LENNY VALENTINO

 

Dom Nauki Wrażeń (EP) (2001)

I znowu. Chwalimy Lenny Valentino, chwalimy... Ale nasza niepisana porcysowa reguła brzmi: o wybitnych nigdy za mało. Tym bardziej, że wreszcie się coś trafiło na konkretnym poziomie w tym smutnym kraju. Trzeba więc się delektować. Delektowaliśmy się już debiutem długogrającym formacji, Uwaga! Jedzie Tramwaj, który z miejsca wskoczył na czwarte miejsce w naszym rankingu najlepszych płyt 2001. Każda jednak okazja jest dobra do tego, by powiedzieć wam, że LV rządzi.

Tym razem okazji tej dostarczył czternastominutowy singielek Dom Nauki Wrażeń. Wydany wprawdzie kilka dni przed dużą płytą, ale czy komuś to przeszkadza? Bo mnie nie. Najpierw leci kawałek tytułowy w takiej formie, jaką znacie z albumu. Tu wydaje się równie ładny. Zaraz potem to samo, ale w wersji akustycznej. A co to oznacza: Artur Rojek trąca struny gitary z pudłem i śpiewa. Sam, nikt mu nie pomaga. No i dobrze myślicie: surowsza, rozebrana z wykwintnych aranżacji piosenka wypada równie interesująco. Pod koniec Artur dodaje dwie linijki, których na Uwaga! Jedzie Tramwaj nie ma: "Myśli kłębią mi się w głowie, a zrozumieć nic nie mogę / Myśli kłębią mi się w głowie, a powiedzieć nic nie mogę". I tyle.

Teraz: dlaczego warto sięgnąć po tę małą płytkę w szarej okładce? Dla dwóch pozostałych nagrań. Oba są kruchymi impresjami bez słów w wykonaniu nie samego LV, ale Rojka (gitara, śpiew) i Andrzeja Smolika (pozostałe instrumenty), który je wyprodukował. "W-21" to właściwie dwa akordy w nieśpiesznym tempie i banalnie stukająca, post-rockowa perkusja. Rojek popisuje się wokalizą, najpierw słyszymy go w jednym kanale, potem w dwóch. Smolik dodaje jakieś klawisze z pogłosem i jest fajowo (co to za wyraz w ogóle?). "W-34" zaczyna się wolno brzdąkającą gitarką i marzycielskim głosem Artura, ale tu z kolei króluje Andrzej: najpierw dodaje jakieś synth-chóry (jak z "Exit Music"), a potem harfę i inne dziwactwa. Cholera, za szybko się to kończy.

Ha, już to słyszę: jaki ma sens pisanie recenzji dla dwóch fragmentów, które razem nie przekraczają nawet siedmiu minut? A jednak ma. Weźmy jednego z moich znajomych: twierdzi, że słucha polskiej muzyki, a nie lubi Lenny Valentino. No co jest!? Doktorze, podobnie jak i wszyscy pozostali, którzy jeszcze tego nie zrozumieliście: nawróćcie się. Kiedy koleś pisze zajebiste melodie, to zapominam, że kiedyś śpiewał "Peggy Brown".
(Porcys, 2002)

Uwaga! Jedzie Tramwaj (2001)

Każdy ma wspomnienia z dzieciństwa. Lepsze, gorsze, a nawet absolutny brak jest przecież pewną ich formą. Zdaniem wielu dzieciństwo w największej mierze decyduje o tym, jaki człowiek jest przez całe życie. Percepcja rzeczywistości jest wtedy najbardziej skondensowana, co w połączeniu z wyostrzoną wrażliwością owocuje zakodowaniem pewnych trwałych wyobrażeń o istocie świata. I jakbyście mocno chcieli, nie uwolnicie się od nich nigdy. Zostaną, choćby w podświadomej formie, będą tkwić w was głęboko. Więcej: już zawsze będą miały największy wpływ na wasz sposób myślenia i czucia.

Wstęp powyższy uświadomił mi, że opisywanie Uwaga! Jedzie Tramwaj mija się w pewnym sensie z celem. Słowa są niczym w porównaniu z doznaniami. Bo tę płytę się przeżywa. Jak rzadko którą. Nie bronię nikomu się o niej wypowiadać; zresztą w następnych akapitach sam to uczynię, jak w porządnej recenzji być powinno. Nie jest to też ten rodzaj świętości, którą każde wypowiedziane słowo zubaża i profanuje. Nic z tych rzeczy. Zastanawiam się tylko, jak werbalnie oddać uczucia. Słowa są, jak wiadomo, tylko namiastką tego, co wewnątrz nas. I kiedy Artur Rojek śpiewa: "Ulice spalone słońcem / Motyle, cytrynki / W wannie gumowe rybki / Dzieci kochają delfiny", to nie potrafię powiedzieć, dlaczego mnie to wzrusza. Tak po prostu jest i już.

Historia Lenny Valentino zaczęła się kilka lat temu. Wiele ziaren przesypało się w klepsydrze, zanim ustalił się ostateczny skład zespołu. Zresztą, nie powinniśmy chyba nazywać ich zespołem, lecz projektem studyjno-koncertowym. Dość, że w realizacji albumu pomogli twórcom materiału, Arturowi Rojkowi (lider Myslovitz, jakby ktoś nie wiedział) i Mietallowi (dowodzi nową grupą o nazwie Negatyw) trzej muzycy wychwalanej na Porcys pod niebiosa Ścianki: Jacek Lachowicz, Arkadiusz Kowalczyk i Maciek Cieślak, który całość wyprodukował. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania, które i tak, przyznajmy, były niemałe.

Uwaga! Jedzie Tramwaj przekształca zapamiętane przez Rojka dziecięce lęki i marzenia w nową jakość artystyczną. Nie byłoby przesadą nazwanie tego albumu Sklepami Cynamonowymi polskiego rocka. Towarzyszymy wokaliście w jego intymnej podróży wstecz i jednocześnie jesteśmy przy nim obecni teraz. To niespodziewane zderzenie płaszczyzn czasowych wyzwala niepowtarzalną przestrzeń interpretatorską dla tych tekstów. Ba, zmienia sposób ich interpretacji. Ze względu bowiem na towarzyszącą im oprawę muzyczną, polega ona na odczuwaniu, w większym stopniu, niż rozumieniu.

Zwykła do pewnego stopnia akustyczna gitara otwiera album, by z sekundy na sekundę ujawnić jego wyjątkowy charakter. Aranżacje przygotowane wspólnymi siłami znajdują złoty środek między wyrafinowaniem, a skromnością. Już w pierwszym nagraniu, "Zniszczyłaś To Czy Zniszczyłem To Ja", elektryczne pianino Lachowicza i drżąca gitara Cieślaka, tak typowe dla nagrań Ścianki, wprowadzają uroczysty klimat. Natomiast "Karuzele, Skutery, Rodeo" są już zwyczajnie majstersztykiem. Podczas, gdy Rojek opowiada o dziecięcych emocjach związanych z wizytą w cyrku ("Pędzą mali na rowerach / Pędzą mali w karuzelach"), muzyka staje się po prostu tym cyrkiem. Wodewilowa melodyjka klawiszy, maszerujące bębny i świdrująca gitara sprawiają, że dosłownie widzimy Artura – małego brzdąca bawiącego się w cyrku. Nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć – to niemożliwe. Trzeba usłyszeć na słuchawkach i zrozumieć ten efekt. Rzadko muzyka i tekst były tak nierozerwalną jednością.

Podobnie jak w "Jesteśmy Dla Siebie Wrogami". Zwyczajne trzy akordy gitary i pykający w tle, mechaniczny beat. Rojek ni to śpiewa, ni wypowiada prościutkie zdania. "Jesteśmy dla siebie wrogami / Choć mamy ten sam rozmiar butów / Czułości do siebie nie znamy / Żyjemy w poczuciu ciągłego bólu". To właśnie ten pozornie beznamiętny ton Artura sprawia, że coś się dzieje z moim karkiem w tym momencie. Łagodne gitary podwyższają tonację i grają tak, jakby się nigdy nic nie stało. Mój redakcyjny kolega wspomniał przy tej okazji o skojarzeniu z Ok Computer. Dokładnie! I nagle ta mozaika się kończy, przedwcześnie jakby. Urywa się na wysokości 1:38. Symbolizuje brak porozumienia między ludźmi – tak się urywa, jak to porozumienie właśnie. To niesamowite, jak im się to udało.

Płaczu nie było, bo jesteśmy twardzi, ale będzie. Jak nie teraz, to w następnym nagraniu, "Chłopiec Z Plasteliny". Najpiękniejsza melodia w zestawie, niemal krystalicznie piękna. Tą jedną kompozycją Rojek zdystansował wszystkich innych twórców muzyki na kontynencie. Niewinna, nieśmiała progresja akordów bliska jest doskonałości, naprawdę. "Światło gwiazdki na pościeli / Misie moje śpią na ziemi / Milczą całą noc / Nocą modlę się / Dziadek głaszcze mnie". I znów dzięki produkcyjnym cudom Cieślaka niemal widzimy małego Artura zasypiającego w ciemnym pokoju. Lecz Rojek serwuje tu jeszcze jedną rewelację, dwuwiersz: "Lato kończy się / Kasztany gniją, pada śnieg". Ilu to poetów próbowało opisać tak zwaną "cykliczność natury" w swoich wierszach? Jednak nikt nie zrobił tego tak idealnie – w płynny sposób zamykając nawet siedem miesięcy w trzydziestu pięciu znakach.

Zakładam, że przy "Dzieciach 2" jesteście już pogrążeni we łzach. Ten kolaż dobije was i sprawi, że przytkniecie okładkę płyty mocno do serca. Jednostajny rytm przywołujący mi na myśl "Tiny Cities Made Of Ashes" Modest Mouse jest opleciony w dźwiękowe cuda. Na tym tle słyszymy wypowiedzi małych dzieci opowiadających o swoich pragnieniach. W tym utworze panowie przekraczają pewną granicę grania na najgłębszych uczuciach ludzkich, tak, jak wcześniej Yorke przekroczył ją w wielu fragmentach Ok Computer. Ale robią to tak cudownie, że nie chcę, by przestawali. I nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł nie uronić przy tym ani jednej łzy.

Gdy będziecie je ocierać, rozpocznie się niezwykły utwór tytułowy, z cytowanym na początku tekstem. Po słowach: "Uwaga, jedzie tramwaj / Gdy jedzie, ziemia się trzęsie / Trzęsie się cały mój świat" następuje leniwa kulminacja z wybijającymi wolny rytm bębnami. Paradoksem jest pieśń "Dom Nauki Wrażeń": prosta, w zasadzie przewidywalna i banalna. Tak mi się wydało za pierwszym z nią zetknięciem. Później do mnie dotarło, że to rzecz natchniona. I znów nie umiem tego wytłumaczyć. To się czuje, dlaczego ta ballada jest czymś więcej. Na finał dostajemy trzy malownicze pejzaże: mroczne "Dla Taty", depresyjne "Trujące Kwiaty" i rozmarzone "Otto Pilotto".

Gdyby Radiohead zdecydowali się wydać Kid A i Amnesiac w jednym opakowaniu, Uwaga! Jedzie Tramwaj miałoby u mnie zapewniony tytuł albumu roku. Pewnie nigdy się nie dowiem, w jaki sposób Rojek, Cieślak i spółka osiągnęli efekt zespolenia liryki i muzyki w nierozerwalną całość. Jak poskładali poszczególne utwory w bajkę o własnej, niewysłowionej narracji. Z drugiej jednak strony, czy to jest istotne? Muzyka jest abstrakcją, nie można jej wyjaśnić żadnym ze znanych nam pojęć. Największe dzieła sztuki pozostają nieodgadnione. I w tym tkwi ich geniusz.
(Porcys, 2002)

Trudno o większy konsensus w światku krajowej alternatywy – z doniosłością tej pozycji w rodzimym kanonie zgadzają się niemal wszyscy reprezentanci szeroko pojętej niszy, niezależnie od zaplecza stylistycznego, społecznego, płciowego, rasowego i Bóg jeden wie jakiego jeszcze. I ja (od samego początku) dołączam się do braw, choć nie ukrywam, że z biegiem lat coraz bardziej postrzegam "Tramwaj" jako w pewnym sensie płytę Macieja Cieślaka i raczej odnosiłbym ją do jego twórczości – tak jak "Remain In Light" Talking Heads absolutnie odnalazłoby się w dyskografii Briana Eno, a "Skylarking" XTC w autorskim dorobku Todda Rundgrena.
(T-Mobile Music, 2011)

***

Lenny Valentino
26 Listopada 2001, Program 3 Polskiego Radia (studio im. Agnieszki Osieckiej)


Studio imienia Agnieszki Osieckiej w Trójce ma swoją niepowtarzalną atmosferę. Czy będzie to koncert jazzowy, rockowy, czy jakikolwiek inny, tam zawsze inaczej słucha się muzyki. Kameralny klimat, może z tego powodu, że sama sala jest mała. Poza tym, tam nigdy się nie skacze. Nawet jak wykonawca przywali mocno, to publiczność pozostaje prawie nieruchoma; jedynie co bardziej energiczni słuchacze nieznacznie podrygują. Tak to właśnie wygląda w trójkowym studiu.

Lenny Valentino był więc chyba wymarzonym zespołem do zaprezentowania się w tej salce. Bo Lenny Valentino nie hałasują zbytnio. Prawdę mówiąc, oni w ogóle nie hałasują. Raczej jest to gra barw, nawet gdy ekspresyjna, to nigdy nie hałaśliwa. Najgłośniejsza była perkusja w "Domu Nauki Wrażeń". A poza tym? Było nastrojowo. O tak, "nastrojowo" to słowo świetnie określające ten koncert. I my, wysłannicy Porcys.com, wcale z tego powodu nie narzekaliśmy. Bo nie poszliśmy na Lenny Valentino dla hałasu, ostrego rockowego grania, ani czegokolwiek innego.

Szliśmy na Lenny Valentino pod ogromnym wrażeniem ich debiutanckiej płyty, Uwaga! Jedzie Tramwaj. Wokalista Myslovitz, trzech kombinatorów ze Ścianki i jeden młodziak, przebijający się dopiero ze swoją kapelą Negatyw, niespodziewanie wyczarowali kapitalny album, który urzeka i zniewala (jak mówi jedna reklamówka). Dobrze, nie będę udawał i powiem to: ta płyta mnie (i nie tylko mnie) rozwala! Bez kitu, kolesie nagrali coś, co jeszcze kilka temu byłoby w polskiej muzyce nie do pomyślenia! Piękne melodie, pokręcone aranżacje i wzruszające teksty, a wszystko jak rzadko kiedy układa się w dzieło z prawdziwego zdarzenia. No ale dosyć o płycie, miałem przecież mówić o koncercie.

Artur Rojek stał z przodu ze swoją gitarą. Lekko po lewej miał Mietalla, którego fryzura zdradzała wyraźną inspirację Colinem Greenwoodem. Dalej Jacek Lachowicz i jego klawisze, z tyłu Arek Kowalczyk, po prawej Maciek Cieślak, przez cały koncert zapatrzony w swoją gitarę. Sam występ? Zagrali praktycznie całą płytę, pomijając jedynie wybitnie studyjne "Dla Taty". Łatwo się domyślić, że największe poruszenie wywołali "Domem Nauki Wrażeń", bo ten funkcjonował sobie od jakiegoś czasu w radiu i (sic!) telewizji. W końcu singiel, nie ma się co dziwić. Po prostu większość widowni nie znała jeszcze płyty. W "Dzieciach 2" Mietall "przesiadł" się na gitarę, a Cieślak założył bas, co nie przeszkodziło im zahipnotyzować nas wspaniałą, jeszcze bardziej niż na krążku rozbudowaną improwizacją. Podobnie "Jesteśmy Dla Siebie Wrogami" – na płycie niecałe dwie minuty, na żywo zaś regularny utwór, rozmiarami nie ustępujący pozostałym.

Aż tu nagle: skończył im się materiał. I co teraz? Najpierw zaskoczyli nieco i zaprezentowali alternatywną przeróbkę popowego klasyka "Don't Answer Me" Alan Parsons Project. Naprawdę alternatywną: zwolnione tempo, jakieś dysonanse w tle. A potem? Lachowicz zażartował: "To co, gramy całą płytę od początku?". Po czym Rojek wyjaśnił, że panowie nie przygotowali nic ponad program i mogą co najwyżej zagrać coś, co już dziś było. I rzeczywiście, powtórzyli jeszcze dwa kawałki, niczym smarkacze z podstawówki na swoim pierwszym publicznym występie. Ale nie mieliśmy pretensji. Tych dźwięków można słuchać w nieskończoność.

W sumie, jak wiadomo, Lenny Valentino nie jest zespołem w klasycznym znaczeniu tego słowa. To raczej projekt, którego głównym architektem jest Rojek, a pozostałych czterech muzyków jego współrealizatorami. Mimo jednak faktu, że Uwaga! Jedzie Tramwaj należałoby zgłębić na słuchawkach nocą, taki koncert też może być źródłem wielkich przeżyć. Powiem tak: stoisz kilka metrów od gości, którzy tę płytę zrobili...

(Porcys, 2001)