MORRISSEY

 

Viva Hate (1988, alt-rock) 7.3

✂ "Bengali In Platforms", "Suedehead", "Treat Me Like a Human Being"

Bona Drag (1990, alt-rock) 8.1

Wiadomo – po rozpadzie The Smiths pan Morrissey chciał bardzo udowodnić, że sam też potrafi trzaskać super piosenki. I chociaż po dłuuugim zastanowieniu skłaniałbym się do opcji, że to jednak Johnny Marr decydował w największym stopniu o boskich wyczynach Smiths, to ten oto składak stron A i B singli stanowi najmocniejszy argument za tezą odwrotną (inna sprawa, że pomagają mu Andy O'Rourke i Mike Joyce, więc to chwilami The Smiths bez Marra). W owym okresie Moz i producent Stephen Street ułożyli wspólnie serię niewybaczalnie rasowych pieśni obdarzonych tą samą iskrą, co dzieła "Kowalskich". Mam na półce kilka fajnych późniejszych kompaktów Stephena Patricka z lat 90., a i jego triumfalny powrót w dekadzie następnej budził respekt, ale moim zdaniem solista nigdy już nie dotknął wybitności "Piccadilly Palare", "Interesting Drug", "November Spawned a Monster", "The Last of the Famous International Playboys", "Suedehead"...
(T-Mobile Music, 2012)

You Are the Quarry (2004, pop/rock) 5.5

Ringleader of the Tormentors (2006, pop/rock) 4.3

Years of Refusal (2009, pop/rock) 4.0

Muzycznie "tradycyjnie schabowy", natomiast tekstowo uderzyło mnie jak z płyty na płytę gość gra na coraz tańszych patentach, balansując między szlachetną prostotą, a grafomanią zdolną chwycić za serce zbuntowane indie-nastolatki. Przykre, pamiętając "kto zacz" lirycznie. "Life is nothing much to lose"? C'mon, Moz, "take me anywhere / I don't care / I don't care", was that you?

World Peace Is None of Your Business (2014)

Jubileuszowy, dziesiąty album Morrisseya nie jest przełomem ani w karierze artysty, ani dla dzisiejszego rynku muzycznego. Ale to pozycja, którą warto poznać – bardzo unikatowy, szczery i prawdziwy głos, będący ewenementem w dobie plastikowej, skomercjalizowanej popkultury. Ważnym kontekstem dla tego wydawnictwa jest opublikowana w zeszłym roku autobiografia wokalisty, w dyskusyjny sposób odsłaniająca kulisy jego życia prywatnego. To także wyczekany powrót po pięciu latach przerwy w jego muzycznej działalności, naznaczonej między innymi problemami zdrowotnymi i oczywiście całą masą medialnych afer, wpadek i gaf. Mimo tych zakrętów, fani i dziennikarze znów przyjęli Morrisseya z otwartymi rękami. 

Nad płytą warto pochylić się chociażby dlatego, że Morrissey jak zwykle podejmuje w swoich utworach trudne tematy, rzadko poruszane przez gwiazdy tego formatu. Jest jak zwykle bezkompromisowy tekstowo, ale po latach wygodnego cynizmu i pławienia się w zgrabnych metaforach powraca do bezpośredniego przekazu w tekstach. Jest jakby nagi, nie zasłania się już sprytem i ironia – w czym trochę przypomina Davida Bowiego na zeszłorocznym albumie The Next Day. Tradycyjnie walczy o prawa zwierząt, dobitnie objaśnia słuchaczom dlaczego nie głosuje, krytykuje schematyczny wizerunek mężczyzny w mediach, a w utworze "Neal Cassidy Drops Dead" składa hołd poetom bitnikom. Fanom może tu zabraknąć odrobiny poczucia humoru – gorzkie wnioski na temat świata, do których dochodzi artysta, wydają się bardzo poważne.

Muzycznie dla niektórych będzie to kolekcja niespójna, dla innych – barwna, bogata stylistycznie i nieprzewidywalna – są tu nawet elektroniczne bity, hiszpańskie i arabskie wstawki, a w aranżacjach z powodzeniem wybrzmiewają obok siebie syntezatory, akordeon, trąbka i saksofon. W zamykającym całość nagraniu "Oboe Concerto" artysta udanie nawiązuje do słynnego "Death of a Disco Dancer" z repertuaru The Smiths.

55-letni Morrissey nie znika z nagłówków gazet. Pojawia sie na Twitterze, by zaraz zniknąć, odwołuje trasę z powodu problemów zdrowotnych, komentuje bieżące wydarzenia polityczne, budzi kontrowersje niemal każda wypowiedzią. Ale co najważniejsze, wciąż jest artystą, którego nowe dzieła potrafią wywoływać medialną wrzawę, zainteresowanie krytyków i ogromne poruszenie u słuchaczy.
(2014)