LECH JANERKA

Historia podwodna (1986)

Można być uprzedzonym do "polisz rocka" ze wszelkimi przejawami jego przaśności, martyrologii, estetycznej studenckości – a i tak NIE MA KURWA BATA NA TĘ PŁYTĘ. Znaczna część magnetyzmu to uniwersalność bon motów, ale nijak by te liryki nie zażarły, gdyby nie riffy i hooki wokalne dosłownie chwytające za gardło, a także niezwykle dojrzała metamorfoza aranżacyjna od s/t Klausa. Oryginalną powłokę brzmieniową zapewnia taki oto ruch – klawisze jazzowo-zorientowanego Konikiewicza oraz wiolonczela Bożeny idą na front, a gitka Pociechy zostaje wycofana w miksie. Powstała płyta rytmiczno-basowo-wokalna z pływającymi tłami na drugim planie i ta zmiana akcentów rewolucjonizuje czym może soundowo być agit-rock w PL. Partie basowe nadal czekają na analizy profesorów z akademii – zupełnie niekonwencjonalne podejście do układania przebiegów. Spójność klimatu nie przeszkadza w ogromnym bogactwie środków wyrazu – "industrialna Różowa Pantera" w "Tryki na start" funkcjonuje tu obok Stingowskiej wieczornej ballady "Ta zabawa...", a Małgo Ostrowska dorzuca swoje dwie najbardziej przejmujące, rozrywające wokalizy w karierze. Dominują jednak opętańcze, rozpędzone, nowofalowe niewymiękacze, a jakże ciężko osiągnąć szlachetność operując w sferze anty-systemowego buntu i barykad, które muszą oddawać brud i zakłamanie schyłkowej komuny, bo z niej wyrosły. Lechu mówi "my to robimy".
(2014)

wrzucone 4 lata temu, a dopiero przypadkiem mi gdzieś wyskoczyło. myślę, jak skomentować ten występ i przychodzi mi tylko do głowy termin "muzyczna asertywność". wciąż trudno ogarnąć, jak wiele DZIEJE SIĘ w tych numerach. dla każdego fana nowej fali, polskiego rocka, polskiej nowej fali i po prostu "przerostu treści nad formą" – JAZDA OBOWIĄZKOWA.

1. Tutaj Wesoło
2. Wiązanka Pieśni Bojowych
3. Nie jestem z nikim
4. Ewolucja rewolucja i ja
5. Dla twojej głowy komfort
6. Strzeż się tych miejsc
7. Śmielej
8. Siedzi
9. Niewole
(2016)

Fiu fiu (2002)

Nie pójść na występ Lecha Janerki – jeśli taki jest w ogóle w planie – to grzech. Tak rzadko nagrywa, tak rzadko koncertuje... Artysta, którego nazwiska nie ma co nawet próbować tłumaczyć. Janerka równa się sztuka. Janerka równa się bezkompromisowość. Janerka równa się mądrość. I wiele, wiele więcej. Wiecie, prawda? Gdyby nie on, to prawie nie byłoby czegoś takiego, jak polska muzyka niezależna. Nie byłoby czym pochwalić się w świecie. Nie, nie byłoby niczego. Ale wy o tym i tak wiedzieliście. (Nie mówcie mi że nie, cholera.)

Rzadko koncertuje. Zatem poszedłem na gig niejako promujący nowy krążek artysty. Zobaczyłem faceta, który mimo swej dojrzałości wciąż reprezentuje duchową młodość. Który, wbrew temu, co tam sobie opowiada, ma w sobie nadal mnóstwo energii. I potrafi przekazać ją na zewnątrz. Tu nie idzie o skakanie na scenie, o rozbijanie gitar. Idzie o charyzmę, o przyciąganie, zwyczajnie wyzwalające energię w odbiorcy. Sądząc po reakcjach innych widzów, wierzę, że nie jestem osamotniony w tej opinii.

Rzadko nagrywa. To jest dopiero radocha: nowa płyta Janerki. Jak wiadomo, sam zainteresowany zwykł wypowiadać się dość krytycznie o bieżących zjawiskach w muzyce pop. Wtedy zawsze człowiek myślał: no tak, ciekawe, co on zaprezentuje w swoim materiale? Kiedy już przychodzi ten moment, okazuje się, że nic odkrywczego. Nie przejmując się innymi, gość gra sobie to, co chce. No ok, ale właśnie na to wszyscy czekaliśmy, nieprawda?

"Raczej" otwiera Fiu Fiu na mocnej nucie, przywodzącej w pierwszej chwili na myśl Klaus Mitffoch, ale zaraz później jest już Janerka łagodniejszy, z dystansu. Skandowany refren "Trzeba iść do nieba" oraz tnąca gitarka jak zwykle u tego człowieka irytują i tak ma być. "W Naturze Mamy Ciągły Ruch", pamiętany ze składanki Co Lepsze Kawałki, wprowadza gęste, stojące pejzaże gitary i figurę basową, która w znany dobrze sposób porządkuje całość. Ze względu na monotonny śpiew Janerki, na pierwszy plan wysuwa się tu Wojciech Seweryn ze swoją gitarą (podobnie, jak i w wielu innych fragmentach Fiu Fiu).

"Wirnik" znów niepokoi nerwowym rytmem i niemal podwajanym przez wokal riffem basowym. Gitara jęczy komponując się z sekcją idealnie, co zresztą było do przewidzenia: ten człowiek jest przecież mistrzem aranżacji. Zwrotka utworu "Wieje" jest niezbyt skomplikowana, ale ma w sobie siłę, moc. Za to refren należy do szczytowych chwil całego albumu: "Wyprowadzam się / Wyprowadzam się na górę". Progresja akordowa udowadnia, jak Janerka czuje melodię, jak czuje muzykę w każdym zaśpiewie.

Mój prywatny faworyt na Fiu Fiu to "Leon". Opowieść o kierowcy zespołu Janerki (w składzie: Bożena Janerka, Wojciech Seweryn, Ryszard Gus), który pewnego dnia obudził się zupełnie innym (mentalnie) człowiekiem. W warstwie muzycznej jest chyba najdoskonalszym nawiązaniem do złotych lat Klausa: te harmonie, powodujące uśmiech na twarzy. Uśmiech radości rzecz jasna.

Później jest różnie. Trzyminutowy żart "Allelujaż" pomieścił w sobie zarówno pętle jungle'owych bębnów, jak i jednostajne bicie na trzy, co daje efekt wręcz polirytmiczny! Ale kiczowaty, bardowski refren był już niepotrzebny, podobnie jak komentarz Lecha na temat "Polsatu" i "Canalu". Lepszy już jest "Daj Mi", przyczajony, skryty, a przecież interesujący. (Z tekstem: "Karol przez duże P".) Z kolei "Zero Zer" ciągnie się przez siedem minut i brzmi jak na mnie zbyt patetycznie, rozkleja się. "Wszechświat się skończy a ocaleją tylko ci / Co zrozumieli ten dziwoląg / Miłość". To trzeba mieć dzień na takie sentencje.

Janerka wraca do gry wraz z kawałkiem "Ceremonie", wybornym. Drugim, obok "Raczej", skomponowanym przez Seweryna (który nagle wyrasta na cichego bohatera Fiu Fiu). Obudowując kolejnymi liniami dwie nuty basowe, muzycy zwiększają napięcie, w oczekiwaniu na kulminację, której w końcu nie ma. Gitara, powtórzę to raz jeszcze, mistrzowska. Co do zamykającej Fiu Fiu "Pieśni Mijających Się Wielorybów". Otóż jest to rzecz najbardziej tu eksperymentalna, ambientowa nawet. Kłopot, że tak osamotniona na tle reszty materiału. Wypada więc niewyraźnie.

Chrypi wciąż Janerka (jak w "Wieje" – przeciągle, konsekwentnie) i wcale nie chcę, żeby przestawał. Za dużo na horyzoncie czystych, wygładzonych głosików.
(Porcys, 2002)