M.I.A.

 

Piracy Funds Terrorism, Volume 1 (2004, mashup) 8.0

Podobnie jak Dizzee, Maya to dziś gwiazda pełną gębą, lansująca się jako gość specjalny na pokazach mody najgorętszych projektantów. Któżby przypuszczał, że tak potoczy się kariera tej dzikuski? Arular i Kala to świetne longplaye, ale czuć w nich ciężar każdego kulturowego gestu, czuć świadomość wagi wydarzenia. Za to ten debiutancki piracki mikstejp, rozsyłany w postaci ręcznie opisywanych CD-Rów (jestem szczęśliwym posiadaczem jednego z egzemplarzy!) pozostaje moją ulubioną płytką panny Arulpragasam za jedną cechę – spontaniczność. Niczym tamilska tygrysica, M.I.A. czaruje drapieżnością, a Diplo serwuje bezczelne mash-upy w roli podkładów. Brzmi groźnie, ale i zachęcająco.
(T-Mobile Music, 2011)

Arular (2005, "nowe formy życia") 7.2

✂ "

Kala (2007, "nowe formy życia") 6.6

"M.I.A. coming back with power power!", oznajmia ta charyzmatyczna wokalistka cejlońskiego pochodzenia w pierwszym numerze swojej drugiej oficjalnej płyty. Jeśli kogoś nadal ta panna irytuje swoim "niebezpiecznym" image'm, kontrowersyjnym przekazem tekstowym i ciężkostrawną anty-melodyjnością (choć to akurat dyskusyjne), to niech przynajmniej uczciwie przyzna, że nikt inny na scenie "zachodniej" nie brzmi jak ona. Gagatki z East London są za mało chorzy żeby się mierzyć z Mayą. Co więcej, laska wyzwoliła się już spod wpływu Diplo i – jak sama akcentuje – większość nowego albumu to jej autorskie dzieło, także muzycznie. Kala (w hołdzie matce, tak jak Arular dedykowany był ojcu artystki) to egzotyczny kocioł, gdzie gotują się orientalne skrawki podkładów, dziwaczny afrykański MC, jeszcze mocniej odjechani raperzy w wieku lat kilku (!!), odgłosy nienarodzonych dzieci, piszczące ptaki i dużo, dużo więcej.

Rozkoszny plemienny singiel "Boyz" kompletnie dekonstruuje sposób myślenia o "piosence" w zachodniej cywilizacji. Jest linearny, bez początku i bez końca, bez zwrotek czy refrenów. Gąszcz wielopoziomowego miksu mimo wszystko hojnie obdarowuje groove'm. To jest "inny" pop – ze źródłami w kulturach biedniejszych kontynentów – ale nadal w pewnym sensie uniwersalny i zaskakująco jak na anglosaskie standardy świeży. Drugi hit, "Jimmy", wierna przeróbka bollywoodzkiego przeboju, niby drażni manierycznym śpiewem i małą kreatywnością interpretacji, ale paradoksalnie raduje też absurdalną, kiczowatą rozrywką w guście najsłynniejszych kawałków Boney M. Reszta materiału cytuje kanon rocka (Clash, Pixies, New Order), oszałamia psychodeliczną odwagą i wkurza tak bardzo, że aż porywa. Spróbujcie tak samo – nie wyjdzie wam.
(Clubber.pl, 2007)

Niewiele jest na świecie osób, których dzieła trzęsą Ziemią z powodu samej ich publikacji. Bądźmy szczerzy: nie zdarzyła się (jak kazał oczekiwać singiel "Boyz") zakrojona na dużą skalę rewolucja w narracji zachodniego popu. Ale to nie przeszkadza Mayi zająć tak wysokiej pozycji, bo trochę się nie da jej (nawet tych słabszych) kawałków porównać do czegokolwiek. Najlepszy utwór: "Mango Pickle Down River" - podgłośnijcie nawijkę urwisów, a traficie na absurdalne "This is my rhyme / And that's what I say".
(Offensywa, 2008)

Maya (2010, "nowe formy życia") 4.1

Perpetua przereklamowany (sławę zawdzięcza tylko pierwszemu rozpromowanemu blogowi mp3, sam często "pisywał bzdury"), ale tym razem jak rzadko kiedy trafił w sedno. W zamierzeniu ostra, chropowata, szorstka, radykalna, bezkompromisowa płyta, a w praktyce... zwyczajny brak dobrych numerów (poza "It Takes a Muscle" niewiele da się wygrzebać z tego "tygla"). Pozbawiony nośności przekaz też śmiech na sali; co by Jason Pegg powiedział.

Vicki Leekx (2010, mashup) 5.7

Dla rozczarowanych noise'owością i anty-popowością Maya to niezłe yin do yang, ale poza "Bad Girls" nie ma siły rażenia Piracy.

Matangi (2013, ) 6.0

✂ "