeby tego nie zmarnować... Wujek Dobra Rada: oby piosenki na albumie nie były zbyt podobne do siebie.

071 Justice: D.A.N.C.E.
Oj tam, sympatyczny hołd dla Jackson 5 i tyle. Nie róbmy z tego singla roku od razu.

070 Sonny J: Can't Stop Moving
Chociażby to jest lepsze, w podobnej estetyce własnie: Go! Team, Junior Senior, Avalanches...

069 Britney Spears: Gimme More
Zdanie wypowiedziane na początku promieniuje jakby na resztę kawałka. Oraz "the legendary Miss Spears", z czym nie mogę się nie zgodzić w kontekście kulturowym.

068 Honeydrips: Fall From A Height
Brzmi to jak śpiewanie nudnej indie-popowej żałoby z wysokości 4 tysięcy metrów nad poziomem morza – i dlatego właśnie nie jest nudne.

067 Dream feat. R. Kelly: Shawty Is Da Shit (remix)
Kels wciska się bez żenady na gościnne występy – ale ma prawo, bo zwykle zawyża średnią...

066 Kelley Polar: Rosenband
Refren. Smyki.

065 I:Cube: Prophetization
Człowiek się gubi w "odkryciach" elektroniki, a tu zasłużone nazwiska wracają, i to do tego w wielkim stylu.

064 Prince: Guitar
Absurdalność tej piosenki. NIKT inny nie obroniłby się z tą piosenką, tylko on.

063 Alan Braxe & Kris Menace: Lumberjack
Oszustwo z deczka, gdyż mamy tu do czynienia z recyklingiem "Palladium" i "At Night". Ale jak jedzie.

062 Cut Copy: So Haunted
Zwrotka – taka formacja Serena Maneesh mi się przypomniała. Refren odstaje, chociaż da się znieść.

061 Lil Wayne: Dough Is What I Got
Czyli jak Wayne zniszczył Jay-Z. Wykpił go, wyśmiał, skompromitował. Raperzy nie mogą się czuć bezpiecznie po czymś takim, wiadomo.

060 Bat For Lashes: What's A Girl To Do
Milionowy wstęp z perkusją "Be My Baby". Ciekawe kiedy przestaną po to sięgać.

059 Chromatics: In The City
W miarę wiarygodnie oddaje klimat nocnego powrotu do domu przez wyludnione miasto.

058 Kolorofon: Kapitan Skała
Radzę uważnie obserwować poczynania tej załogi. Są nieprzewidywalni w dobrym tego terminu znaczeniu. Tu zahaczają o D-Plan z anarchicznych skrawków Emergency.

057 Róisín Murphy: Overpowered
Chłód bije od tego, że aż trzeba sweter ubrać.

056 Surowa Kara Za Grzechy: Godzina Szczerości
Jedyny problem tego człowieka to brak czasu na tworzenie więcej, więcej, więcej, więcej... Innych pytań to ja nie mam. Aha – brzmi jak Papa Dance z "zaangażowanym" tekstem osobistym.

055 Avalanches: Ray Of Zdarlight
Udajemy że Avalanches coś nagrali, podczas gdy to remix skonstruowany na dyskotekowym mordercy Wham!

054 Chingy feat. Amerie: Fly Like Me
Obawiam się, że lepsze od singli z Because I Love It, co komplementem dla tej panny nie jest.

053 DJ STV SLV: What One Thing Do You Want Me To Say?
A tu jej apogeum kariery, które powędrowało do miksera z legendarnym hymnem D-Plan. Reprezentatywna, atrakcyjna próbka środowiska mash-upowego, solidnego i prężnego.

052 Jay-Z feat. Beanie Sigel: Ignorant Shit
Ale się wszyscy uparli na ten sampel. Ciekawe kiedy wyjdzie "z obiegu".

051 Chiara Iezzi: Virgin Mary Superstar (Choose The Light Mix)
Nazywają ją "włoską Madonną", ale refren przywodzi na myśl King Crimson (słowa "virgin mary") i Emmę Bunton (słowa "I've got something to say").

050 Kenna: Say Goodbye To Love
Neptunes odgrzewają kotlety, a te wciąż pyszne. Może i najlepszy singiel w karierze Etiopczyka.

049 Thief: Hold On, Hold On
Chłopak stoi na dachu bloku i chce skoczyć. Sascha podchodzi i próbuje go od tego odwieść.

048 R. Kelly feat. T-Pain & T.I.: I'm A Flirt (remix)
Kels odgraża się, żeby go lepiej nie zostawiać z twoją dziewczyną, bo ją odbije. Ciekawa koncepcja.

047 Ted Leo & The Pharmacists: La Costa Brava
Ostatni mohikanin prawdziwego indie? Aż ze wzruszenia przycisnę zaraz mocno do korpusu egzemplarz Set You Free.

046 Łona & Webber feat. Afrojax: Rzuć To
Najlepszy numer z Absurdu I Nonsensu to jego bonus dostępny tylko na winylu. Lata czekali fani rodzimego rapu na ten duet, i nie rozczarował.

045 New Young Pony Club: Get Lucky
Ja wiem, że kogoś może odpychać image, ale dla mnie to jest świeże i przynależy do drużyny post-Talking Headsowej (Tom Vek w wersji żeńskiej?), a nie do jakiegoś dwudniowego hajpu.

044 Plies feat. T-Pain: Shawty
"Shaaaawty" z refrenu wystarcza na pół dnia chodzenia po głowie.

043 Uffie: First Love
Boję się trochę tej niuni. Jest odważna, seksowna, stylowa, nie nagrała dotąd słabego kawałka i jeszcze się publicznie chwali, że nie umie śpiewać! Bezczelna. Tkwi coś tak nowoczesnego w jej piosenkach, co krzyczy "2008!". W sensie nie wyobrażam sobie 10 lat temu takiej poetyki.

042 Cortney Tidwell: Don't Let Stars Keep Us Tangled Up (Ewan's Objects In Space Remix)
Przepiękny, kilkunastominutowy, rozwlekły miks, wprawiający w delikatną hipnozę. Jak Newsom na modłę micro-house'ową.

041 Talib Kweli: Hot Thing
Ten pan już zaliczył kryzys z poprzednią płytą, ale tu powraca w glorii i chwale z jednym ze swoich najlepszych singli.

040 Keyshia Cole feat. Missy Elliott & Lil' Kim: Let It Go
Muzyczny i tekstowy ukłon ku Biggiemu i jego "Juicy".

039 Grizzly Bear: He Hit Me
Cover roku. Obowiązkowo na słuchawkach proszę. Ci panowie, ci panie – oni jeszcze pokażą wszem i wobec kto tu nagrywa oryginalne płyty. Mają ku temu wszelkie przesłanki.

038 Nicole Scherzinger feat. T.I.: Whatever You Like
"Tak ociekające seksem, że nie mogę tego słuchać", wyznał kolega. I ma rację.

037 Stateless: Prism #1
Jestem zwierzęciem lat dziewięćdziesiątych i pod koniec tamtej dekady wielu z na sądziło, że to właśnie będzie "przyszłość rocka" – post-radioheadowe "uuuuu" połączone z pociętymi trip-hopowymi bitami. Tak się nie stało, ale boleśnie piękny refren "just a little scared of being lonely" udowadnia, że równie dobrze mogło.

036 Uffie: Brand New Car
Strona b jest nawet lepsza od strony a. Bezwzględne dziewczę. Wszystko świadczy przeciwko niej, ale ona wydaje się kuloodporna i wychodzi z opresji cało. Ba, podnieca i to "artystycznie". Jak już powiadałem wyżej – należy się bać.

035 Cassie: Is It You?
Jedna z najwybitniejszych miłosnych pieśni z filmu dla nastolatków. Z takim głosem nietrudno.

034 Juvelen: Summer – Spring
Ten gościu chce rozpropagować ideę popu jako powszechnej, fundamentalnej wartości. Popieram i mnóstwo plusów za kreatywne ujęcie Prince'owych patentów.

033 Fourth Of July: She's In Love
Tego mi brakuje w dzisiejszym przeglądzie amerykańskiego indie. Tym się rózniły lata dziewięćdziesiąte od "dwutysięcznych", że wtedy powstawało na pęczki tak roztkliwiających piosenek.

032 Britney Spears: Why Should I Be Sad
Pharrell dawno już przekroczył "rubikon" w autoparodii, ale chyba niespecjalnie sobie tym zaprząta głowę. Odsadza rywali w kategorii "digitalna pościelówa".

031 Jay-Z feat. Pharrell: I Know
Pisane chyba tego samego dnia co "Why Should I Be Sad", bo łudząco podobne. Z tym, że Hov jest nieco lepszym MC niż Brit.

030 Dream: I Luv Your Girl
Półtonowe wahanie jako podstawowa zależność akordowa, obwiązane słodkimi pasażami wokalnymi (falset!).

029 Hatifnats: World2
Flażolety wydawały się zużytym środkiem ekspresji, zajechanym przez wyspiarską nową falę lat osiemdziesiątych. Ktoś tchnął naturalność i powietrze w nieco zatęchłą estetykę. I to tu w Polsce.

028 Cut Copy: Hearts On Fire
Czasem ktoś nagrywa kawałek, który z miejsca brzmi jak standard w obrębie swojego stylu. To jest zagubiony electro-popowy hymn z lat osiemdziesiątych, w każdym calu esencjonalny.

027 Jazztronik feat. Miss Vehna: Love Tribe
Herbert spotyka Electric Light Orchestra i Japonkę na mikrofonie. Nie dosłownie, ale tak to się prezentuje.

026 NY feat. Purple: Fire
Co się stanie gdy "grime" wyda z siebie liryczną, melancholijną, mainstreamową balladę? To.

025 Nerwowe Wakacje: Supermen Jest Dead
Jeśli siedem fragmentów z nadchodzącej płyty Wakacji które znam nie wprowadza mnie w błąd, to spodziewam się deklasacji reszty autorów polskojęzycznych gitarowych piosenek przez Jacka. Nie ma żartów, o nie.

024 Dominique Leone: Clairevoyage
LeMay ma Get Him Eat Him, niezbyt wybijającą się kapelę. Dejnarowicz darł ryja w TCIOF i ciężko to było znieść. A tu zaskoczenie. Tak, TEN słynny Leone rozwala towarzystwo eklektycznym prog-disco i szczęka sama opada.

023 Avril Lavigne: Girlfriend
Ponoć plagiat, ale rozerotyzowana agresja tego dissu na konkurentkę w drodze po chłopaka miecie z siłą rażenia bomby wodorowej (czy cośtam).

022 Timbaland featuring Keri Hilson & Sebastian: Miscommunication
Chyba nie było singlem, a to zdecydowany skarb na nierównej solówce Timby. Kiedy Keri zrobi karierę?

021 The Car Is On Fire: We're Going Fine, Minerva (live)
Klasa światowa. Znałem akustyczny szkic do tego, na gitarę i głos. Ale to co usłyszałem na występie dla MTV po raz kolejny uświadomiło mi że trzecia pozycja w dyskografii warszawskiej grupy ma szansę być najlepsza. Oby. Samo to co Kuba robi na basie w zwrotce każe przysiąść z zachwytu.

020 Skamp & Pusha Z: Reach (Omena's Remix)
Moje litewskie odkrycie! Coś takiego leci w ich MTV. Gorąco polecam znaleźć wykonanie live z programu telewizyjnego. Masakra.

019 James Pants: Kash
Kawałek z serii "jeden na milion". Nie ma takich rzeczy zbyt często. Następny zdarzy się w XXII wieku pewnie.

018 Snoop Dogg: Sensual Seduction
Odwaga w zmianie stylistyki. Śpiew zamiast rapu przez większość tracka. Fenomenalny klip. Tekst (!). To tylko giganci sobie mogą pozwolić na takie harce.

017 Thieves Like Us: Drugs In My Body
Również jak z Uffie – definicja 2007 czy nawet 2008. Etykietki są zbędne.

016 Metro Area: Read My Mind
Przewrotna odpowiedź na pytanie dlaczego nie szalałem na punkcie FutureSex/Love Sounds. Bo mogło być TAKIE. A nie było.

015 Róisín Murphy: Let Me Know
Znów odsyłam do styczniowego PULP.

014 Kathy Diamond: I Need You
Jak ktoś zgadnie z czym mi się kojarzy ta sekwencja nut basowych, to niech da znać. Nie mówię o brzmieniu i podziale, mówię o wartościach nutowych.

013 Miguel Migs feat. L.T.: So Far
Muzyczka z serii "aniołki spacerują po wybiegu" w Fashion TV. Znaczy tak pamiętam z młodości, bo ostatni raz Fashion TV oglądałem w 1998 jakoś.

012 Kylie Minogue: Heart Beat Rock
Okazuje się, że "czkawka" rapowa jaką uskutecznia Fergie jest wbrew pozorom ważnym środkiem wyrazowym naszej epoki. Sexy, futurystyczny i wściekle melodyjny rodzynek na średniawej płycie X. A właściwie jeden z dwóch rodzynków.

011 Max Tundra: A Truce
To już ponad 5 lat będzie od Mastered. Niech nikogo nie zdziwi, jeśli Ben Jacobs lada miesiąc powróci z trzecim albumem i pozostawi zgliszcza z reszty stawki aspirującej do robienia zdekonstruowanego popu na miarę 2008.

010 Kylie Minogue: Wow
Uwodzicielskia parkietowa bestia rozwijająca tradycję "Love At First Sight". Dopisać do najwspanialszych kawałków Australijki w całej jej karierze.

009 Laura Veirs: Pink Light
Wszyscy smęcący okularnicy z USA, celebrujący każde życiowe niepowodzenie jak społeczny czy narodowy dramat – niech posłuchają tego i zobaczą co robią źle.

008 Nicole Scherzinger: Super Villain
"Bad boys drive me crazy", czyli potwierdzenie niewesołej prawdy o świecie – że grzeczni chłopcy mają trudniej. Czasami wyłączam w połowie, bo nie umiem znieść ogromu zmysłowości. Raj przyszłości r&b. I w sumie nie słychać czy krzyczy "I'll ride or die" czy "I'll ride all day".

007 Chiara Iezzi: Nothing At All
Wracając do wątku "włoskiej Madonny" – Madonna nie nagrała tak druzgocącej pieśni od wieeeeelu lat. Może od "Frozen", albo dalej nawet. Reverb na mikrofonie wywołuje odwilż normalnie.

006 Muchy: 21 Dni
Ktoś gdzieś napisał, że Muchy to moi "idole". Ej no bez przesady. Moimi idolami są Homer, Dante, Cervantes, Beethoven, Debussy, Afrojax, Bosch, Monet, Bergman, Polański... Z Muchami mogę wypić piwo (albo i nie, jak akurat nie ma czasu). Poza tym całkiem niezły kawałek, co?

005 Cassie feat. Ryan Leslie: Sometimes
Ach Cassie, ach twój aksamitny timbre. Ach Ryan Leslie, genialny bitmejkerze – nawet twoja żenująca wstawka rapowa nie zagrodziła Cassie wstępu do mojego top 5 singli roku.

004 Ayuse Kozue: Sundae Love
Towa Tei w cukierkowej, kiczowatej próbie zjaponizowania klimatu Body Language niejakiej Kylie. PERFEKCJA (teledysk obowiązkowo kto nie widział).

003 Tigercity: Dark Water
- No i jaka ona jest, powiedz więcej?
- Ale kto?
- No ta blondyna...
- A. No więc... Ona jest jakbyś... Jakbyś słuchał "Dark Water" szesnaście razy pod rząd. W sensie że szesnastka.

002 M.I.A.: Boyz
Nie zapomnę momentu w którym pierwszy raz zetknąłem się z tym. Siedziałem w knajpie i jadłem obiad. Na wielkim telebimie leciały nowości z telewizji muzycznej. Zaniemówiłem. Zakładałem, że taki krok do przodu (linearna konstrukcja bez podziału zwrotka/refren, polirytmiczny groove, operacje na tkance teksturowej itd.) w zachodnim komercyjnym popie wydarzy się za 10, 20 lat. Plus świadome obniżenie tonu w funkcji środka wyrazu (1:14) – oniemiałem ponownie.

001 Sophie Ellis-Bextor: Me And My Imagination
I pomyśleć że zespół Feel wygrał z singlem roku na festiwalu sopockim! Wstyd!

III. KLIPY

Nie mam kablówki, nic nie oglądam w TV, więc to parę rzeczy które mi przypadkiem wpadły "w oczy" – 10 najfajniejszych teledysków 2007, zakładając że generalnie nie lubię teledysków:

10 J-Lo: Do It Well
09 Gwen Stefani: 4 In The Morning
08 Thieves Like Us: Drugs In My Body
07 Bat For Lashes: What's A Girl To Do
06 Reklama środka Apacz z Edytą Herbuś
05 Familjen: Det Snurrar I Min Skalle
04 Nicole Scherzinger: Baby Love (chodzi o biust, nie żeby to był jakiś świetny teledysk; polecam też scenkę ze Snoopem na backstage MTV Awards)
03 Zbigniew Ziobro: Robię To Co Mówię
02 Snoop Dogg: Sensual Seduction
01 Girls Aloud: Watch Me Go (live at Wembley)

IV. KONCERTY

Top 10 koncertów z 2007 które mi się najbardziej podobały:

10 Junior Boys w Warszawie
09 Dizzee na Open'erze
08 Nas w Warszawie
07 Ornette Coleman w Warszawie
06 Trail Of Dead w Warszawie
05 Function w Warszawie
04 WBW
03 Nerwowe Wakacje w Warszawie
02 Afro Kolektyw w Warszawie (w Jadłodajni Filozoficznej)
01 Mitch & Mitch w Poznaniu (w Blue Note)

V. INNE

Szczypta prywaty, czyli top 10 najzacniejszych zajść 2007:

10 Londyn
09 "The Car Is On Fire na wakacjach" (tekst roku)
08 Wystawa w Zachęcie z obrazami które niedawno wisiały u mnie w domu
07 Skończenie i obrona magisterki po rocznym opóźnieniu spowodowanym "operacją Lake & Flames"
06 Mój ojciec z własnej nieprzymuszonej woli słuchający Pezeta
05 Białystok
04 Wilno
03 Moja matka z własnej nieprzymuszonej woli słuchająca Afro Kolektywu i nazywająca Afrojaxa "współczesnym młodzieżowym Gombrowiczem"
02 "Peeling, maseczka, paznokcie" (sms roku)
01 Gdynia

* * *

VI. PERSPEKTYWY NA 2008

Top 10 wykonawców, na których albumy czekam (nierzadko z niepokojem) w 2008:

10 Adele
09 Uffie
08 Nerwowe Wakacje
07 We Vs The Shark
06 Afro Kolektyw
05 Cassie
04 Max Tundra
03 The Car Is On Fire
02 Nicole Scherzinger
01 MBV (błagam, nie reaktywujcie się na stałe, niech to będzie rodzaj indie-rockowego SMiLE po latach i nic więcej)

Postanowienia noworoczne:

Spaać, spaaaaać, spaaaać, spaaać, spaaaać...

Okej, żegnam się – czeka masa projektów zaplanowanych na 2008...

PS: Na bank o czymś zapomniałem, bo lata już nie te, skleroza doskwiera i generalnie jestem jak Lenny z Memento, tradycyjnie. Pa.

(Offensywa, 2008)