GEORGE RUSSELL

 

The Jazz Workshop (1957)

"Ty jesteś typem typa teoretyka" (Tede, "Przyczajony hip, ukryty, hop"). Ta odwieczna dyskusja, czy biali ludzie udomowili, ugładzili i zinstytucjonalizowali dziką, pierwotną, nieokrzesaną muzykę czarnych? A konkretnie w jazzie: czy ze spontanicznych murzyńskich improwizacji wydestylowali pewien szkielet, następnie obudowując go teorią i w efekcie nadając tej zabawie pozory "sztuki wysokiej" dla salonów, gubiąc po drodze, czy wręcz "bankrutując" pierwiastek ludycznej obrzędowości? Sądzę, że to hipotezy nad wyraz ryzykowne, aczkolwiek istotnie gdyby wikłać się w hiper detale, to dwóch spośród tych największych przełomów dla jazzowej *kompozycji* (a więc dla adaptacji i organizacji zrywów kolektywnej "energii" do poziomu zapisu, czyli chłodnej matematyki) dokonali nie czarni "czarni", a czarni "kolorowi" - Jelly Roll Morton i George Russell. Ten drugi narodzony z czarnej matki i białego ojca, toteż powinien wedle koncepcji jednego z moich uniwersyteckich wykładowców ubrać białą treść w czarną formę. Lub odwrotnie. "...Czarna za... Yyyy... Czarna przeciw – biała za lub odwrotnie. Jest trzecia metoda przez podniesienie rąk. Ta metoda jest najdoskonalsza". No właśnie.

Od kiedy pamiętam idea modalności rajcowała mnie niezmiernie. Zresztą raz pewien kolega absolwent akademii nazwał od niechcenia jeden z moich kawałków "modalnym" i nawet sensownie to wybronił. Byłem w siódmym niebie, choć na owym etapie modalność kojarzyłem głównie z Kind of Blue. Tymczasem "skodyfikował" ją Russell, prognozując wyczyny Milesa, Coltrane'a czy Olivera Nelsona z paroletnim wyprzedzeniem. Najpierw w książce "Lydian Chromatic Concept of Tonal Organization" (1953), a potem w swoich nagrywkach, począwszy od niniejszego debiutu (1957). To przeważnie intelektualne wyzwanie, muzyka którą bardziej się odkrywa, niż przeżywa. Analiza, nie synteza. I trochę taka "drużyna ustawiona w kształcie trzech rombów wzajemnie się przenikających i uzupełniających" (Strejlau). Przepowiadanie kolejnych dekad od Dolphy'ego (co drugi numer), przez drum'n'bass Roni Size'a (dęciaki w "Night Sound"), aż po nasz yass (finisz "Livingstone I Presume"), dziwne harmonie kładące podwaliny pod "third stream" i ogólnie cholernie mocny argument za tym, że rola kompozycji w jazzie potrafi być nadrzędna. A Russell mało gra, za to koordynuje i nadzoruje. A ja wyjątkowo lubię potwierdzanie, że wirtuozeria to nie musi być funkcja palców, tylko mózgu.
highlight
(2016)