JONI MITCHELL

 

#10
JONI MITCHELL
"I thrive on change. That's probably why my chord changes are weird, because chords depict emotions. They'll be going along on one key and I'll drop off a cliff, and suddenly they will go into a whole other key signature. That will drive some people crazy, but that's how my life is".
"I see music as fluid architecture".
"Rachmaninoff made a musician out of me. His Rhapsody on a Theme by Paganini was the piece that sent me into raptures. It spoke to me. To me, it was a tender entreaty for the misunderstood".
"I get the same charge from juxtaposition of colors as I do from juxtaposition of chords".
"I loved Debussy, Stravinsky, Chopin, Tchaikovsky, anything with romantic melodies, especially the nocturnes. Nietzsche was a hero, especially with Thus Spoke Zarathustra. He gets a bad rap; he's very misunderstood. He's a maker of individuals, and he was a teacher of teachers".
"My goal as a writer is more to comfort than to disturb".
"What I do is unusual: chordal movements that have never been used before, changing keys and modalities mid-song".
"Not to dismiss Gershwin, but Gershwin is the chip; Ellington was the block".
"To enjoy my music, you need depth and emotionality".
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

Joni Mitchell w Porcys's Guide to Pop

Miejsce:
Urodziła się w Kanadzie, muzykowanie rozpoczynała w Toronto, potem przeniosła się do Nowego Jorku, aż wreszcie osiadła w Południowej Kalifornii.

Lata aktywności:
1964-teraz.

Kluczowe postaci i ich wkład:
Roberta Joan Anderson, bo tak się naprawdę nazywa (zawsze chciałem użyć tego wyświechtanego zwrotu).

Dlaczego właśnie oni/on/ona?
Joni była tyloma rzeczami naraz, że nie wiadomo od czego zacząć... Jest jedną z najwybitniejszych autorek tekstów do piosenek na świecie i piszę to ja, który teksty traktuję po macoszemu, aczkolwiek ta pani naprawdę ociera się chwilami o poezję (lol, ale serio). Po wtóre przeszła kapitalną ewolucję własnego stylu i świadomości artystycznej – od hippisowskiego folku przez diamentowy kolaż fusion inspirowany brzmieniami egzotycznymi ("world") po regularny jazz, który zresztą grywała z najlepszymi w branży (na przykład Metheny, Pastorius, czy niedoszły projekt z Mingusem – tak, tym Mingusem, no shit), a nie jakieś samozwańcze pitu pitu. Była potwornie utalentowaną kompozytorką, wnoszącą do popu rozwiązania harmoniczne (ach te dziwne stroje gitary), o jakich się na początku lat siedemdziesiątych prawie nikomu w tym środowisku nie śniło. Last but not least, wynalazła specyficzną, unikatową i głęboko osobistą/autorską estetykę wyrafinowanej, szlachetnej ballady, co najpełniej puentuje jej dostojny, "wyfiokowany", sophisticated sposób śpiewania. Wzorcowy przykład kobiety-filozofa, której mądrości ciężko podważać. Aha, we wszystkim z powyższych wyprzedzała epokę (w stosunku do obowiązujących akurat trendów) o jakieś półtora dekady. Try to top this.

Dziura w stogu siana:
Jak w przypadku każdej poetki, zbyt mocna wiara w swoją wieszczość nie popłaca. Aczkolwiek mówimy tu raczej o schyłku kariery – etapie newralgicznym dla 99% songwriterów.

5 esencjonalnych kawałków:
"Big Yellow Taxi", "All I Want", "Free Man In Paris", "Edith And The Kingpin", "Coyote".

Opis na GG:
"They dare not look away / You know thay dare not look away".

Płyta, której wstyd nie mieć:
The Hissing of Summer Lawns.

Influenced by:
Joan Baez, literatura, multikulturowość.

Influence on:
O ho ho. Każda liryczna kobieta, która chciała przekazać coś wartościowego i oryginalnego w pieśniach albo przynajmniej chciała być za taką uważana – od Stevie Nicks i Kate Bush przez Madonnę, Beth Orton i Cat Power po Joannę Newsom i Maynarda Jamesa Keenana (he, he). Dodatkowo Travis Morrison czy Prince, podobnież Janet Jackson i Q-Tip (ciekawe, ale mnie użycie tego sampla nigdy nie raziło, a potrafię się o takie drobnostki wkurwiać).
Edit: oczywiście Edyta "Edith" Bartosiewicz bez Joni zwyczajnie nie istnieje.

Księstwa przyległe, lenna i terytoria zamorskie:
Jane Siberry, Carly Simon, Laura Nyro, Judy Collins, Kate Wolf, Emmylou Harris...

Coś jeszcze?
To niby znana anegdota, ale skoro kierujemy ten feature do początkujących... Lennon powiedział kiedyś o Mitchell z typową dla siebie złośliwością coś w rodzaju: "ona ma ten problem, że przeczytała za dużo książek".
(Porcys, 2009)

* * *

Court and Spark

Gdy z pamięci próbuję sobie jakoś skategoryzować dyskografię Kanadyjki, to w Court & Spark upatruję jej stricte soft-rockowego krążka i rzeczy najbliższej dokonaniom Steely Dan – co teoretycznie miałoby dowieść, że Joni była oryginalnym "Fagenem w spódnicy" (potem tę rolę przejęła Kate Bush – trochę się droczę, wiadomo). Potem włączam i jak to bywa z analogiami – czasem są to skojarzenia ewidentne (zwrotki "Car On a Hill" żywcem wyjęte z Pretzel Logic, południowe podjazy WIESEŁ we "Free Man In Paris", jazz-bluesowe stąpanie "Trouble Child" też konweniuje), innym razem "dorabiane na drutach" i intuicyjne. Rzekłbym tak – to jej apogeum pod względem dynamiki i ARANŻERII żywego zespołu, który umie nie tylko folkowo ukoić, ale i przyłoić. O tekstach wypada milczeć, a o wyżynach songwritingu aż żal zaczynać – porcelanowe zmiany "Help Me", nieuchwytne kształty harmoniczne w "The Same Situation" ("And the Lord on death row / While the millions of his lost and lonely ones / Call out and glamour..."), poszerzona metryka w intro "Just Like This Train"... Wiele tych PASAŻY ma człowiek na dnie serca i wystarczy trącić odpowiednią strunę, a wymięknie.

highlight – https://www.youtube.com/watch?v=nd-axyOMCQ8 (evocative moment: melodia na "when I get that crazy feeling...")
(2018)

The Hissing of Summer Lawns

Kończąc powierzchowne portrety sztandarowych dzieł Roberty, bez kłopotu ogłaszam Hissing jej najbardziej eklektyczną kolekcją. Zresztą sam początek to uwypukla. Opener "In France They Kiss on Main Street" to jakby rekapitulacja romantycznego soft-rocka z twistem, który objawiła na Court – tu w wydaniu skrajnie upiększonym i wychuchanym. Ale już drugi track "Jungle Line" w niczym nie przypomina "In France..." – zasadzony na afrykańskiej polirytmii perkusyjnego ansamblu z Burundi i surowych groove'ach Mooga zwiastuje pogłębioną fascynację zachodniego świata tzw. "world music" (Talking Heads, Paul Simon, Jon Hassell) i wskazuje ścieżkę dla chorych eksperymentów Kate Bush. W "Harry's House" po przepięknych, zagadkowych sekwencjach akordowych kobieta nurkuje w minimalistyczne onomatopeje (którym "prawdę powiedziawszy" bliżej nawet do Stimmung, niż dokonań Reicha i Glassa), po czym bezceremonialnie inkorporuje KNAJPIANY jazzowy standardzik. A całość kończy bezbębnowy synth gospel.

Lecz jest też Hissing chyba najmocniejszym argumentem za tym, że gdyby termin "songwriting" traktować jako średnią wyciągniętą z muzyki i tekstów, to Joni musiałaby wygrać taki ranking songwriterów wygrać. Nikt kto pisał tak fenomenalne słowa piosenek nie miał takiej ręki do kompozycji – i odwrotnie. "Edith and the Kingpin" to koronny dowód w sprawie – nie z powodu przebojowości, a właśnie pewnej SYNERGII harmoniczno-lirycznej. Passusy w rodzaju "His eyes hold Edith / His left hand holds his right / What DOES that hand desire?" zacierają granicę między literaturą i muzyką – oba MEDIA stają się jednością i "raportują do siebie nawzajem". Prince to doceniał i miał obsesję, zwłaszcza na punkcie tej właśnie płyty (btw sądzę, że "And God Created Woman" to jego akordowy hołd dla Mitchell). Nie rezygnujcie z eksplorowania jej innych albumów – zła reputacja Don Juana wkurwia mnie podobnie jak psy wieszane na Topographic Oceans – ale czegoś pełniejszego i bardziej pozbawionego niedoskonałości w jej dyskografii nie znajdziecie.

highlight – https://www.youtube.com/watch?v=h7FP4FEDWrA (evocative moment: na 2:57 wg mnie "najlepiej" zaśpiewane ostatnie zdanie w piosence, ever)
(2018)

Hejira

A więc brnąc dalej w klasyfikację i SEGMENTACJĘ kanonicznych dzieł Kanadyjki, ogłaszam Hejirę jej quasi-AMBIENTOWYM krążkiem, oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji – wciąż obracamy się w królestwie jazz-folkowych ballad z obłędną warstwą literacką. Ale te wysmakowane "pieśni drogi" mają w sobie coś mętnego i pochmurnego – ochlapłe, senne, wycofane. Tym bardziej omamia zwiewna, ulotna poetyckość podcięć akordowych w "Fury Sings the Blues" (ze zbędną harmonijką Neila Younga), bezperkusyjna abstrakcja "Amelii" (ze zbędnym wibrafonem TEGO Victora Feldmana od cool jazzowej Suite Sixteen), klarownie prowadzona melodyka "Song for Sharon" albo niezdefiniowana wprost harmonika closera "Refuge of the Roads"... Do tego sławne, bezprogowe, pływające basy Jaco i mamy dźwiękowe opary, którym nie oprze się żaden twardziel. Mało hitowa, niepozorna i niesamowicie skoncentrowana na sobie, Hejira może być najspójniejszym muzycznie dziełem Roberty.

highlight – https://www.youtube.com/watch?v=ionRca6THE8 (evocative moment: to jak kobieta uzależnia melodię od słów w zwrotkach)
(2018)

A kto to wrócił na Spoti… PANI MUZYKA… "Żebym zryżał…".

Moje top 10:
1. Edith and the Kingpin
2. Help Me
3. The Jungle Line
4. Song for Sharon
5. All I Want
6. The Hissing of Summer Lawns
7. Just Like the Train
8. Harry's House
9. Barangrill
10. Don't Interrupt the Sorrow
(2024)