GEORGE HARRISON

 

All Things Must Pass

Na koniec 1970 faktycznie przy korespondencyjnej rywalizacji trzech ex-beatlesowskich songwriterów można było upatrywać lidera w Harrisonie. W porównaniu do specyficznego, terapeutycznego Plastic Ono Band i uroczo niedopieczonego McCartney, potrójny "porozstaniowy debiut" (a właściwie trzeci longplay solo) George'a był jego szansą na udowodnienie "wszem i wobec", że jest pełnoprawnym Autorem, którego talent i pracowitość mogą przełożyć się na "nieironiczny" materiał realnie porównywalny z klasą późnych Fab Four. I w 2/3 szansy tej facet nie zmarnował, z pomocą Spectora za konsoletą i gwiazdorskiej drużyny sidemanów (Clapton, Baker, Preston, Frampton, Alan White etc.) dopieszczając zestaw kompozycji urzekających naturalną melodyjnością, kolorystyczną wyobraźnią i rytmiczną swobodą. Olać trzecią tercję ze zbędnymi improwizacjami – sednem tego materiału są gitarowe intro "I'd Have You Anytime", ekstatyczny chorus "My Sweet Lord", ściana dźwięku "Wah-Wah", wokalne żale "Isn't It a Pity", riff otwierający "What Is Life", harmoniczne niuanse "Let It Down", samplowana przez Ronsona w "Like a Feather" Nikki Costy zagrywka z "I Dig Love", no i ponadczasowy statement nagrania tytułowego.

highlight – https://www.youtube.com/watch?v=1XTYXEpeEYA (evocative moment: ogólnie taka refleksja, że Jason Pierce to słyszał kiedyś ten kawałek, ale zwracam też uwagę na 0:32-0:41 – niewykluczony podświadomy wpływ na "Harfę traw" Ścianki)
(2018)

#70
GEORGE HARRISON
"Patron wszystkich rokendrolowych underdogów" w Fab Four pozostawał w cieniu dwóch nietykalnych geniuszy, a i tak udało mu się zawistować kilka perełek do absolutnego piosenkowego panteonu. Nawet zostawiając z boku solową karierę z All Things... i Living In the Material World na czele (a jest CO zostawiać), dostajemy dorobek tyleż skromny, co imponujący. Ujmę to tak – jeśli zebrać obok siebie wszystkie numery, które CICHY BITELS wniósł do repertuaru kwartetu, to powstaje gruby "dziewiątkowy" album na własnych prawach. Frank Sinatra, który przecież wykonywał songi najlepszych kompozytorów na świecie, szybko przygarnął "Something" do swojego repertuaru, nazywając ten utwór "najwspanialszą miłosną piosenką ostatniego półwiecza". Co ciekawe aż przez osiem lat uparcie zapowiadał ją na koncertach jako kompozycję Lennona i McCartneya. Cóż, jak underdog to underdog.
(100 Songwriterów Wszech Czasów, 2015)

* * *

"Not Guilty"

Witam ponownie w mojej skromnej rubryce, gdzie podróże w muzycznej czasoprzestrzeni to codzienna rzeczywistość polskiego dziestolatka. "Chwilę chwilę chwilę, jedną małą chwilę, w dzisiejszych czasach…" kilka wolnych minut tygodniowo na pasjonackie pisanie o muzyce stanowi przywilej. Dlatego przewiduję, że sezon drugi rozegramy raczej skrótowo, telegraficznie. Co nie oznacza wcale deficytu dźwiękowych uniesień, bo tych nie zabraknie chyba nigdy. Tyle tytułem wstępu ("w poprzednim sezonie…" etc).

Pojawienie się Beatlesowskiej Antologii na Spotify zaowocowało w moim przypadku pierwszym od lat powrotem do tego przepastnego archiwum, obfitującego w alternatywne warianty klasycznych pieśni, rozmaite wykonania koncertowe, no i garść odrzutów, wśród których sporadycznie można odnaleźć autentyczną perełkę (tutaj plejka 40 esencjonalnych tracków dla początkujących).

Tymon Tymański rzekł kiedyś, że wśród outtake’ów z Białego Albumu kryje się cały potencjalny trzeci dysk zmarnowanego, obiecującego materiału, głównie wskazując na zagubione pieśni George’a, któremu przysługiwał określony limit procentowy OSOBOPIOSENEK na jeden longplay Fabsów. I choć jest to może odrobinę przesada, to faktycznie Harrison wielkim underdogiem był. Niechaj zaświadczy o tym ekscytujący szkic "Not Guilty", oryginalnie zarejestrowany w sierpniu 1968, a finalnie w dopracowanej, łagodniejszej, wypolerowanej wersji wydany na self-titled GH z 1979 roku.

Porównując oba nagrania widać jak na dłoni ewolucję ówczesnych trendów aranżacyjnych w mainstreamie - od klawesynowo-elektryczno-gitarowego żwirku późnych 60s, po soft-rockową delikatność elektrycznego pianina i spogłosowanej gitary późnych 70. Krytycy czepiali się tej płyty o miałkość brzmieniową i ekspresyjną, ale jeśli lubicie Joni Mitchell z połowy 70s, jeśli lubicie Randy’ego Newmana, Electric Light Orchestra i solowego Lo Borgesa (ach ten flangerowy efekt w openerze "Love Comes to Everyone"), to George Harrison oferuje skrzyżowanie powyższych i świetnie uzupełnia wydane w podobnym okresie Maharishi International University i Light Album Beach Boysów.
(Porcys, 2016)

* * *

moje top 5 solo:
1. Not Guilty
2. Let It Down
3. That's What It Takes
4. Far East Man
5. What Is Life