FURIA FUTRZAKÓW

 

Furia Futrzaków (2010, synth-pop) 7.8


"Cukier w kostkach"

O masz ci los. Że niby nikt inny nie mógł napisać w Porcys o tym projekcie. Co za absurd. A tak, to podniosą się standardowe głosy – że kumoterstwo, że znajomości, że TWA. I jednocześnie wcale nie mam zamiaru ukrywać faktu, iż połowę duetu Furia Futrzaków znam osobiście, a odpowiedzialny za miks i nagrania Peter Bergstrand też niech nie robi sobie żartów z tymi skandynawskimi pseudonimami... Ja wiem, Szwedzi lub NORWEDZY to automatycznie uznane marki w produkowaniu dźwięków, ale po co się tak kryć, jak się dobrze robotę wykonało? Dlatego nim przystąpię do omówienia muzyki, to... Przepraszam wszystkich. Naprawdę... Mam nadzieję przepraszam. Naprawdę. Przepraszam. Jesteście cali? Za bardzo, widzicie, za bardzo gazu dałem i wszystko kuuurwa przepraaaszam. Nie jestem teraz w stanie brać udział w tym porcaście, naprawdę. Po tym co się stało...

Ale może i jest jakaś metoda w postępowaniu Waśki. Bo jeśli nie ja, to kto tu się niby lubuje w takim pokręconym songwritingu, naszpikowanym artykulacyjnymi wygibasami i ubranym w klubowe brzmionka rodem z "lat dziewięćdziesiątych" (a nie "pjur indje"). Kto miał Lisę Shaw za płytę roku 2005. Kto, no powiedz ktooo. No właśnie ja. Oczywiście domyślam się, że przysłowiowy szeroki odbiorca bez odpowiedniej szkoły przetrwania (czytaj: bez solidnego epizodu z trip-hopem i drum'n'bassem w okresie nastoletnim) może być zaskoczony zbyt hojnym nagromadzeniem pewnych elementów i ogólnie przytłoczony treścią. W efekcie da to efekt efektu rozmycia się końcowego efektu, bez specjalnego afektu zresztą. Może. ("Może po prostu zaczął oszczędzać" – Vabank, absolut.) Lecz ja zwyczajnie uwielbiam progresywny klawiszowy pop i jestem dumny, że coś się zajebistego w Polsce na tym polu dzieje poza pionierką Reni, dzielną formacją Plastic czy "Zanim Słońce Wstanie". Nawet mnie to bardziej obecnie rusza niż ostateczny kształt kadry Beenhakkera na ME.

(Genialne że ja tam kojarzę z ryja może czterech zawodników. Jakiegoś Boruca, Ebiego, Jacka "prawda doktorze" Bąka i Żurawia. Reszta – nic nie wiem. Że ja prawie nie wiem kto to jest Wasilewski jakiś. Nic. Sorry za offtop, ale oglądając na żywo konferencję prasową Leo gdzie w napięciu odsłaniał karty, doznałem sobie, że przyszło nowe pokolenie piłkarzy i ja już nie ogarniam kto co był, bo od 2002 się właściwie nie interesuję piłką, nie śledzę. On coś tam podniósł głos nagle i mówi "ha! surprise, surprise!", a ja nie miałem pojęcia co to niby za niespodzianka w składzie. Tak sobie na boku kontempluję przemijanie, koniec offtopa.)

A więc jeśli już odpaliliście Myspace, to słyszycie chyba, że "generalnie dużo dobrej muzyki tam jest" (i pozdrawiam tym gestem cytowanego Mattiego – brakuje mi twoich nocnych rozkmin o Arielu Pinku na gg, Matti wróć!), a wokalistka nie dość że o pięknej barwie głosu, to i jeszcze się nią posługuje kapitalnie. Zwrócić więc chciałem uwagę na różne aspekty wpływające na to jak COOL jest to przedsięwzięcie. Sama nazwa już rządzi, zwłaszcza z angielską translacją w domyśle. (Ktoś z moich znajomych uparcie wymawiał "Super Fjury Animals", ale nie mogę przypomnieć kto.) Inspiracje obczajcie – plus dziesięć do charyzmy od pierwszego spojrzenia. Wziąć termin "cukier w kostkach" na tytuł kawałka – hey, how cool is that. Nie no kurwa, nie ma lepszego tytułu dla piosenki w tej stylistyce! Rodzinne odniesienia tekstowe też dają radę ("jak to miło z twojej strony", anyone?). Tak, tak, Borys, anglizmy, wulgaryzmy. Klasyka. Celowo to robię. Aha! Fotki na profilu! Niszczą! Błagam, niech to będzie okładka albumu. Tak wokoło to nie ma lepszych okładek popowych płyt niż ta fotka. Plis. Mam nowy ulubiony zespół. W ogóle 2008 to z mojej perspektywy zadziwiający rok dla muzyki – na razie największe wrażenie robią na mnie dokonania ludzi, z którymi zdarzyło mi sie kumplować. Kumple blog cośtam. Afro cośtam gówno.

Także reasumując – TS: Furia Futrzaków VS Franz Ferdinand. Nie wiem, przedwczoraj na imprezie gdzie miałem przyjemność didżejować, kolega z zaprzyjaźnionego kolektywu puścił nagle "Take Me Out" i wtem ziewnąłem. A tych trzech numerów mogę słuchać ciągle na popularnym ripicie i nie czuję straty czasu. A ja często ją czuję, mimo że wszyscy wkoło mi mówią "ty się wykończysz, chłopcze, takim trybem życia bez snu". Naprawdę... Mam nadzieję przepraszam. Naprawdę.

PS: Ej, tylko chciałbym żeby było jasne: ja się nie naśmiewam z Conrado Moreno. Uważam wręcz, że ta spontaniczna reakcja i emocjonalne zaangażowanie w sytuację dowodzą jego głębokiego humanizmu i wrażliwości, za co szacunek. Zresztą sam kiedyś na obozie sportowym spadłem z piętrowego łóżka i w pierwszym odruchu wrzeszczałem przez minutę "nie żyję! nie żyję!" (nie, nie znałem wtedy Modest Mouse), a wszyscy się polewali, bo przecież nic mi nie było (no dobra, poza rozciętą wargą). Natomiast po prostu Moreno mnie rozpierdolił na gruncie czysto estetycznym – jego ekspresja, pasja wykonania i sensacyjny flow, w który znienacka wpadł. Pyszne.
(Porcys, 2008)

* * *

Free Form Festival
Furia Futrzaków
18 października 2008, Warszawa

Niczym Hendrix na Woodstocku, tak Furia podczas Free Form wystąpiła "nad ranem, na finał festiwalu, przed wykruszającą się publicznością". To był pierwszy występ tej formacji na żywo i życzyłbym każdemu składowi takiej premiery koncertowej. Ktoś tu będzie rządzić w 2009, oj będzie.
(Porcys, 2009)

* * *

Furia Futrzaków (2010, synth-pop) 

"Właśnie posłuchałem" miażdżącego debiutu Furii Futrzaków (cudzysłów, bo wszystkie numery znałem wcześniej, ale osobno). Materiał sieje taki rozpizd, jak żaden polski krążek od czasu Terro bodajże. Nazwałbym go niezobowiązująco ekspresyjnym art-fusion-synth-popem. W idealnym świecie to wydawnictwo rozpoczęłoby nową erę recepcji "estetyki klawiszowej" nad Wisłą (wiem, światu daleko do ideału). Premiera ponoć w styczniu. Pierwszy wielki album nowej dekady? 
(2010)

"Kalejdoskop"

Tytułowy utwór z nowej EP-ki warszawskiego duetu ma w sobie nie mniejszą moc, niż singlowa "Noc...", a brzmieniowo sytuuje się jeszcze bliżej konwencji house'owej z lat 90. Syntezatorowy blichtr puentują odważne linie wokalne, ułożone całkiem "pod prąd". A za już niebawem, podobno, kolejna porcja świeżych kawałków od Furii.
(2013)

* * *

Kinga Miśkiewicz: To Mi Nie (EP) (2017)


"Nie lubię kobiet"

PROSZĘ PAŃSTWA, 23 PAŹDZIERNIKA 2017 SKOŃCZYŁ SIĘ W POLSCE FEMINIZM :|
("...to ^ oczywiście żart, uczciwość każe napisać" – D. Wildstein do A. Zandberga :| )

z Furią ja mam długą historię (a to przecież basically Furia sygnowana nazwiskiem Kingi), jeszcze od początków lotnictwa (pierwsze występy live dekadę temu, "itd itp bla bla bla..."). początkowe single i debiut katowałem srogo, epka Kalejdoskop przeszła trochę obok mnie (nie że coś ten – tak po prostu). dziś ujawniony nowy materiał też już chyba "gdzieś, kiedyś" słyszałem na etapie ROUGH MIXÓW (nie pamiętam dokładnie – zapewne "po spotkaniach w rozmaitych opiniotwórczych kręgach").

natomiast do sedna. trochę się jeszcze zastanawiam, czy taki aranż z żywymi bębnami i pianem lepiej się klei z głosem Kingi, niż programowane bity i syntezatory. ale w sumie jakie to ma znaczenie, jeśli otrzymałem prawdopodobnie najpiękniejszy PEŁNOKRWISTY refren w polskiej muzyce ostatnich lat. "niczym nie różnimy się od muzyków zachodnich" (pobrzmiewają echa np. power-ballad Prince'a z 90s typu "I Hate U"), ale też po kilkunastokrotnym ripitowaniu ŚMIĘ twierdzić, że jakościowo numer właściwie nie ma kompleksów wobec klasycznych szlagierów rodzimego kobiecego popu. Prońko, Bem, Sośnicka – "Nie lubię kobiet" to "dla moich uszu" jest mniej więcej ta sama liga. wolałbym nie mitologizować przeszłości dla samego mitologizowania.

w ogóle ten epicki refren to jest coś takiego, że – jak to 20 lat temu ujął recenzent wczesnej inkarnacji Pitchforka – "it kicks your ass so hard, you'd swear this was the first time in your life you'd ever heard a really good song". zwłaszcza upatrzyłem sobie w tej misternie zakomponowanej TOPLINE pewien szczególik – a mianowicie tzw. "ścięcie melodycznego zakrętu po półtonie" na słowach "chyba czu-uuć że-ee...". co ciekawe, ten patent Kinga zastosowała w utworze tylko raz – na 1:01 (później jest już "bezpiecznie, okrągło"). ale niestety tak się składa, że właśnie ten moment, te pół sekundy "dreszczu na plecach", okupuje aktualnie szczyt mojej listy najbardziej dewastujących momentów w piosenkowej muzyce z 2017 – a do końca roku zostały tylko dwa miesiące.
(2017)