BJÖRK

 

Post (1995)

Dojrzała kariera islandzkiego cudownego dziecka to stałe ścieranie się dwóch tendencji. Jedną nogą przynależy panna Guðmundsdóttir do kręgu wirtuozerskiej, awangardowej wokalistyki. Szczególnie śledząc to, co robiła w ostatniej dekadzie, nie ma wątpliwości, że zależy jej na byciu postrzeganą w kategoriach ekstrawaganckich eksperymentatorek typu Diamandy Galas. Ale przy całym szacunku do jej ambicji i aspiracji, zdecydowanie największa frakcja wśród fanów Bapsi oczekuje od niej zwartych, przebojowych, elektroniczno-smykowych piosenek. Na żadnej innej płycie ta przystępna masom twarz Björk nie dominowała tak wyraźnie, jak na Post. A napięcie między inklinacjami solistki do "sztuki wysokiej" i jej dziecinną naiwnością (trudno się nie uśmiechnąć, gdy wymawia "ol ze madern fyngs!" niczym obłąkana, kilkuletnia dziewczynka) odsłania drugie dno hiciarskiego potencjału. Innymi słowy – nie pamiętam, żeby Diamanda Galas miała tak zaraźliwe refreny jak "Isobel" czy "Army of Me".
(T-Mobile Music, 2012)

"It's Oh So Quiet"
Ciiiiiii, Ciiiiiii. Kołysanka jak z ekskluzywnego międzywojennego musicalu. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Wykonana z gracją i wyczuciem właściwym tylko największym. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Kontrasty dynamiki są dla niej czymś tak naturalnym i łatwym. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Pisanie tak odkrywczych i wyrazistych melodii musiała chyba dostać w prezencie na pierwsze urodziny. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Słuch absolutny i wyobraźnię płaszczyzn aranżacyjnych również. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Jak bowiem można tak swobodnie poruszać się w kwitnącym gąszczu kameralnej orkiestry, by nagle wybuchnąć z całą siłą skumulowanej emocji? Ciiiiiii, Ciiiiiii. Skąd ona ma tę soczystą, pikantną wymowę, przecież nie z kraju ojczystego. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Mówię na przykład o słowie "riot", jak ona to wrzeszczy. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Zaraz, czy wspominałem coś o jej głosie? Ciiiiiii, Ciiiiiii. Ten głos to skarb, brylant, żywe srebro, nie wiem. Ciiiiiii, Ciiiiiii. Co tu się dzieje w finale, ciarki przechodzą marszem, gdy ona prowadzi wzwyż akordową progresję. Ciiiiiii, Ciiiiiii. A nie muszę przecież wam uzmysławiać, że to tylko jeden z wielu na tej wspaniałej, kompletnej płycie naszej geniuszki. Ciiiiiii, Ciiiiiii. I za to ją kochamy. Ciiiiiii, Ciiiiiii.
(Porcys, 2003)

Homogenic (1997)

Celnie ujął to Wiesław Weiss w swojej Wielkiej rock encyklopedii" pisząc, że Homogenic to rzecz "eklektyczna, zazwyczaj sprowadzająca jednak wpływy widoczne na wcześniejszych płytach – od tradycji europejskiej, przez muzykę egzotyczną, np. indyjską, po techno – do wspólnego mianownika i dzięki temu bardziej spójna, bez wątpienia zasługująca na miano arcydzieła muzyki popularnej schyłku stulecia". Nie tylko trudno się nie zgodzić, ale wręcz niełatwo byłoby to podsumowanie rozwinąć. Na dzieło Islandki, które podobno ogromnie wzbogacił swoimi patentami producent Mark Bell, świat zupełnie nie był przygotowany. Moc pompatycznego w wyrazie, niemal operowego śpiewu, nieogarnialny talent kompozytorski i niebezpieczny potencjał wizjonerskiego podejścia do aranżacji – ledwo zarysowane na poprzednich wydawnictwach – tu eksplodują w pełni. Björk mawiała: "dla mnie techno i natura to jedno". W drugiej połowie lat 90. wielu próbowało łączyć smyczki z programowaną perkusją (halo, trip-hop!), ale jej muzyka rzucała słuchaczom wyzwanie – głównie dlatego, że jedyną referencją dla poczynań artystki była jej własna fantazja. Bity niby podpatrzone u Warpa, ale w istocie rdzennie skandynawskie, by nie rzec germańskie w swojej kanciastości. Smyki więcej mają wspólnego z poważkową ekstrawagancją, niż filmowym tłem. Linie wokalne pomysłowością zapierają dech w piersi. Zgrabne ozdobniki to barok pierwszej wody. I wszystko organicznie zlepione. Monolit. Historia muzyki wcale nie musiała urodzić Björk. Ten konkretny dźwiękowy świat – choć w pojedynczych elementach miał prekursorów – w całości funkcjonował tylko w jej głowie.
(T-Mobile Music, 2012)

Vespertine (2001)

20-lecie: mam wrażenie, że krytycznie to nadal "sprawa która się toczy". M/w od tego momentu BAPSI wymiękła ze ścieżki elektronicznych innowacji i formalnego focusu. Never forget dla Schreibera, że natychmiast z pozycji fanatyka wyczuł tę zadyszkę. Zresztą do dziś mdli mnie na myśl o rozmemłanym finale "Pagan Poetry" + kilka tygodni później Tamborello z koleżankami dość ewidentnie przebili ją na tym samym boisku pt. "wieczorne szlochy w cyfrową poduszkę".

ALE ALE ALE ("powtarzam 3 razy to ALE"): nigdzie indziej u artystki nie znalazłem pluszowych digi-impresji do skulenia się pod kołdrą w pozycji embrionalnej (ukochane "Cocoon", "Heirloom", "Undo" etc.), co w pandemicznym post-świecie daje mi niestety więcej, niż sławetna AMBUSH "Pluto" (co to niegdyś "trzepnął po głowie" pewnego wybornego rodzimego klawiszowca). Więc szanuję też opinie resztę świata z NATN i The Wire na czele, bo mimo "edgy" profilu nie przeoczyli materiału (w podwójnym sensie) do przyjemnego wtulenia – "comfort music" as in "comfort food".

"Na koniec dnia" (see what I did there!) album pozostanie w jej dyskografii najbardziej "boomerską" pozycją – i hej, nie ma w tym nic złego, gdy połowa "kanonu" boomerska. A wygrał tę partię Drew Daniel, bo nie dość że sobie z partnerem wystąpił ("I wonder where they are. Nowhere is their signature sound even remotely traceable"), wpisał do CV (większość ludzi "poznało Matmos" dzięki Vespertine) i ma dziś co wspominać ("not to mention having the chance to play these songs live around the world for so many people"), to jeszcze umieścił krążek na #3 własnego rankingu pół-dekady w PFM. "Nie mogę być jednocześnie twórcą i tworzy..."
(2021)

Volta (2007)

Björk wypadła poprawnie, ale gdy już wznosiła się na wyżyny ekspresyjnymi interpretacjami swoich evergreenów, to nagle przeplatała je fragmentami karygodnie słabego nowego albumu Volta i czar pryskał. Wizualnie było co podziwiać – elektroniczne cacka, sam Mark Bell u boku wokalistki, efektowne światła... Ale to ja mogę sobie obejrzeć w telewizji. A bas nadal buczał nie do wytrzymania.
("Open'er czy closer", Offensywa, 2007)

Utopia (2017)

opener to jej najbardziej "pode mnie" kawałek od czasu Vespertine. nie wiem jaka w tym akurat zasługa Ghersiego, ale okładka słusznie sugeruje – ten numer ze swoją zmutowaną kwiecistością odnalazłby się w atmosferze Homogenic.

* * *
 

okrągłe 50 lat - święto, chociaż mam mieszane uczucia. z jednej strony mega szacun za to, że nie poszła łatwą komercyjnie drogą i od dawna eksploruje swoje awangardowe obsesje mając w nosie realia rynkowe. a przecież mogłaby serwować bezpieczne piosenki i zbierać zachwyty za piękny, niepowtarzalny wokal w dowolnej oprawie. z drugiej strony trochę żałuję, że od 14 lat nie zdemolowała mnie żadnym nowym hookiem. a przecież kiedyś była w tym najlepsza na świecie.

top 10 hooków, którymi mnie niegdyś najbardziej zdemolowała:
1. "whoooooo would have knoooown... that a boooy like him..." [łzy w uszach]
2. "you are gonnnaaa haaaaveee to fiiind ooouuut for youurseeeeeeeeeeelf..."
3. "eeeemotttiooonaaaaaaal landscaaaaaapeeees..."
4. "cryyyiiing cause I neeeed yoouuuu..."
5. "myyy naaame Iiiiisoooobeeeeel... marrieeed tooo myseeeelf..."
6. "I'm soooo BOOOEEEEOOOOREEEED of COEEOEOOEWAAAAAARDS..."
7. "you caaaan't say no to hope... can't say no to haaappineess..."
8. "I'm a fountain of blooooood... in the shape of a giiiiirl..." 
9. "ooool ZE modyn fyyyngss... lajkaaars eeend saaać..."
10. "I have a re-cur-rent dream... everytime I lose my voice..."
(2015)