APHEX TWIN

 

Selected Ambient Works 85-92 (1992)

O znaczeniu długogrającego debiutu Richarda Davida Jamesa dla rozwoju szeroko rozumianej elektronicznej muzyki tanecznej wspominać nie trzeba, więc bardziej interesuje mnie jakie wrażenia wywołuje u słuchaczy ta muzyka. Z pewnością już nigdy później nagrania Brytyjczyka nie wprowadzały w tak błogi, relaksujący stan, ale też każdy może odczytać je po swojemu. Ja, starając się unikać niebiańskich metafor (chociaż w przypadku otwierającego całość "Xtal" łatwo nie jest*, bo aż ciśnie się na usta, że to dzwonek, który codziennie rano budzi Pana Boga – tam, gdzie czas nie płynie**), postawiłbym na skojarzenia arktyczne. Gdy leci "Tha", "Ageispolis", "I", "Schottkey 7th Path", "Hedphelym" czy "Actium" to od razu widzę bezkresną taflę naturalnego lodowiska i czuję kilkadziesiąt stopni mrozu. Wokół żywej duszy. A największą przyjemność daje obserwowanie jak sporadycznie w tych relatywnie prostych, zamarzniętych pejzażach budzą się do życia frapująco chwytliwe melodyjki, vide wysokie linie syntezatorka w "We Are the Music Makers"*** albo "Ptolemy". To tak unikając niebiańskich metafor.
(T-Mobile Music, 2012)

*Pamiętajmy wszelako o roli sampla...

**Z kolei w tym "eccojam" oglądamy pod lupą ledwo wykrywalne gradienty boskiego loopa.

***Klimacik zakoszony zresztą z b-strony Faltermeyera na singlu z soundtracku Beverly Hills Cop.

Selected Ambient Works Volume II (1994)

"I mean, what are these dudes talking about?", niewątpliwie jeden z najśmieszniejszych momentów Xgaua. Ma on tak samo rację, jak i jej nie ma. Te dwie i pół godziny są zarówno niczym, kpiną z krytyków oraz bezczelną kopią Eno, jak i też diabolicznym horrorem, zapisem upiornych snów na jawie, paraliżującycm strachem ucieleśnionym w dźwiękach. Bliżej mi do opcji numer dwa, choć z pewną rezerwą, bo koniec końców i tak wolę Eno. ✂ #7, #20, #23

I Care Because You Do (1995)

✂ "Alberto Balsam", "Acrid Avid Jam Shred"

"Acrid Avid Jam Shred"
Gdybym miał wskazać moje ulubione shredy ever, to wymieniłbym pewnie "Weź Ten Łeb" Budki ("taranaście, taranaście..."), "My Heart Will Go On" Celine Dion (ostateczne studium intonacyjnej niezręczności, duża rzecz dla miłośników mikrotonalności), "Idioteque" Radiohead (w sumie nieodległe od studyjnej wersji "Identikit" z A MOON SHAPED POO), Santanę (apogeum kontrolowanej randomowości na próbie), Paco De Lucię (żarty żartami, ale klawe impro na PALANTÓWIE kolesiowi wychodzi, późny Derek Bailey by się nie powstydził) czy lawirujący gdzieś na pograniczu definicji shreda cykl Musicless Musicvideo (Rihanna w wannie – pamiętamy). Jeśli natomiast miałbym powiedzieć, z czym kojarzy mi się opener I Care Because You Do, to palnąłbym pewnie, że ten kawałek "wynalazł" styl Boards of Canada. I tu bym się pomylił, bo chociaż Twoism wyszło 4 miesiące później, to nie lekceważmy takich klasyków fikcyjno-juwenilijnej dyskografii duetu jak Catalog 3 czy Acid Memories (do dziś nie zapomnę tego dreszczyku emocji, gdy odpaliłem wreszcie Bliss 12 Rods). Bez ryzyka narażania się na przeszarżowanie można więc spokojnie określić "Acrid..." mianem tracka z katalogu Aphexa, który najbardziej łudząco przypomina dokonania Szkotów. To właściwie ten sam rodzaj monotonnego transu spowitego gęstą, poranną mgłą golfsztromowego przedwiośnia.
(Porcys, 2017)

Richard D. James Album (1996)

Czyli jak gościu ogłosił "przejmuję jungle" i ożenił je z digitalnymi smykami, wciąż jednak "będąc artystom techno" ("będąc krytykiem muzycznym" - Leszczyński), po czym nadał mu tempo, o którym nie śniło się największym królom dżungli. To jedna z tych rzadkich płyt, co brzmią trochę jakby wziąć pilota od TV i przewinąć do przodu transmisję na żywo. Do dziś chwilami zapierające dech. ✂ "4", "Peek 82454201", "Fingerbib", "Yellow Calx"

Come to Daddy (EP) (1997)

Troszkę nie kumam po co Ryszard wydurnia się w openerze, rok po fakcie naśladując "Breathe" Prodigy. Jakby założył się z kimś, że umie zrobić numer w takim stylu. No umie, umie, zajebiście mu wyszło, choć sakramentalne "po co?" pozostaje. Z kolei rozmarzone, niewinne, dziecinne melodyjki typu "Flim" powracają do bezpieczniejszych rejonów, tak dla słuchacza, jak i dla Ejfeksa ("Ejfeks" niczym zapomniana postać z greckiej mitologii). Gdzieś między tymi dwoma biegunami rozpięty jest ten minialbumik; nie narzekałbym.

Windowlicker (EP) (1999)

Tytułowego dogłębnie "dyskutować nie będziemy", bo trudno coś odkrywczego dorzucić - to jeden z niezaprzeczalnie najwspanialszych utworów w dziejach muzyki elektronicznej. I nawet nie chodzi o meta-powłokę, czyli o legendarne wideo, o tę zjadliwą krytykę "szacunku ludzi ulicy" i antycypację kultury didżejów-celebrytów. Chodzi o to, że jest czymś niewyobrażalnym, jak można pogodzić tak chore, radykalne ekskursje w produkcji wokalu z popową świeżością bitu, która nadal brzmi jak chłodny prysznic w środku letniego upału. No comments, kopara opada po prostu. Za to przyjrzyjmy się wypełniaczom. Otóż sławny wzór (skrótowo określany jako "Formula") sięga wstecz do pionierskich, heroicznych eksperymentów w obrębie kolaży elektro-akustycznych, głównie składając hołd w miarę wczesnemu Stockhausenowi. A "Nannou" to niby "typowy Seba" wśród wałków RDJ - pozytywkowe motywy zmemłane jakimiś cyfrowymi trzaskami. Ale zaryzykuję tezę, że to właśnie z tego jednego tracka wzięło się Yesterday Was Dramatic.

"Windowlicker"
Ten klasyk epoki Techno Party i Atomic TV (see also: okładka, teledysk) to zarazem arcydzieło studyjnej manipulacji – post-Cage'owskie studium tonalności, które zaciera granice między popem, g-funkiem, techno i muzyką konkretną. Pod wieloma względami to nagranie jest odpowiednikiem Fantasii w karierze Schumanna. Adorno pisał, że Fantasia tylko wydaje się być dziełem szaleńca, podczas gdy w rzeczywistości jest głosem wariata na sekundę przed tym, jak pochłania go szaleństwo. Dzieło tak innowacyjne i złożone, że prawie nie do rozszyfrowania. Zwykle u RDJ to sekcja rytmiczna jest tak polirytmiczna, że gubi cały rytm ("pa jak ten bicik wchodzi"). Tutaj z kolei śpiew, średnio zainteresowany podkładem, podróżuje po obcych wszechświatach. Bowiem "Windowlicker" to monumentalny eksperyment w nieregularnym przetwarzaniu wokalnych sampli, iście imponujący katalog wokalnej akrobatyki. Piski, gardłowe zawodzenie, głębokie oddechy, szepty, falset etc. – są tu potrzebne po to, by rozmontować sztukę śpiewania i przekształcić ją w zdegradowaną emisję nawiedzonych jęków. Porównanie ze szkicową wersją demo pokazuje skalę zastosowanej ingerencji i dekonstrukcji: finalny produkt brzmi jak "remiks samego siebie". Aphex to bodaj pierwszy muzyk, który przeprowadził awangardową operację na taką skalę bez grama intelektualnego nadęcia.
(Porcys, 2017)

Drukqs (2001)

Wiele kierunków naraz, ale w żadnym wyraźnego progresu, odkrycia, zaiskrzenia jakiegoś. Mocny argument na rzecz frakcji sceptyków ("król jest nagi").

Caustic Window: Caustic Window (2014)

Niezależnie czy jako reedycja, czy nowe wydawnictwo, te zagubione 70 minut sprzed 20 lat może nie zmienia biegu historii, ale z powodzeniem broni się od każdej strony ✂ "Flutey", "Mumbly", "Fingertrips", "Revpok"

Syro (2014)

Cóż, recepcja tego znakomitego skądinąd albumu to klasyczny, podręcznikowy wręcz przykład wpływu kontekstu na opinie o muzyce. Po prostu uwielbiana (za niepokorność, szaleństwo, inność, charyzmę, humor, odwagę, uroczą bucówę etc.) postać RDJ sprawia, że wiele osób tak chętnie dorabia ideologię do jego dokonań. Stylistycznie koleś nadal tkwi w latach 90-tych plus inkorporuje funkowe groove'y do IDM i ja wcale nie mam z tym problemu, bo lubię zarówno estetykę lat 90-tych, jak i funk wewnątrz IDM. Męczące jest natomiast obserwowanie doszukiwania się w tym fakcie drugiego dna. Przecież zwykle tego typu zacofanie się dissuje, że artysta został w tyle i nie ogarnia. Tymczasem Richard jest, a jakże, zajebisty z tym ignorowaniem trendów w aktualnej elektronice, ma tak na wszystko wyjebane, boże to takie genialne. (Trochę casus odbioru R.A.M. - ach jakże fantastyczny pomysł mieli Francuzi, żeby zamiast ścigać się ze współczesnymi nowatorami house'u, sięgnąć do swoich źródeł i nagrać materiał bezwstydnie niedzisiejszy, nostalgiczny, seventiesowy, zagrany na żywych instrumentach… To takie wizjonerskie, zaskakujące i odkrywcze… Normalnie duet Einsteinów. Serio, z całym szacunkiem - weźcie największą patelnię z kuchni i jebnijcie się może w łeb?)

Albo weźmy ten sławetny pianistyczny closer. Gdyby nagrał go anonim z ulicy, bez medialnego credu Jamesa, to opiniotwórczy recenzenci ziewnęliby i wzruszyliby ramionami, ewentualnie przyparci do muru wytknęliby banał i nudę. No ale kiedy coś takiego wrzuca na finał IDM-owej płyty sam Aphex, to oczywiście jest to "boleśnie śliczne" oraz inspirowane Satiem... SPOKO. Jakby wiecie, za stary jestem, żeby nie dostrzegać tu wpływu nastawienia na postrzeganie. Syro od pierwszej sekundy cwanie zakrojonej akcji promocyjnej miało być uznane za rzecz wielką, a potem tylko stopniowo realizowano kolejne punkty planu, recenzja tu, wywiad tam, ficzer siam. Starając się odsiać to żenujące pranie mózgu, stwierdzam, że na pewno sporo tu świetnych momentów (mój ulubiony to przełamanie w połowie "CIRCLONT6A" - do takich rejonów winni w końcu dojść Radiohead) i dobrze, że typ nie zakończył dyskografii na przeciętnym, niespójnym Drukqs, ale szczerze to Dick D Jimmy kosił mnie znacznie bardziej, Caustic Window jakoś podobnie, I Care Because You Do odrobinę mniej, bo chyba było mniej przystępne.

(A co do Satiego, to nie rozśmieszajcie mnie. Niegdyś skatowałem wszystkie dzieła pana Erika do znudzenia i kunszt jego motywików to inny kosmos w ogóle niż ta "aisatsana". Ale to tak na marginesie.)
(Porcys, 2014)

Computer Controlled Acoustic Instruments pt2 (2015)

Były już porównania do Mozarta (na wysokości SAW2) i Satiego (przy Syro), a teraz pismaki cisną analogie do Cage'a. Sęk w tym że po pierwsze Cage'a z etapu preparowanego pianina mam od dawna w małym palcu, więc jakościowo te szkice nie robią na mnie zbyt wielkiego wrażenia, a po drugie ów trop pojawiał się już przy Drukqs, które delikatnie rzecz ujmując "nie fruwało". Z trzeciej jednak strony: kimże ja jestem, żeby nie propsować każdej próby budowania pomostu między rozrywkową publiką i awangardą?

W ogóle gotów byłbym przysiąc, że "COVID-19" to tytuł kawałka Aphex Twina, normalnie efekt Mandeli czy co…

***

Zmaltretowany, staranowany, wymięty, sponiewierany i fizycznie wyczerpany, zajrzałem co słychać u Richarda D. Jamesa. Tu, muszę uczciwie przyznać – zero kumacji z mojej strony. Schreiber komentował później ten występ jako "monumentalny", ale albo coś musiał połknąć albo się zwyczajnie najebał piwskiem. Panie i panowie, gościu stanął za laptopem i włączał tracki. Kompletnie protestuję przeciwko organizowaniu takich siedlisk ecstasy'owców – "koncertu" jako takiego w tym nie ma. Nie istnieje. Sure, brilliant man, ale to nie moja wina, że równie dobrze (ba, zdecydowanie lepiej) można było wyjść poza ogrodzenie i zapuścić na discmanie jakąś płytkę Mistrza, choćby pierwsze Selected Ambient. Zauważyłem, po co jeżdżą na Audioriver moi znajomi – żeby się "naćpać i najebać". Nie umieją mi zrelacjonować wykonawców, bo mają serdecznie w dupie wykonawców. Chodzi o używkowy trans w miłej okolicy. Tu było identycznie. Olewam czy Reynolds bądź inny jego naśladowca wskaże w tym jakąś specyficzną, osiągniętą poprzez dragi więź między gawiedzią. Sprowadzając do esencji: mogło tam nie być żadnego Aphexa. Klawiaturę MacBooka mógł obsługiwać przysłowiowy Jan Kowalski.
(Porcys, 2009)

RDJ znów powrócił, znów jest dyskutowany, znów raczej ma ubaw czytając dogłębne analizy kolejnych (zapewne) odrzutów odrzutów odrzutów...

niemniej jednak w latach 90. koleś był TURBOKOZAKIEM i choćby z tej okazji plejka się należy, a moje tradycyjne top 5 to:

1. Windowlicker
2. Xtal
3. Fingerbib
4. Acrid Avid Jam Shred 
5. #7 z SAW2
(2015)