DOLLAR

 

The Dollar Album (1982)

Gdy zasiadam do przybliżenia czytelnikom specyfiki brytyjskiego duetu Dollar, to w pierwszym odruchu aż kusi mnie, by napisać, że to grupa wciąż i niesłusznie niedoceniona. Jednak po chwili zastanowienia stwierdzam, że jej dzisiejszy medialny status jest dla mnie w pełni zrozumiały. Pamiętajmy, że przez wiele lat dyskografia Dollar nie była dostępna na CD. Wytwórnia Warner Bros. przez długi czas z niejasnych przyczyn wzbraniała się przed reedycjami "The Paris Collection" i The Dollar Album" na kompaktach – doszło do nich dopiero w 2010 roku. Za późno... Co więcej, trochę jak w "Cudzodziemce w raju kobiet" Nosowskiej – Dollar właściwie nie pasują pod żaden oficjalnie skrojony model zespołu, który szerokie grono odbiorców powinno dziś uwielbiać i o którym powinno szczególnie pamiętać. Biografią tej dwójki targa szereg paradoksów, które przyczyniły się do jej względnej anonimowości. Choć wyrośli z miłości do przebojów, to nigdy nie mieli tego jednego, gigantycznego hitu rozpoznawalnego przez masy. Być może z powodu pecha, a być może dlatego, że ich pieśniom brakowało nieco wyrazistości. Wyrazistości, którą Thereza Bazar i David Van Day na szczytowym etapie swojej drogi poświęcili dla czegoś, co nazwałbym zakamuflowaną progresywnością. Niekoniecznie obecną w wielowątkowej konstrukcji utworów, ale dostrzegalną w samym układzie motywów, w inteligentnym rozkładaniu akcentów rytmicznych i w modernistycznym bogactwie aranżacji. Przy jednoczesnym zachowaniu odpowiedniej dozy melodycznej przyjemności, oczywiście. Dzięki tym zabiegom powstała muzyka, która zdaniem wielu naocznych obserwatorów tamtych zdarzeń stanowiła synonim merytorycznej walki z plagą rockizmu. Powierzchownie tandetna, lekka i pozbawiona ambicji, w istocie redefiniowała wyobrażenie o tym, czym czysto muzycznie może być bezwstydna w swoim hedonizmie muzyka pop.

Bazar i Van Day poznali się jako siedemnastolatki w składzie kabaretowej grupy Guys 'n' Dolls. Dość szybko zbliżyła ich (tak uczuciowo, jak i artystycznie) pasja do muzyki pop rozumianej jako rozwijanie tradycji Beatlesów, The Carpenters i ABBY. Rozczarowani muzycznym kierunkiem Guys 'n' Dolls, założyli więc własny zespół. Tak powstał Dollar, który zadebiutował singlem "Shooting Star" w 1978 i longplayem "Shooting Stars" w 1979 roku. Dokładnie w momencie, gdy na Wyspach ruch punkowy ostatecznie przepoczwarzył się w nową falę, Thereza i David zaproponowali dość konserwatywną, głęboko osadzoną w tradycji muzykę rozrywkową. Zdradzającą owszem potencjał, ale jeszcze wtórną, chwilami niepewną i zbyt mdłą. Po zmianie wydawcy na Warnera, para zdecydowała się na odważny krok przy drugiej płycie zatytułowanej "The Paris Collection" (1980). Wprawdzie już na tym etapie chcieli współpracować z Trevorem Hornem (którego Thereza spotkała Horna po raz pierwszy w 1974 roku, kiedy oboje startowali w przesłuchaniach do formacji The New Seekers), będąc pod wrażeniem świetnej roboty, jaką wykonał on przy szlagierze "Video Killed the Radio Star" The Buggles. Niestety wtedy akurat legendarny producent zasilił skład kolejnego wcielenia formacji Yes i jego terminarz był zwyczajnie zbyt napięty. Stąd też Horn musiał odmówić Therezie i Davidowi. Zdecydowaną większość utworów wyprodukowali więc oni sami, z nieznaczną pomocą Grega Walsha. Po latach Van Day wyrażał się dość krytycznie o realizacji tej płyty, ale zaskakująca surowość brzmienia wielu urywków "The Paris Collection" dodaje dziełu charakteru. Znajdziemy tu też sporo atrakcyjnych piosenek – niemal nowofalowy zadzior spotyka słodkie melodie w "Radio", mccartneyowska pogoda ducha promieniuje z urokliwego "Ebony", a w finale lśni właściwie pozbawiona perkusji, eteryczna ballada fortepianowa "Heartbeat (Love Me Slowly)". Do nagrań z udziałem Horna doszło wreszcie przy okazji trzeciego albumu duetu, "The Dollar Album" z października 1982 roku, który okazał się bezdyskusyjnym opus magnum Dollar.

Chociaż moim skromnym zdaniem z technicznego punktu widzenia udział Horna w sukcesie "The Dollar Album" bywa odrobinkę (tylko odrobinkę...) przeceniany, bo sprowadził się de facto do wyprodukowania jednej trzeciej materiału, to niewątpliwie należy przyznać mu istotną rolę w całym procesie. Po pierwsze trzy z czterech kawałków, w których facet maczał palce, otwierają tracklistę, co z miejsca kreuje bardzo sugestywny nastrój, dla wielu słuchaczy być może kluczowy w odbiorze całości. A po drugie wszystkie te utwory to majstersztyki wczesno-ejtisowego popu. Sposób, w jaki Horn miesza mechaniczny bit ze wstawkami pudłówki, urywanym basem i plumkającymi w wysokim rejestrze klawiszami w singlowym "Mirror Mirror" godny jest największych pochwał. Potem ułożony głównie przez Simona Darlowa "Give Me Back My Heart", ukochany track Therezy z repertuaru Dollar – i raczej nie tylko jej. "To arcydzieło, prawdopodobnie jedno z najlepszych popowych nagrań w dziejach – Trevor chyba by się z tym zgodził", mawiała Bazar, która później zarejestrowała ten numer solo. Zaczyna się istną "magią obłoków" z rozmarzonymi keyboardami i harfą, trochę niczym wybitny sequel "I'm Not In Love" 10CC. Głos Therezy jest przepuszczony przez komputer, co dodaje aury niesamowitości. Ale refren to już new romantic pierwszej wody, a pod koniec, po festiwalowej modulacji, mamy progresywne outro, nieodległe od teatralnego patosu, który na "The Friends of Mr. Cairo" uprawiali Jon (Anderson) i Vangelis. Kolejny wpis w rejestrze rasowych chorusów lat 80. to podbijany potężnymi bębnami "Hand Held In Black and White". A uplasowana już na stronie B winyla "Videotheque" to popis koronkowego przeplatania się motywów, kulminujących w podniosłym, dramatycznym okrzyku refrenu. Fani do dziś zastanawiają się, czy "The Dollar Album" byłoby jeszcze lepsze, gdyby Horn wyprodukował resztę piosenek? Sama Thereza uważa, że tak, ale... chyba jest zbyt krytyczna wobec ostatecznych rezultatów.

Sądzę bowiem, że osiem kompozycji, za które studyjnie odpowiadali Bazar i Van Day to rzeczy równie spektakularne. Wpływ Horna mógł też polegać na tym, że nigdy wcześniej i nigdy później Dollar nie brzmiał już tak elektronicznie, momentami wręcz jak regularny synth-popowy band. Dziwi w tym kontekście częste podpinanie "The Dollar Album" pod legendę powstającej w podobnym czasie, również wydanej w 1982 roku i wyprodukowanej przez Trevora płyty "The Lexicon of Love" formacji ABC – o ileż dynamiczniej, ekspresyjniej i generalnie "żywiej" brzmiącego ansamblu! W przypadku koronnego dokonania Dollar mamy do czynienia z "sercem robota" – miłosnymi balladami przetłumaczonymi na maszynowy język nowych (...wtedy nowych) technologii. "I Got Your No. Wrong" to chora wizja komercyjnego popu, gdzie nawiedzone, futurystyczne i pokomplikowane harmonicznie intro otwiera drogę entuzjastycznym zaśpiewom. "You Made Me Love You" jest jak lody w gorącej polewie – w warstwie instrumentalnej nie zawiera chyba żadnego ewidentnie "akustycznego" dźwięku, a mimo to ujmuje naturalnym, choć może nieco kosmicznym ciepłem. "Anyone Who's Anyone" to fragmentarycznie zaaranżowany proto-techno-pop, napędzany motoryką ze szkoły Yellow Magic Orchestra. Ale "The Dollar Album" to przede wszystkim songwriterskie apogeum dwojga artystów. Co ciekawe, materiał nad którym pracowali już po rozstaniu, wydaje się właśnie najspójniejszy i najbardziej natchniony w całym ich dorobku. "Czasem pisaliśmy osobno, a czasem siedzieliśmy w jednym pokoju i razem montowaliśmy piosenkę", wspomina Dave. "Pink and Blue", "Give Me Some Kind of Magic" czy "The Second Time Around" (kawałek bodaj najbliższy duchem wspomnianemu ABC, choć nadal relatywnie odległy) to wspaniałe wyniki tych wspólnych sesji. A kwintesencją chłodnego wizerunku duetu jest cudownie zwiewna piosenka Therezy "Dangerous Blondes". Długo mógłbym rozpływać się nad giętkim funkiem basowej linii, lodowatymi wstawkami syntezatorów i niezmiernie "cool" interpretacją humorystycznego tekstu spod znaku "kontrolowanego kiczu". Składanka odmalowująca muzyczny krajobraz pierwszej połowy lat 80. bez tej perełki dla mnie nie istnieje.

Życie prędko dopisało gorzki epilog do omówionego powyżej art-popowego rarytasu. Drogi naszych bohaterów rozeszły się wkrótce po premierze "The Dollar Album". Według jednej z wersji, kiedy David otrzymał od Warnera propozycję rozpoczęcia kariery solowej, Thereza postawiła mu ultimatum – albo działasz tylko ze mną, albo... do widzenia. David wybrał to drugie. Szkoda, bo w planach był już ponoć kolejny album, którego prawdopodobnie doglądałby – w jeszcze większym stopniu niż na "TDA" – sam Horn. Jak na ironię kariera Davida ograniczyła się do formatu singlowego, natomiast w 1985 roku Thereza opublikowała autorską płytę "The Big Kiss", przygotowaną pod okiem sławnego producenta tureckiego pochodzenia Arifa Mardina (współpracownika między innymi Scritti Politti, Chaki Khan czy Queen), z której jednak do dziś nie jest zadowolona i która kompletnie przepadła na listach przebojów. W 1986 roku tandem się reaktywował i wydał cztery single, z których "O L'Amour" (przeróbka Erasure) odniósł nawet spory sukces na chartsach. Do prac nad czwartym longplayem jednak nie doszło i grupa znów zawiesiła działalność. Do koncertowej aktywności wróciła w roku 2000 – i od tamtej pory zdarza jej się okazjonalnie występować. Tymczasem garstka wiernych fanów marzy o tym, by Thereza i David objechali jeszcze kiedyś Europę z wykonaniem "The Dollar Album" od deski do deski. Aczkolwiek przypuszczam, że przy tak nikłym zainteresowaniu tematem, mówimy tu o fantazjach z cyklu "wishful thinking".
(T-Mobile Music, 2013)